29 czerwca 2008

Natura umysłów

Nigdy nie lubiłem filozofii. Zawsze kojarzyła mi się z niezrozumiałym bełkotem nie mającym solidnego oparcia w rzeczywistości. Miałem więc pewne opory podchodząc do lektury "Natury umysłów" Daniela C. Dennett'a. Przeważyły jednak pozytywne opinie o autorze, jako o osobie, która podchodzi do filozofii w sposób naukowy. Postanowiłem spróbować

Już na samym początku autor stwierdza, że filozofia lepiej sobie radzi ze stawianiem pytań niż odpowiedzi. Plus za szczerość. Pierwszy rozdział mnie zachwycił. Z kolejnymi było już różnie. O czym w ogóle autor pisze? Otóż książka koncentruje się - co nietrudno wydedukować z tytułu - na umysłach. Autor mówi jasno, że jego celem ma być postawienie dobrych pytań. Dennett wskazuje, którymi ścieżkami należy podążać, a którymi nie, w poszukiwaniu definicji umysłu. Czy meduza ma umysł? Albo jaszczurka? Albo pies? Czy gdzieś w ogóle przebiega linia podziału? I czy to są dobre pytania? To właśnie stanowi oś rozważań autora. Muszę przyznać, że choć momentami elementy formalne filozofii mnie nieco nudziły, to podążanie wzdłuż ścieżki ewolucji, od prostych struktur do coraz bardziej złożonych układów nerwowych, było ciekawe.

Wiele koncepcji naukowych budzi często odruchowy opór. Bardzo dobrym przykładem może być teoria ciążenia, zgodnie z którą kowadło i piórko puszczone w tej chwili z tej samej wysokości spadną jednocześnie na ziemię. Odruchowo nasz umysł się temu sprzeciwia, a to dlatego że zapominamy o istnieniu ośrodka, który stawia inny opór każdemu z tych ciał. Tak samo niektóre tezy stawiane przez Dennetta wzbudziły we mnie odruchowy opór. Bo jak tu pogodzić się z twierdzeniem, że nasz umysł nie jest ściśle związany z mózgiem, ale z całym ciałem? W sumie to ciężko mi się jednoznacznie ustosunkować do niektórych twierdzeń zawartych w książce. Nie interesuję się filozofią ani psychologią, musiałbym więc najpierw zdobyć jakieś solidne podstawy z tych dziedzin. Na szczęście Dennett przez dużą część czasu obraca się w kręgu biologii ewolucyjnej, w której mam rozeznanie. Na tej płaszczyźnie jego wywody wydają się być trafne, oczywiście po przezwyciężeniu odruchowego oporu umysłu. Podejrzewam więc, że w przyszłości jeszcze sięgnę po kolejną książkę tego autora.

26 czerwca 2008

Król jest nagi

Jest taka baśń Andersena zatytułowana "Nowe szaty króla". Tytułowy król zatrudnia dwóch oszustów, podających się za krawców, którzy obiecują mu sporządzenie najwspanialszych szat. Mówią mu, że szaty będą niewidzialne dla osób głupich bądź niegodnych osoby królewskiej. W rzeczywistości szaty nie istnieją. Król oczywiście nie widzi szat, jednak nie przyznaje się do tego w obawie przed uznaniem za głupca. Doradcy królewscy również nie widzą szat, jednak bardzo je chwalą, bojąc się, że zostaną uznani za głupich lub niegodnych. Król zostaje ubrany przez mima i wyrusza na przemarsz ulicami miasta, gdzie podziwiają go tłumy. W pewnym momencie dziecko z tłumu krzyczy "przecież on jest nagi". W tym momencie obywatele uświadamiają sobie, że dziecko mówi prawdę i wybuchają śmiechem. Król jednak niewzruszony kontynuuje przemarsz.

W dzisiejszych czasach sytuacja osób broniących istnienia Boga, używających przy tym wyrafinowanych argumentów filozoficznych, etycznych itp, wygląda identycznie jak sytuacja dworzan chwalących nieistniejące szaty. Richard Dawkins w książce "Bóg urojony" nie boi się powiedzieć wprost, że król jest nagi - Bóg nie istnieje. Poddaje religię druzgocącej krytyce merytorycznej. Prawdę mówiąc obnażenie irracjonalności, nielogiczności i fałszywości religii nie jest zadaniem trudnym - coś jak kopanie leżącego. Zastanawiacie się po co właściwie czytać te kilkaset stron krytyki? Też się nad tym zastanawiałem zanim przeczytałem książkę. Muszę przyznać, że do lektury podszedłem bardzo sceptycznie. Nie wierzę w istnienie żadnej nadnaturalnej istoty i nie odczuwałem żadnej potrzeby dodatkowego utwierdzania się w tym przekonaniu. Sądziłem też, że Dawkins będzie po prostu szydził z religii. Byłem w błędzie. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, książka okazała się być naprawdę wciągająca i merytoryczna, jak na naukowca przystało (choć i retoryka się wkradła, o czym za chwilę). Należy zdecydowanie pochwalić Dawkinsa za bardzo trafne wytknięcie religii wielu rzeczy (jak chociażby niezasłużonego szacunku, którego religia się nieustannie domaga, połączonego z uchylaniem się od wszelkiej krytyki).

O "Bogu urojonym" można powiedzieć naprawdę wiele dobrego. Wiele już zresztą powiedziano. Można także co nieco wytknąć, co mam zamiar zrobić, ponieważ nie we wszystkim się z autorem zgadzam. Już we wstępie Dawkins pisze, że "cel książki zostanie osiągnięty, jeśli każdy religijny czytelnik, przeczytawszy ją pilnie od deski do deski, stanie się ateistą". Takie stwierdzenie u mnie wywołuje uśmiech. Nie wydaje mi się aby silnie wierząca osoba została ateistą po przeczytaniu jednej książki, tak samo jak przeczytanie Biblii nie powoduje automatycznego nawrócenia na chrześcijaństwo. O ile ton Dawkinsa przez zdecydowaną większość książki jest rzeczowy i konkretny, o tyle w kilku miejscach staje się bardzo ostry. Przykładowo, Bóg starotestamentowy zostaje określony mianem "okrutnego potwora". Z formalnego punktu widzenia takie określenie jest uzasadnione, tzn. na podstawie tekstu Biblii można nazwać Boga "okrutnym potworem". Osoby wierzące raczej nie będą zastanawiały się nad tym czy takie nazywanie Boga jest uzasadnione czy nie, bo po prostu podejdą do sprawy emocjonalnie. Urażanie kogokolwiek raczej nie jest dobrym sposobem przekonywania do swoich racji. Dawkins, w niektórych rozdziałach książki, zbyt bardzo opiera się na retoryce oraz zapędza się za daleko ze swoimi koncepcjami. Nie wydaje mi się, aby indoktrynację religijną dzieci można z definicji określać mianem "molestowania", choć niektóre formy indoktrynacji z pewnością się pod to określenie kwalifikują.

O tej książce zostało już tyle powiedziane, że nadmierne rozpisywanie się nie ma raczej sensu. Nie wniosę już chyba nic jakościowo nowego w tym temacie. Mogę jedynie bardzo pochwalić wydawnictwo CiS za bardzo dobre wydanie oraz polecić "Boga urojonego" wszystkim tym, których temat religii w jakikolwiek sposób interesuje, bez względu na to po której stronie się opowiadają. Zachęcam również do przeczytania ciekawej recenzji na Racjonaliście

23 czerwca 2008

Etologia owadów społecznych

Pisałem kiedyś na blogu o "teorii spokrewnienia 3/4". Jest to element większej teorii W.D. Hamiltona dotyczącej tzw. "doboru krewniaczego". Ujmując w skrócie, teoria ta mówi, że zachowania altruistyczne wobec blisko spokrewnionych osobników są faworyzowane przez dobór naturalny. Wynika to z tego, że osobniki spokrewnione mają częściowo te same geny. Tym samym, osobnik pomagający swoim krewnym zwiększa szansę na przetrwanie własnych genów, fizycznie znajdujących się w ciałach jego bliskich (rodzeństwo, rodzice). Ta teoria miała też tłumaczyć wyewoluowanie owadów społecznych.

Czytałem ostanio ciekawy artykuł pt. "Etologia owadów społecznych: Fakty i kontrowersje". Koncentruje się on na zachowaniach obserwowanych wśród mrówek i stanowi krótki przegląd całej dziedziny. Porusza również kwestię teorii Hamiltona, która - jak się okazuje - nie zawsze sprawdza się w praktyce. Wynika to z tego, że samica może kopulować z wieloma samcami, a więc nie wszystkie robotnice mają tego samego ojca. Ponadto zdarzają się kolonie w których jest więcej niż jedna królowa (rekordowa kolonia liczyła ich ponad milion!), co sprawia, że pokrewieństwo pomiędzy dwoma przypadkowo wybranymi robotnicami maleje jeszcze bardziej. Przystępne omówienie tego zagadnienia, jak i innych aspektów etologii związanych z doborem krewniaczym, można znaleźć w rozdziale 10 "Samolubnego genu" Dawkinsa (wydanie jubileuszowe z 2007 roku zawiera bardzo rozbudowane i cenne przypisy). Bardziej szczegółowe informacje można znaleźć - z tego co słyszałem, ponieważ nie miałem okazji osobiście czytać - w "Społeczeństwach owadów" E.O. Wilsona (wydane w Polsce w 1979)

Pamiętacie jak pisałem, że mrówki stosują hodowlę? Niektóre gatunki zajmują się także rolnictwem. Amerykańskie mrówki z gatunku Atta colombica uprawiają pewien gatunek grzyba, który służy im za pokarm. Przygotowują w tym celu specjalny kompost z liści (potrafią w tym celu ogołocić z liści całe drzewo cytrusowe w ciągu zaledwie 24 godzin!) i własnych odchodów, czyszczą i przycinają strzępki grzybni oraz chronią grzyba przed pasożytami. Co więcej, mrówki potrafią zarejestrować reakcję grzyba na liście którymi jest "karmiony". Jeżeli któraś z roślin okazuje się dla grzyba toksyczna, mrówki nie będą jej więcej zbierać. Poniżej kilka zdjęć Atta colombica w trakcie zbierania liści.



22 czerwca 2008

Jest woda na Marsie

Tak przynajmniej twierdzą ludzie z NASA odpowiedzialni za misję Phoenix. Dowód widać na tych dwóch zdjęciach zrobionych w odstępie czterech dni:

Jeśli przyjrzycie się uważnie to zobaczycie, że niektóre grudki w wykopie zniknęły (tutaj jest dobrze widoczne). Te grudki to właśnie lód, który stopniał. Naukowcy z NASA uważają, że nie mógł to być na przykład suchy lód (dwutlenek węgla), ponieważ ten roztopiłby się szybciej. To już drugie istotne odkrycie w ostatnich tygodniach, które pokazuje, że życie mogło się rozwinąć również poza Ziemią.

21 czerwca 2008

A jednak się kręci Słońce dookoła Ziemi

Niedawno w Tygodniku Powszechnym ukazał się wywiad z ks. Michałem Hellerem (tym od Nagrody Templetona) pt. Czy kosmita może być zbawiony. Jak już wspominałem, myślałem o przeczytaniu którejś z jego książek. Po tym wywiadzie mój zapęd w tym kierunku spadł do zera. I nie chodzi tu wcale o to, że Heller nie zna matematyki na poziomie szkoły podstawowej (twierdzi, że rozkład 10 na czynniki pierwsze to 3 razy 3 plus 1, a oczywiście jest to 2 razy 5).

Już sam początek jest "niezły":
Artur Sporniak: Czy możemy się spodziewać, że nie jesteśmy sami we wszechświecie?
Ks. Michał Heller: Z punktu widzenia nauki w jej obecnym kształcie jest to problem marginalny…
Że jak? Możesz powtórzyć? Jedno z największych pytań współczesnej nauki to "problem marginalny"? W takim razie co robią na Marsie sondy poszukujące śladów życia? Wysyłają nam zdjęcia z wakacji? I po co NASA bada Tytana (księżyc Saturna) i Europę (księżyc Jowisza)? Skąd plany budowy Terrestrial Planet Finder, kilku połączonych w jedno urządzeń, takich jak interferometry i koronograf, które miałyby wyszukiwać w kosmosie planet podobnych do Ziemi? I po co Europejska Agencja Kosmiczna planuje podobny projekt o nazwie Darwin? I skąd to całe zamieszanie wokół jakiegoś kawałka meteorytu?

Odnośnie mozliwości istnienia życia gdzieś indziej we wszechświecie:
Możemy podać także rację teologiczną, jaką jest stwórcza płodność Pana Boga – trudno przypuszczać, że w tak ogromnym świecie Bóg stworzył życie tylko na Ziemi, skoro mógłby stworzyć je także gdzie indziej. Niemniej są to tylko nasze przypuszczenia.
Powstanie życia to kwestia sprzyjających warunków i przypadku, nie potrzeba do tego żadnych sił nadprzyrodzonych. Możliwe, że życie na naszej planecie pochodzi z kosmosu, ale do tego nie są konieczne czary. To zwykła chemia. Swoją drogą, to czy religia nie powinna wiedzieć, czy jesteśmy sami? Skoro Bóg był tak miły i powiedział nam o tym jak stworzył świat w 6 dni, to mógł przy okazji coś napomknąć o tym czy stworzył kogoś jeszcze.
Czy teologia nie głosi, że człowiek jest szczytem stworzenia i najbliższą Bogu istotą?
Dlatego sądzę, że z koncepcji innych istot we wszechświecie bardziej niż nauka skorzystać mogłaby teologia.
Litości! Znowu? Na odkryciu pozaziemskich form życia skorzystałyby w pierwszej kolejności chemia i biologia (prawdopodobnie medycyna również), a gdyby to życie było inteligentne to w dodatku jeszcze cały szereg nauk społecznych oraz technicznych - jeśli byłaby to cywilizacja bardziej zaawansowana od nas. A teologia? Ogłoszono by, że Bóg jest wielki i co dalej? Komisja do rozstrzygnięcia czy kosmici mają duszę? Czy może misje i nawracanie kosmitów? Dobrze przynajmniej, że Heller wyraźnie odgranicza teologię od nauki.

Przyznam się że jestem mocno zmieszany. Generalnie to po usunięciu idiotycznych fragmentów, w których Heller próbuje pokazać, że teologia może się do czegokolwiek przydać, otrzymujemy całkiem porządny wywiad z astronomem. Przez część wywiadu Heller mówi jak prawdziwy naukowiec, tylko po to, by za chwilę wyskoczyć z jakimiś niedorzecznymi koncepcjami:
Po pierwsze, powinniśmy na nowo przemyśleć określenie Boga jako nieskończoności. Przez bardzo długi czas nieskończoność była rozumiana negatywnie: jako coś, co nie jest skończone. Dzisiaj wiemy o nieskończoności dużo więcej. Dzięki analizom matematycznym ujawnia nam ona rozmaite aspekty zupełnie nieoczekiwane. Na przykład, że mogą być różne rodzaje nieskończoności. Liczb rzeczywistych jest nieskończenie wiele, ale liczb całkowitych…
...jest mniej?
Ich jest także nieskończenie wiele, ale jest ich mniej. W matematyce mówi się, że jest to nieskończoność mniejszej mocy.
Idźmy dalej: jeszcze większej mocy nieskończonością od zbioru wszystkich liczb rzeczywistych jest zbiór wszystkich podzbiorów osi liczb rzeczywistych. Rodzi się pytanie, czy jest nieskończoność najmocniejsza? Georg Cantor – twórca teorii mnogości, która dała podwaliny do tych matematycznych analiz – uważał, że jest taka nieskończoność, i utożsamiał ją z Bogiem.
Deus ex machina?
Na pewno jest w tym przeskok z matematyki do ontologii. Przez długi czas w matematyce przeważał pogląd, że nie ma absolutnej nieskończoności. Ostatnio jednak pojawiły się badania sugerujące, że nie jest wykluczone, iż Cantor w pewnym sensie miał rację.
Słucham? Nieprzeliczalność zbioru liczb rzeczywistych dowodem istnienia boga? I ten człowiek jest uznawany za wybitną osobę i szanowany? Przecież to jest jakiś ponury żart.
Jak puścimy wodze fantazji, to możemy sobie wyobrazić, że wśród istot rozumnych zamieszkujących jakąś odległą planetę w ogóle nie nastąpił grzech pierworodny, gdyż mają one lepiej rozwinięty umysł i wyraźniej widzą różnicę między dobrem a złem. Żyją zatem w przyjaźni ze Stwórcą i nie wymagają odkupienia.
No tak, to by się nawet zgadzało - przecież w raju nie było kosmitów, a jedynie Adam i Ewa. Może kosmici mieli swój własny raj i nie zjedli zakazanego owocu? Może owoce stworzone przez Boga na innej planecie były po prostu niesmaczne? Albo nie ma tam węży, które mogłyby ich kusić? Dobra, dosyć tych bzdur, chyba nikt nie bierze tego na poważnie? Swoją drogą, to koncepcja grzechu pierworodnego jest jednym ze śmieszniejszych założeń wiary chrzescijańskiej. Grzech ten ma wynikać rzekomo ze złej natury człowieka. Wystarczy się chwilę zastanowić, by - na nieszczęscie tej koncepcji - dojść do oczywistego wniosku, że człowiek jest z natury istotą dobrą. Odpowiedz sobie na proste pytanie: jaki odsetek ludzi w twoim otoczeniu (znajomych z pracy czy ludzi mieszkających z tobą na osiedlu) można by zaliczyć do złych? Ilu z nich kradnie czy napada na innych? Jeśli nie czytasz tego bloga z więziennej celi to najbardziej prawdopodobna odpowiedź będzie brzmiała: niewielu.
Nasz rozum gubi się w perspektywie wielu światów. To jest dla nas lekcja, że tym bardziej powinien „gubić się” w obliczu każdej religijnej tajemnicy.
To dziwne, mój rozum nie gubi się w obliczu żadnej "religijnej tajemnicy". Przyznam jednak, że często gubię się w obliczu wielu religijnych absurdów, w które ludzie autentycznie wierzą.

Przyznam, że dawno czegoś takiego nie czytałem. To jest esencja tego, czego nie trawię - kiedy ktoś próbuje za wszelką cenę skazić naukę jakimiś chorymi absurdami. Heller to wszystko mówi na poważnie, a to jasno pokazuje, żeby nie marnować czasu na jego książki. Wolę poczytać kogoś, kto ma coś naprawdę wartościowego do powiedzenia.

20 czerwca 2008

Internetowy Obserwator Mediów

Kiedy zakładałem bloga postawiłem sobie za cel promocję nauki i racjonalnego myślenia. Nie jestem oczywiście jedynym, który ma takie ambicje. Są ludzie, którzy robią to o wiele lepiej ode mnie. Jedną z nich jest pan Bogdan Miś, prowadzący blog Internetowy Obserwator Mediów. To on pierwszy w kraju doniósł o odkryciu fragmentów DNA spoza Ziemi (mój wpis na ten temat powstał więc dzięki niemu). Przyznam, że podziwiam talent pisarski pana Bogdana, ale co tu się dziwić - w końcu jest on zawodowym dziennikarzem. Naprawdę imponuje mi jego zwięzły, logiczny styl i racjonalny sposób myślenia. Zachęcam też do przeczytania bardzo krótkiego wywiadu z Bogdanem Misiem w serwisie Racjonalista.

19 czerwca 2008

Witaj w domu

Kiedy byłem małym dzieckiem, rodzice kupowali mi dużo książek edukacyjnych dla dzieci. Do dziś na mojej półce stoją liczne tomy takich serii jak "Patrzę, Podziwiam, Poznaję", "Świat wczoraj i dziś" czy "Tajemnice zwierząt". Wszystkie oczywiście opatrzone licznymi zdjęciami bądź rysunkami tak, by jak najlepiej trafić do młodego czytelnika. Jedną z moich ulubionych książek - obok tych poświęconych dinozaurom - była "Budowa Wszechświata". Pamiętam dobrze, jak bardzo mnie fascynowała. Wprawdzie jako dziecku ciężko mi było pojąć jak wszechświat może nie mieć końca i czym jest czarna dziura, ale ze zrozumieniem budowy Układu Słonecznego radziłem już sobie całkiem nieźle.

Ostatnio znowu poczułem się jak małe dziecko, próbujące zrozumieć niezwykłości otaczającego nas wszystkich kosmosu. Wszystko dzięki genialnej książce Martin'a Rees'a "Nasz kosmiczny dom". Autor (na zdjęciu po prawej) jest Królewskim Astronomem, a od 2005 roku zasiada na stanowisku prezesa brytyjskiego Royal Society. "Nasz kosmiczny dom" stanowi przekrój współczesnej wiedzy o wszechświecie. Rees omawia prawa rządzące kosmosem, powstawanie gwiazd i planet, Wielki Wybuch czy wreszcie prognozy na przyszłość wszechświata. Całość wyłożona jest przystępnym językiem i wzbogacona licznymi ilustracjami (choć nie są one tak kolorowe, jak w mojej książce z dzieciństwa). Oczywiście ze względu na stosunkowo niewielką objętość (niecałe 200 stron, czyta się spokojnie w 4 dni) wszystkie teorie są potraktowane dosyć ogólnie, ale w końcu celem książki nie jest zaprezentowanie czytelnikowi szczegółów teorii względności czy teorii strun, a jedynie nakreślenie ogólnego obrazu naszej wiedzy w dziedzinie kosmologii i astronomii. Z tego zadania Rees wywiązuje się pierwszorzędnie. Przyczepić się mogę tylko do tego, że niektóre rysunki mogłyby być lepiej omówione. Przy kilku musiałem naprawdę sporo pogłówkować, żeby zrozumieć co autor miał na myśli.

Nie ukrywam, że książka mnie zachwyciła. Po jej przeczytaniu mam w głowie dziesiątki pytań dotyczących zagadnień, które zostały w książce wspomniane, lecz niezbyt dogłębnie omówione. W tym wypadku jest to dla mnie zdecydowana zaleta, ponieważ zachęca mnie do dalszego czytania. Na szczęście udało mi się dostać - a nie było to łatwe - wydaną u nas już kilka lat temu inną książkę Martin'a Reesa pt. "Tylko sześć liczb". Przeczucie mówi mi, że przeczytacie o niej niedługo na blogu.

17 czerwca 2008

Mamo! Tato! Jestem kosmitą!

Serwis EurekAlert podał ciekawą wiadomość: naukowcy odkryli w meteorycie cząsteczki wchodzące w skład DNA pochodzące spoza Ziemi.

Tak zwany meteoryt Murchisona (fragment na zdjęciu) spadł w 1969 roku w Australii. Naukowcy twierdzą, że odkryli w nim ksantynę i uracyl - dwie cząsteczki wchodzące w skład DNA. Właściwie to, że meteoryt zawierał substancje organiczne nie jest niczym nowym. Nie wiedziano tylko, czy substancje te pochodzą z kosmosu, czy też są wynikiem zanieczyszczenia na Ziemi. Sensacyjność odkrycia to właśnie stwierdzenie ich pozaziemskiego pochodzenia. Dowodem ma być węgiel tworzący cząsteczki. Jest to mianowicie cięższy rodzaj węgla, który mógł powstać tylko w kosmosie. Na Ziemi tworzą się lżejsze odmiany tego pierwiastka.

Ciekaw jestem, co dalej wyniknie z tego odkrycia. Jeśli uda się znaleźć podobne cząsteczki w innych pozaziemskich meteorytach, to będzie to przemawiało za hipotezami o kosmicznym (przynajmniej częściowo) pochodzeniu życia. Może to też być ważny krok do zrozumienia jak powstało życie na naszej planecie. Zwiększy to także prawdopodobieństwo hipotezy, że życie mogło z powodzeniem powstać na innych planetach, które miały warunki chemiczne zbliżone do Ziemi (w to akurat osobiście nie wątpię). Z niecierpliwością czekam na jakiś obszerniejszy artykuł w którymś z polskich czasopism naukowych.

15 czerwca 2008

Szczerze mówiąc

29 maja 2008 opublikowany został raport The Economics of Ecosystems and Biodiversity (Ekonomia ekosystemów i bioróżnorodność). Idea raportu zrodziła się w Poczdamie na spotkaniu ministrów środowiska państw grupy G8 w maju 2007. Postanowiono wtedy zbadać wpływ różnorodności ekosystemów na ekonomię. Teraz możemy obejrzeć rezultat przedsięwzięcia.

Czego można dowiedzieć się z raportu? Podam tylko kilka przykładowych informacji:
  • Działalność człowiek sprawia, że co godzinę wymierają na Ziemi 3 gatunki. Szacuje się, że jest to tempo około 1000 razy szybsze od naturalnego tempa wymierania gatunków.
  • Karczowanie lasów może doprowadzić do zmniejszenia światowego PKB o dwa biliony euro.
  • Przez ostatnie 300 lat z Ziemi zniknęło ponad 40% lasów. 25 krajów straciło wszystkie swoje lasy, kolejnych 29 krajów straciło ich ponad 90%.
  • Biopaliwa stanowią tylko 1.5% rynku paliw, są jednak odpowiedzialne za prawie 50% wzrost konsumpcji plonów takich jak kukurydza.
  • Do 2030 może zniknąć nawet 60% raf koralowych. A przy okazji - rafy koralowe są tak wielkie, że widać je z kosmosu.
Raport jest bardzo przejrzyście skonstruowany i jednoznaczny w swojej wymowie. Utrata bioróżnorodności już teraz powoduje wymierne straty w gospodarce. Co więcej, różnorodność ekosystemów jest potrzebna, żeby ludzkość mogła przetrwać w przyszłości. Nie są to suche hasła propagandowe. Autorzy raportu poparli je licznymi badaniami i przykładami. Pokazano także, że codzienne życie mieszkańców Unii Europejskiej czy Stanów Zjednoczonych zależy od odległych geograficznie ekosystemów, np. na Madagaskarze czy w Wietnamie.

Dobrze, że taki raport powstał. Póki co podchodzę jednak do niego z pewnym sceptycyzmem. Sam raport jeszcze nie wystarczy, żeby coś zmieniło się na lepsze. Mam nadzieje, że rządzący nie poprzestaną na słowach i zrobią coś, by ratować środowisko (a tym samym nas wszystkich). Wszyscy powinniśmy pamiętać, że - tutaj pozwolę sobie zacytować z "Diuny" Franka Herberta - "problem człowieka polega nie na tym, ilu ludzi może przetrwać w danym systemie, lecz jak będą egzystować ci, którzy przetrwają". Na sam koniec jeszcze kilka cytatów:
Gdyby ludzkość zniknęła, Ziemia powróciłaby do bogatego stanu równowagi sprzed 10 tysięcy lat. Gdyby zniknęły owady, środowisko pogrążyłoby się w chaosie. (Edward Osborne Wilson)
Nie możemy rozwiązywać naszych problemów używając tych samych metod, których użyliśmy do ich stworzenia. (Albert Einstein).
Człowiek jest cząstką wszechświata, cząstką ograniczoną w czasie i przestrzeni. Doświadczamy siebie samych, naszych myśli i uczuć jako coś oddzielonego od reszty. Rodzaj pewnego optycznego złudzenia w świadomości... rodzaj więzienia... Naszym zadaniem musi być ucieczka z tego więzienia poprzez rozszerzenie kręgu współczucia tak, by objął wszystkie żywe istoty i całą naturę w jej pięknie. Musimy zacząć myśleć w zupełnie odmienny sposób, jeśli ludzkość ma przetrwać (Albert Einstein).

14 czerwca 2008

Racjonalista

Dodałem do linków stronę Racjonalista.pl. O celu istnienia serwisu najlepiej mogą wypowiedzieć się jego redaktorzy, dlatego też pozwolę sobie ich zacytować:
RACJONALISTA.pl jest serwisem propagatorów racjonalnego myślenia, prezentujących racjonalny obraz świata. Serwisem, który poza tym tropi absurdy, przesądy, szarlatanerię, uprzedzenia, kłamstwa, fobie i głupotę. Racjonalista jest miejscem w polskiej przestrzeni społecznej, gdzie można myśleć, mówić i kształtować się na zasadzie autonomii i odwagi intelektualnej, bez ograniczenia ideologiczną poprawnością. Serwis ten stanowi bazę intelektualną polskich racjonalistów - sposób na wirtualne zrzeszenie. Razem chcemy tworzyć Portal Wiedzy i Myśli...
Serwis jest prawdziwą kopalnią wiedzy na temat religioznawstwa, krytycznej biblistyki, prawa wyznaniowego oraz etyki i filozofii nauki i wiedzy. Prezentowane są recenzje książek, nowinki naukowe oraz wiadomości z kraju i świata (oczywiście te dotyczące tematyki serwisu). Jednym z partnerów Racjonalisty jest Stowarzyszenie na rzecz Państwa Neutralnego Światopoglądowo "Neutrum". Gorąco zachęcam do odwiedzenia Racjonalisty w wolnym czasie.

13 czerwca 2008

Kościół a nauka

Obiecałem napisać o relacji pomiędzy nauką, a religią na przykładzie kościoła katolickiego. Jest to temat rzeka, który jest profesjonalnie omawiany w serwisie "Nauka a religia". Ja zajmę się więc krótkim przeglądem zagadnienia. Jednocześnie zaznczę, że jeśli ktoś w trakcie czytania uzna moje stanowisko za bardzo niesprawiedliwe, czy stronnicze to prosiłbym o doczytanie do dwóch ostatnich akapitów.

Chciałbym rozpocząć od Galileusza. W 1616 roku popadł on w konflikt z Kościołem, ponieważ popierał heliocentryczną teorię Kopernika. Konflikt ciągnął się przez wiele lat. Oto jak inkwizycja ustosunkowała się do jego twierdzeń (cytat za Wikipedią polską i angielską):

Pierwsza teza: Słońce stanowi centrum świata i jest całkowicie nieruchome pod względem ruchów lokalnych.
Cenzura: Teza ta została jednogłośnie uznana za bezsensowną i absurdalną z punktu widzenia filozoficznego i formalnie heretycką, ponieważ sprzeciwia się temu, co mówi Pismo Święte.
Druga teza: Ziemia nie stanowi centrum świata, ani nie jest nieruchoma, lecz obraca się zarówno wokół samej siebie, jak i ruchem dobowym.
Cenzura: Jednogłośnie stwierdzono, że teza ta podlega tej samej cenzurze filozoficznej, z punktu zaś widzenia teologii, jest co najmniej błędem w wierze.

Celowo zaczynam od tego "nieco przedawnionego" przykładu, ponieważ posłuży mi za punkt wyjścia do dalszych rozważań. Zwróćcie uwagę na to, jak Kościół podszedł do sprawy. To, które ciało niebieskie obraca się wokół którego, potraktowano jako "kwestię wiary". Czyli tak, jakby autentyczny stan rzeczy nie zależał od faktów, a od tego w co się wierzy. Jest to oczywiście rozumowanie sprzeczne z rzeczywistością. To tak samo, jak bym wierzył, że mogę skoczyć z dachu wieżowca i nic mi się nie stanie. Oczywiście fakty są inne. Jeśli skoczę, to zginę. To, że wierzę w co innego, nie jest w stanie zmienić rzeczywistości. Jako ciekawostkę podam, że nawet prawo ciążenia Newtona było kwestionowane "jako podważające podstawy religii naturalnej i objawienia" (choć zaznaczam tutaj, że nie było to oficjalne stanowisko Kościoła, a jedynie zdanie Lebnitza).

Kościół w końcu uznał, że Ziemia nie jest centrum wszechświata (to bardzo miło z jego strony). W 1992 Jan Paweł II przyznał, że potępienie Galileusza było błędem wynikającym z "tragicznego wzajemnego niezrozumienia". Kilka miesięcy temu zrobiło się jednak głośno wokół aktualnego papieża Benedykta XVI, za sprawą jego odwołanej wizyty na rzymskim uniwersytecie La Sapienza. Powodem był protest złożony przez część wykładowców i studentów, który argumentowano między innymi wypowiedzią Ratzingera z 1990 roku, dotyczącą sprawy Galileusza. Ratzinger przytacza w niej wypowiedzi kilku filozofów, twierdzących m.in. że "Kościół w czasach Galileusza był bardziej wierny rozumowi, niż sam Galileusz" oraz, że "wyrok Kościoła przeciwko Galileuszowi był racjonalny i sprawiedliwy (...).". Przytaczane są także słowa Carl'a Friedrich'a von Weizsäcker'a, wybitnego fizyka i filozofa, laureata nieszczęsnej nagrody Templetona, który twierdzi, że można dostrzec bezpośrednią drogę łączącą Galileusza z bombą atomową. Ratzinger mówi także, że pytano go "Czemu Kościół nie podjął bardziej zdecydowanych kroków, by zapobiec nieszczęściom, które musiały nadejść, po tym jak Galileusz otworzyły puszkę Pandory?". Pełną wypowiedź Ratzingera po angielsku znajdziecie tutaj. Jej ocenę pozostawiam wam.

Obiło mi się kilkukrotnie o uszy, że Kościół w końcu zaakceptował teorię ewolucji, którą uparcie odrzucał. Postanowiłem zgłębić temat i dotarłem do artykułu Dariusza Sagana pt. "Kardynał Schönborn a stanowisko Kościoła katolickiego wobec sporu kreacjonizmu z ewolucjonizmem". Artykuł nie jest długi, na jego przeczytanie potrzeba ok. 25 minut. Jest bardzo rzetelny (odwołania do źródeł przytaczanych wypowiedzi i poglądów) oraz bezstronny (czego nie można powiedzieć o mojej stronie). Przytoczę tylko fragmenty i ogólne wnioski.

W 1996 papież Jan Paweł II w liście do Papieskiej Akademii Nauk uznał, że wszystkie istoty żywe mogły wyewoluować od wspólnego przodka, jednak dusza została stworzona przez Boga. Tu już pojawia się pierwszy problem, bo "idee Darwina" miały dostarczyć alternatywy dla wersji kreacjonistycznej, a tym samym bez odwołań do jakiegokolwiek boga! Nie mogą go więc uwzględniać. Głośnym echem odbił się artykuł arcybiskupa Wiednia kardynała Christophera Schönborna. Artykuł opublikowano 7 lipca 2005 w New York Times. Schönborn twierdzi, że neodarwinizmu nie da się pogodzić z wiarą chrześcijańską:
Idea ewolucji, jeśli ją rozumieć jako pochodzenie od wspólnego przodka, może być prawdziwa, lecz rozumiana w sensie neodarwinowskim jako niekierowany i nieplanowany proces powstawania przypadkowych zmian i naturalnej selekcji nie może być prawdziwa.
Kardynał uznaje wspomniany list papieża z 1996 za "ogólnikowy i drugorzędny". Jednocześnie twierdzi, że Benedykt XVI również nie popiera ewolucji. Przytacza dokument z 2004 roku stworzony przez Międzynarodową Komisję Teologiczną. Jej przewodniczącym był wtedy nie kto inny jak Ratzinger - obecny Papież. Komisja tak komentuje list Jana Pawła II:
[Listu Jana Pawła II nie można używać] jako przykrywki dla aprobaty wszystkich teorii ewolucji, włączając w nie teorie neodarwinowskiej proweniencji, które explicite zaprzeczają, by Opatrzność Boża grała jakąkolwiek przyczynową rolę w rozwoju życia w Kosmosie.
Podsumowując, zarówno Schönborn jak i Banedykt XVI zdają się wierzyć w teorię inteligentnego projektu. Nie uznają możliwości jakiejkolwiek przypadkowości i co więcej, twierdzą, że w przyrodzie dostrzegalny jest wyraźny zamysł. Artykuł pana Sagana przytacza jeszcze wypowiedzi innych duchownych i teologów. Nie ukrywam, że przyjemnie jest czytać, jak starają się oni (m.in. Michał Heller, o którym pisałem niedawno) znaleźć miejsce dla religii we współczesnej nauce, często wymyślając tak niesamowite teorie, że przeczą one nawet koncepcji chrześcijańskiego boga.

Widać też, że podejście różnych hierarchów Kościoła do nauki bardzo się różni. O ile Jan Paweł II wydawał się być bardziej kompromisowy, o tyle Benedykt XVI ma bardziej fundamentalistyczne podejście. Już w swoim pierwszym orędziu papieskim powiedział: "Nie jesteśmy przypadkowym, bezsensownym produktem ewolucji. Każdy z nas jest owocem myśli Boga". Przykre jest, że pomimo upływu kolejnych lat, podejście Kościoła do nauki praktycznie nie ulega zmianie. Dziś Kościół akceptuje się odkrycia dokonane kilkaset czy może nawet kilkadziesiąt lat temu, niektóre z nich jednak tylko częściowo. Jednocześnie stara się powstrzymać rozwój współczesnej nauki.

Kolejną plotką jaką usłyszałem, była rzekoma wypowiedź Stephen'a Hawking'a, w której stwierdza, że Jan Paweł II zniechęcał fizyków do badań nad początkiem wszechświata. Zgłębiłem również i ten temat. Dotarcie do wspomnianej wypowiedzi nie było trudne. Znalazłem nawet stronę, której autor twierdzi, że Hawking miał przeinaczyć słowa papieża. Ten sam autor cytuje następnie słowa Jana Pawła II, z których wynika dokładnie to co powiedział Hawking! Otóż papież miał powiedzieć, że nauka nie zdoła udzielić odpowiedzi na to, co właściwie stało się w momencie Wielkiego Wybuchu ponieważ to było dzieło Boga. Czy brzmi to jak zniechęcenie? No cóż, jeśli ktoś mówi że nie uda się osiągnąć celu, do którego właśnie się dąży, to brzmi to dla mnie zdecydowanie zniechęcająco. Hawking ani trochę wypowiedzi nie przeinaczył.

Swoją drogą podejście papieża w stylu "nauka nigdy nie wyjaśni X" jest dosyć śmieszne. Jako najlepszą ilustrację można przytoczyć przykład słynnego francuskiego filozofa August'a Comte'a, który napisał w roku 1835: „Nigdy, za pomocą żadnej metody, nie będziemy w stanie badać składu chemicznego ani struktury mineralnej gwiazd”. Nim słowa te zostały opublikowane, Fraunhofer rozpoczął badania składu chemicznego Słońca przy użyciu spektroskopu. Choć może, dla lepszego zobrazowania bezsensowności słów papieża, powinienem przytoczyć "prorocze" słowa Bill'a Gates'a: "640 kilobajtów pamięci powinno wystarczyć każdemu" albo Thomas'a Watson'a, byłego szefa IBM: "Myślę, że jest światowe zapotrzebowanie może na pięć komputerów".

No dobrze, znowu wyszedł długi wpis i można się w nim pogubić. Pora teraz na krótkie podsumowanie. Celowo przemilczałem liczne ostatnio próby wprowadzania kreacjonizmu do szkół jako "teorii" równoprawnej albo nawet lepszej od ewolucji. Jest to temat na osobny wpis i z pewnością kiedyś go poruszę. Jak widać, Kościół nie akceptuje nauki taką jaka jest. Stara się ją jednak częściowo pogodzić ze swoją doktryną. Przyczyna jest raczej oczywista: nauka wyjaśnia świat o wiele lepiej, a przede wszystkim prezentuje bardziej satysfakcjonujący intelektualnie światopogląd. Skoro więc nie możesz kogoś pokonać, należy się do niego przyłączyć. Przykre jest to, że Kościół w wielu kwestiach nadal traktuje naukę tak jak kilkaset lat temu - jako kwestię wiary. Pod tym względem nic się niestety nie zmieniło. Niekiedy również nauka stara się pogodzić z religią. Ciekawym przypadkiem jest stanowisko American Association for the Advancement of Science (Amerykańskie Stowarzyszenie Rozwoju Nauki) głoszące, że większość naukowców nie widzi konfliktu między wiarą, a nauką. Jest to dla mnie niezrozumiałe oświadczenie. Jego kłamliwość jest ewidentna - według ankiet przeprowadzonych wśród członków amerykańskiej National Academy of Sciences (Narodowa Akademia Nauk), około 93% z nich to ateiści. To dokładnie odwrotna proporcja, niż dla całego amerykańskiego społeczeństwa. Widać więc, że nauka również w dużej mierze odrzuca religię. Powodem jest jej irracjonalność oraz brak faktów, potwierdzających którekolwiek z twierdzeń religijnych.

Zdaję sobie sprawę, że jest wiele osób, które nie dostrzegają konfliktu pomiędzy religią a nauką i chcą te obie dziedziny pogodzić. Jednocześnie po każdej stronie są osoby, które nie wyobrazają sobie możliwości pogodzenia z drugą. Ja osobiście uważam, że te dwie dziedziny w swojej "czystej" postaci są nie do pogodzenia. Jeśli uważasz, że naukę i religię można połączyć to proponuję po prostu głęboko przemyśleć temat. Spójrz na podstawowe dogmaty religijne a zobaczysz, że stoją one w sprzeczności z nauką. Spójrz na metodykę, jaką posługuje się nauka oraz na fakty a zobaczysz, że w nauce po prostu nie miejsca na objawienia i przeczenie zdrowemu rozsądkowi. W moim odczuciu są to niezaprzeczalne fakty. Oczywiście każda ze stron może potencjalnie pójść na jakieś ustępstwa. Wtedy jednak zarówno religia, jak i nauka stracą swój pierwotny sens. Otrzymamy religię, która nie jest religijna i naukę, która nie jest naukowa. Uważam więc, że kompromis w tym wypadku jest niewskazany dla żadnej ze stron. Nie upieram się oczywiście, że jestem nieomylny i że mam całkowitą rację, dlatego pozostawiam temat wam do przemyśleń.

11 czerwca 2008

Szkarłatne A

Nadeszła pora, żeby wyjaśnić znaczenie czerwonego (a właściwie szkarłatnego) 'A' w prawej kolumnie mojego bloga, które możecie również zobaczyć na opisywanej w jednym z wcześniejszych wpisów Pharynguli. Tym samym - zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią - chciałbym przybliżyć działalność społeczną Richarda Dawkinsa.

Poza napisaniem przez ostatnie 30 lat kilku bardzo dobrych książek popularnonaukowych, Dawkins jest znany z założenia w 2006 roku fundacji Richard Dawkins Foundation for Reason and Science (Fundajca Richarda Dawkinsa Na Rzecz Rozumu i Nauki, w skrócie RDF). Jej celem jest wspieranie promocji nauki, m.in. poprzez finansowanie programów nauczania, a w przyszłości mają być także finansowane badania nad psychologią wiary i religią.

Dawkins organizuje wiele wykładów na temat biologii ewolucyjnej i dyskusji ze znanymi naukowcami. Na stronie fundacji oraz na Google Video można pobrać lub obejrzeć filmy z wykładów (polecam wykłady z Galapagos) oraz dyskusji. W spotkaniach z Dawkinsem uczestniczyło wiele mniej lub bardziej znanych osobistości współczesnego świata naukowego, m.in Lawrence Krauss, Steven Weinberg, Daniel Dennett czy PZ Myers. Część filmów można pobrać ze strony Dawkinsa (polecam dyskusję z Krauss'em). Te same filmy można kupić wydane na DVD w sklepie internetowym. Wpływy ze sprzedaży przekazywane są albo na konto fundacji albo na rzecz instytucji społecznych.

Za sprawą Dawkinsa zaistniała także kampania społeczna The OUT Campaign. Ma ona zachęcać ateistów do wyjścia z ukrycia, a przy okazji tworzyć pozytywny wizerunek ateizmu. Trzeba wyraźnie zaznaczyć, że jej celem nie jest przekonywanie kogokolwiek do zostania ateistą. Założenia kampanii to otwarte mówienie o swoich przekonaniach (speak OUT), pomóc w wyjściu z ukrycia tym, który chcą to zrobić, ale potrzebują wsparcia (reach OUT), obrona programu nauczania w szkołach przed wpływami religijnymi (keep OUT) oraz stanie się widocznymi w swoich społecznościach (stand OUT). Symbolem kampanii stało się szkarłatne 'A', które możecie oglądać na moim blogu. Jest to dyskretna forma manifestacji, ponieważ ktoś kto nie słyszał o kampanii nie domyśli się znaczenia symbolu, jakie za nim stoi. Na zakończenie tego wpisu zachęcam do przeczytania polskiego tłumaczenia manifestu kampanii napisanego przez Richarda Dawkinsa.

9 czerwca 2008

O powstawaniu gatunków

Tak pomyślałem, że cały czas truję i truję o tym całym Darwinie, to wypadałoby w końcu coś napisać o jego dziele "O powstawaniu gatunków". To może już na początek powiem, że książka jest... nieco nudna. No, może to nie jest najlepsze określenie, ale z pewnością nie jest to literatura popularnonaukowa, która ma łatwo trafić do czytelnika. Sporym utrudnieniem jest w dużej mierze styl Darwina, w szczególności niezwykle długie i pogmatwane zdania. No cóż, język jak widać ewoluował przez te 150 lat od wydania książki. Dodatkowo, pewnych fragmentów książki właściwie nie da się zrozumieć bez solidnych podstaw z botaniki.

Muszę przyznać, że o ile książka swoją formą momentami nieco mnie nużyła, to treść powala na kolana. Widać, że teoria nie została wyssana z palca, lecz jej powstanie było wynikiem wielu lat obserwacji (a przy okazji jednej podróży dookoła świata). Darwin przytacza niesamowitą wręcz ilość faktów i obserwacji na poparcie każdej ze swoich tez. Trzeba zaznaczyć, że czasami nie przytacza niektórych faktów - zamiast tego odsyła do innych swoich dzieł, w których opisuje poruszane właśnie zagadnienie bardziej szczegółowo. Było to dla mnie bardzo denerwujące. Darwin opisuje także doświadczenia (niekiedy wieloletnie), których dokonywał, by sprawdzić słuszność bądź błędność pewnych idei. Wrażenie robi wielka (aż za bardzo) skromność Darwina, który sam wielokrotnie przyznaje, że pewne fakty mogą sprawiać jego teorii pewne trudności. Nie ucieka jednak od krytyki, lecz dyskutuje i z powodzeniem odpiera stawiane mu zarzuty, przytaczając przy tym kolejne liczne fakty na poparcie swoich koncepcji. Abstrahując nieco od samej książki, należy powiedzieć, że Darwin na niektóre stawiane jego teorii zarzuty nie umiał odpowiedzieć i było to dla niego wielkim powodem do zmartwień. Nie wiedział jednak, że niektóre z problemów których sam nie umiał rozgryźć, zostały rozwiązane już za jego życia, m.in. przez Grzegorza Mendla, który stworzył trzy podstawowe prawa genetyki.

Kilka słów należy powiedzieć o wydaniu książki przez wydawnictwo Jirafa Roja. Ujmę krótko - klapa. Po pierwsze czytelnik otrzymuje do ręki niepełne tłumaczenie. Niektóre fragmenty książki nie zostały przetłumaczone z francuskiego, co powodowało we mnie naprawdę wielką frustrację. Do tego zdarzają się błędy w tłumaczeniu, jak zdania bez orzeczeń albo niespójne logicznie. Co więcej, całkowicie zawiodła korekta. Standardem jest stosowanie kropek zamiast przecinków w zdaniach złożonych. Najgorsze jest jednak to, że książka wydana została bez jakiegokolwiek współczesnego komentarza naukowego! Dla mnie osobiście to skandal. Uważam, że czytelnikowi powinno się wyjaśnić okoliczności powstawania dzieła, przybliżyć postać Darwina (krótki opis z tyłu okładki to zdecydowanie za mało!) oraz opisać, jak dzieło zostało przyjęte w chwili wydania. W szczególności wydawca powinien wspomnieć o tym, że Darwin, będąc człowiekiem bardzo skromnym, ugiął się pod presją krytyki i dodał w kolejnych wydaniach swojego dzieła odwołania do "Stwórcy", które miały udobruchać jego licznych oponentów. Dobrym przykładem (choć nie jedynym!) jest tutaj ostatnie zdanie całej książki, w którym Darwin pisze o tym, że "Stwórca natchnął życiem kilka form". W pierwszym wydaniu nie było tego odwołania do "Stwórcy"!

Wrażenie wywiera także skrupulatność, z jaką Darwin podszedł do swojej pracy. Najbardziej imponuje, wspomniane już przeze mnie wcześniej na blogu, trafne przewidywanie pewnych prawidłowości, jedynie na podstawie obserwacji i bez znajomości mechanizmów, które nimi rządzą. Nie zawsze jednak przewidywania były trafne. Uśmiech na mojej twarzy wywołał pewien fragment z ostatniego rozdziału:
Ponieważ zaś moje wnioski były w ostatnich czasach wielokrotnie błędne przedstawiane, gdyż utrzymywano, że przekształcanie gatunków przypisuję wyłącznie doborowi naturalnemu, pozwolę sobie zauważyć, że tak w pierwszym wydaniu dzieła, jak też w późniejszych zamieściłem następujące zdanie na ważnym miejscu, a mianowicie na końcu wstępu: "Jestem przekonany, że dobór naturalny jest najważniejszym, chociaż nie wyłącznym czynnikiem przekształcania". Nic to jednak nie pomogło. Wielka jest siła ustawicznie błędnego przedstawiania rzeczy, lecz historia wiedzy uczy, że siła ta na szczęście nie jest długotrwała.
No cóż, tutaj Darwin się mylił. Błędne przedstawianie jego poglądów ciągnie się już od 150 lat. Teoria ewolucji nadal jest przedmiotem licznych ataków. Są to jednak ataki ze strony ludzi, którzy z nauką nie mają nic wspólnego i nie starają się nawet zrozumieć teorii Darwina. Prawda jest jednak taka, że praktycznie nikt ze współczesnych przeciwników teorii ewolucji nie podejmuje dyskusji merytorycznej. No cóż, taka dyskusja z Darwinem byłaby bardzo trudna i wymagałaby bardzo dużej wiedzy w temacie. Wszystko dlatego, że Darwin podaje fakty, fakty i jeszcze raz fakty, a tym ciężko przeczyć (choć niektórzy propagatorzy kreacjonizmu wszelkiej maści uparcie to robią).

Na koniec przydałaby się jakaś rekomendacja z mojej strony. No to powiem, że jeśli do tej pory nie interesowaliście się jakoś szczególnie ewolucją, to może lepiej darujcie sobie tę książkę. Jest spora szansa, że ewentualne zainteresowanie tą dziedziną skończyłoby się w okolicy setnej strony :) Myślę, że dobrym wprowadzeniem mogłaby być książka "Ewolucjonizm. Co warto wiedzieć?", której autorem jest Burton S. Guttman. Nie miałem okazji jej czytać, ale sądząc z recenzji to stanowi całkiem niezłe wprowadzenie do ewolucjonizmu. W moim przypadku dobrym wprowadzeniem w temat biologii ewolucyjnej była lektura "Samolubnego genu".

7 czerwca 2008

Twój komputer stoi włączony całymi dniami? To świetnie się składa!

Pomyśl o swoim komputerze. Średnia prędkość procesora wynosi dzisiaj około kilku gigaherców, co oznacza kilka miliardów cykli obliczeniowych na sekundę (jeśli masz dwa rdzenie to pomnóż to jeszcze przez dwa). Jeśli wykorzystujesz komputer do pisania w Wordzie, surfowania w internecie czy słuchania mp3 to oznacza to, że większość z tych cykli obliczeniowych najzwyczajniej w świecie się marnuje. Nawet gdy wciśniesz kilka klawiszy na sekundę, to przetworzenie informacji o ich wciśnięciu zajmie procesorowi w najgorszym wypadku kilkanaście tysięcy cykli. Odtwarzanie mp3 zajmuje ułamkowe części całej mocy procesora (pomyśl, że malutkie odtwarzacze mp3 dokonują tego bez problemu).

Po co o tym piszę? Ponieważ tą marnującą się moc obliczeniową można pożytecznie wykorzystać. Istnieją liczne naukowe programy tak zwanego przetwarzania rozproszonego. Ich idea polega na tym, że tysiące komputerów na całym świecie wspólnie przetwarza olbrzymią porcję danych, których jeden komputer nie byłby w stanie przetworzyć. Komputer w takiej sieci otrzymuje od głównego serwera projektu niewielki fragment większej ilości danych i przetwarza je wykorzystując marnujące się cykle procesora, o których napisałem. Po zakończeniu obliczeń odsyła wyniki serwerowi i pobiera kolejną porcję danych.

Najbardziej znanym z takich programów jest niewątpliwie SETI@home. Ma on na celu poszukiwanie pozaziemskiej cywilizacji (Search for Extra-Terrestrial Intelligence) na podstawie analizy promieniowania docierającego z kosmosu. Osobiście nie uważam, aby szukanie ufoludków było warte poświęcenia mocy mojego komputera. Na szczęście wybór projektów jest duży. Niektóre z możliwości to określanie trójwymiarowej struktury białek (Rosetta@Home, Proteins@home, TANPAKU), przewidywanie zmian klimatu (Climateprediction.net) albo rozwiązywanie problemu komiwojażera (TSP). Lista wszystkich dostępnych projektów jest znacznie dłuższa, szczególnie jeśli uwzględnić te, które są dopiero w fazie testowania. Ja osobiście zdecydowałem się na projekt Einstein@home, czyli poszukiwanie pulsarów.

Co zrobić, żeby się dołączyć? Najpierw należy ściągnąć klienta BOINC - powinien być dostępny na stronie każdego projektu. Nazwa jest skrótem od Berkeley Open Infrastructure for Network Computing (Otwarta Infrastruktura Przetwarzania Rozproszonego Berkeley). Klient umożliwia podłączenie komputera do serwerów przetwarzana rozproszonego. Jest on dostępny pod zdecydowaną większość platform sprzętowych (Windows, Linux, Mac, Solaris). Mając zainstalowanego klienta, należy zarejestrować się na stronie internetowej wybranego projektu. Można to również zrobić z poziomu klienta BOINC, ale strona internetowa daje dostęp do większej liczby ustawień dotyczących konta. Będąc już zarejestrowanym, w kliencie BOINC wystarczy wybrać opcję przyłączenia się do projektu, wskazać projekt oraz podać login i hasło. Można brać udział w kilku projektach jednocześnie.

Jak to wygląda w praktyce? Posiadam procesor Athlon XP 3000 (prędkość 1.8GHz) oraz 2GB pamięci RAM. Całość chodzi pod Linuxem ze środowiskiem graficznym KDE (które nieco obciąża komputer). Pozwoliłem klientowi BOINC na wykorzystanie do 50% mocy procesora oraz do 30% pamięci gdy komputer jest używany (gdy jest nieużywany pozwoliłem na korzystanie z 50% pamięci). Komputer wykorzystuję w dużej mierze do programowania w Javie. Kto miał styczność, ten wie, że Java ma spore wymagania i nie szczędzi zarówno procesora jak i pamięci (m.in. dlatego mam jej 2GB, ponieważ 1GB nie wystarczał). Spodziewałem się więc sporego spadku komfortu pracy, jednak ku mojemu zaskoczeniu tak się nie stało. Wszystko dzięki temu, że klient BOINC zatrzymuje obliczenia, gdy tylko potrzebna jest pełna moc procesora.

Czy są jakieś zyski z udostępnienia swojego komputera do obliczeń? Tak - jest satysfakcja :) Są jeszcze statystyki, informujące ile obliczeń wykonały nasze komputery (można mieć kilka pracujących na jedno konto). Istnieje także możliwość łączenia się wielu użytkowników w zespoły.

Zachęcam do przyłączenia się do któregoś z projektów. W końcu nic to nie kosztuje, a naukowcom zawsze przyda się dodatkowa moc obliczeniowa. Więcej informacji można znaleźć na http://www.boincatpoland.org/ oraz http://boinc.berkeley.edu/ (strona częściowo po polsku).

5 czerwca 2008

O dowodach naukowych

Dzisiejszy wpis będzie dosyć długi. Pierwotnie planowałem podzielić go na dwie części, ale stwierdziłem, że lepiej nie pozostawiać żadnych niedomówień i zająć się całym zagadnieniem od razu. O co w ogóle chodzi? Zaraz zobaczycie.

Otóż zdarzyło mi się kilkukrotnie dyskutować z osobami wierzącymi na temat istnienia boga (celowo piszę z małej litery, ponieważ mam tu na myśli ogólną koncepcję). Zauważyłem, że takie rozmowy mają pewien zbliżony schemat. Jednym z jego stałych elementów jest stwierdzenie, abym "nie szukał dowodów nieistnienia boga". Przyznam, że dziwię się za każdym razem, gdy to słyszę, ponieważ nigdy nie staram się takich dowodów szukać. Zacząłem się zastanawiać, skąd bierze się to częste nieporozumienie.

Już na początku chciałbym jasno podkreślić, że nie uważam, aby kiedykolwiek możliwe było formalne udowodnienie nieistnienia boga (w szerokim znaczeniu tego pojęcia). To tak samo jak ze smokami i wróżkami - też nie można naukowo udowodnić, że nie istnieją (pragnę podkreślić, że zdecydowana większość ludzi jakoś w smoki i wróżki nie wierzy). Z drugiej strony istnieją naukowe teorie, które wyjaśniają wiele aspektów, z reguły przypisywanych bogu. Przykładem mogą być teoria ewolucji, wyjaśniająca powstanie istot żywych, i teoria wielkiego wybuchu, wyjaśniająca powstanie świata. Pokazują one, że - parafrazując Laplace'a - hipoteza boga nie jest potrzebna, aby wyjaśnić otaczający nas świat. Nie twierdzę, że przytoczone teorie są kompletne w każdym calu. Przykładowo, teoria wielkiego wybuchu jest rozszerzana. Obecnie fizycy sądzą, że takich wielkich wybuchów było bardzo wiele i istnieje wiele wszechświatów taki jak nasz tworzących tzw. multiświat. Póki co są to jednak hipotetyczne rozważania. A wracając do tematu, nie istnieją żadne dowody, które potwierdzałyby istnienie jakiegokolwiek stwórcy. Myślę, że właśnie stąd wynika częste nieporozumienie z moimi rozmówcami. Chciałbym więc jasno podkreślić: nieistnienie dowodów nie jest dowodem nieistnienia!

Jest też druga strona medalu. Gdyby pojawił się choć jeden niezbity dowód istnienia boga, wtedy bezwzględnie należałoby uznać jego istnienie. Każda argumentacja, że "powstanie świata da się wytłumaczyć bez odwołań do boga" musiałaby zostać odrzucona, jako przeczącą faktom. Na tej samej zasadzie, obalenie teorii ewolucji jest również banalnie proste. Wystarczyłby jeden dowód (całkowicie pewny) jej przeczący, a wtedy wszystkie dowody "za" na nic by się zdały. Jaki dowód mógłby obalić teorię ewolucji? J.B.S. Haldane, któremu zadano to pytanie, odpowiedział: „Skamieniałości królika w prekambrze" (nie muszę chyba mówić, że do tej pory nie odkryto jakichkolwiek faktów, które przeczyłyby teorii ewolucji). Podobna sytuacja ma miejsce z wszystkimi teoriami naukowymi. Gdy nie pojawiają się fakty, potwierdzające teorię, to nie można mówić, że dowodzi to jej błędności. Takie stwierdzenie jest uzasadnione dopiero, gdy pojawią się fakty jej przeczące.

Napisałem niedawno na blogu o tym, że przy użyciu LHC fizycy chcą potwierdzić swoje przewidywania teoretyczne co do istnienia pewnej cząsteczki. Celowo nie napisałem, co będzie, jeśli się one nie sprawdzą. Gdyby tak się stało, możliwości byłyby dwie. Jeśli nie uda się zaobserwować przewidzianej teoretycznie cząstki, to nie będzie to świadczyć o błędności teorii. Gdyby natomiast zaobserwowano, dajmy na to, kilka cząsteczek, wtedy teoria byłaby błędna i musiałaby zostać przebudowana (być może od podstaw). Co ciekawe, w tym szczególnym przypadku byłoby problemem - z punktu widzenia fizyków, a nie testowanej teorii - gdyby udało się zaobserwować tylko bozon Higgs'a i nic więcej. Wtedy fizyka teoretyczna stanęłaby w miejscu, przynajmniej na jakiś czas. Teoria zostałaby potwierdzona i nie byłoby więcej pytań.

No dobrze, czy zatem - skoro nieistnienie boga nie może zostać formalnie udowodnione - wiara w niego może być stawiana na równi z innymi, alternatywnymi metodami wyjaśniania naszego świata? Zdecydowanie nie. Powodów jest kilka. Jednym z nich jest to, że odwołanie się do "boga" niczego tak naprawdę nie wyjaśnia. Nie sprawia, że rozumiemy mechanizmy rządzące światem, nie umożliwia nam przewidywania pewnych, nie zaobserwowanych jeszcze prawidłowości. Rodzi także mnóstwo dodatkowych problemów. Jeśli ktoś argumentuje, że istoty tak skomplikowane jak my nie mogły powstać bez udziału projektanta, to logicznym jest, że ten świadomy projektant musiałby być znacznie bardziej złożony od nas. Kto więc zaprojektował jego? Jest to typowy przykład sprzeczności hipotezy "boga" z faktami i zdrowym rozsądkiem. Trzeba zrozumieć, że koncepcja jakiejś wyższej istoty rządzącej naszym światem nie służy wyjaśnianiu czegokolwiek, a wręcz przeciwnie - ma zapobiec wszelkim próbom wyjaśnienia i zrozumienia.

Do kwestii zwalczania nauki przez kościół (i vice versa) powrócę niedługo. Nie zamierzam być jednak w tym temacie gołosłowny, lecz poprzeć go konkretnymi przykładami. Będę również powracał do zagadnień związanych z LHC, w miarę jak akcelerator będzie uruchamiany.

Na sam koniec chciałbym powiedzieć kilka słów o teorii ewolucji. Kolejnym z wygłaszanych na okrągło zarzutów wobec niej jest: "skoro wszystkie gatunki są ze sobą powiązane, to powinniśmy obserwować w znaleziskach paleontologicznych wszystkie ogniwa pośrednie". Zarzut był ten stawiany już za czasów Darwina. On sam zresztą poświęcił zagadnieniu geologii i gatunków kopalnych dwa rozdziały "O powstawaniu gatunków". Wyjaśnia w nich, w oparciu o obserwacje, prawa geologii i logiczne myślenie, że nie jest możliwe, aby zachowały się skamieniałości każdego gatunku, jaki kiedykolwiek istniał na Ziemi. Tak więc, brak niektórych ogniw w żaden sposób nie obala teorii ewolucji. Za to obecność, w warstwach geologicznych, skamieniałości tylko części z ogniw pośrednich pomiędzy różnymi współczesnymi gatunkami, całkowicie teorię potwierdza. Ponieważ Darwin w swojej książce posługuje się skomplikowanym, jak na dzisiejsze czasy, językiem, więc jeśli ktoś chce znaleźć przystępniejsze i bardziej obrazowe wyjaśnienie powyższego zarzutu, to proponuję zajrzeć do "Rozplatania tęczy" Richarda Dawkinsa.

3 czerwca 2008

PZ Myers i jego blog

Postanowiłem dodać do bloga trochę linków do różnych ciekawych i przydatnych stron. Przy okazji będę robił im reklamę :) Na pierwszy ogień idzie Pharyngula, blog naukowy prowadzony przez PZ Myers'a (na zdjęciu obok).

PZ Myers jest profesorem biologii na Uniwersytecie Minnesoty, prowadzi badania z zakresu ewolucyjnej biologii rozwoju. Jest również aktywnym krytykiem ruchu promującego kreacjonizm (wiecie, stworzenie świata w 6 dni i te sprawy). Z tego powodu jest osobą raczej nielubianą w środowiskach promujących wprowadzenie kreacjonizmu do szkół jako "teorii" równoprawnej z ewolucją.

Myers na swoim blogu relacjonuje bieżące wydarzenia i odkrycia ze świata nauki, a w szczególności biologii. Komentuje także kolejne przypadki ataków na naukę i osoby niewierzące ze strony wszelkich ruchów i instytucji religijnych. Wszystko to okraszone błyskotliwym komentarzem autora. Jedną z lubianych przez Myers'a rozrywek jest wyszukiwanie w sieci różnych dziwnych ankiet w stylu "Czy chciałbyś aby kreacjonizm był nauczany w szkole, zamiast ewolucji?". Nie muszę chyba mówić, że opublikowanie adresu ankiety na blogu dosyć skutecznie wpływa na jej wynik?

Pozwolę sobie zacytować (za angielską Wikipedią) wypowiedź Myersa, w której odpowiada na określenie go mianem "fundamentalnego ateisty":
"Nowy ateizm" (sam też nie lubię tego określenia) polega na zebraniu razem kluczowych zasad, które dowiodły swojej skuteczności w świecie nauki - z pewnością zauważyliście, że wielu z tych przemądrzałych ateistów wywodzi się ze środowisk naukowych - i twierdzeniu, że stosują się one do wszystkiego innego co robi człowiek. Te zasady to poleganie na naturalnych przyczynach i żądanie wyjaśnień w kategoriach realnego świata, z udokumentowanym zestawem dowodów, które każdy może zbadać. Cnotami są krytyczne myślenie, elastyczność, otwartość, weryfikacja i dowód. Grzechami są dogmat, wiara, tradycja, objawienie, zabobon i siły nadprzyrodzone. Nie ma żadnego świętego pisma, a centralną ideą jest to, że wszystko musi być otwarte na racjonalną, opartą na faktach krytykę - jest to przeciwieństwo fundamentalizmu.
Nie będę ukrywał, że blog PZ Myers'a był dla mnie jedną z inspiracji, gdy zakładałem Rozplatając Tęczę. Chciałbym, by mój blog stał się polskim odpowiednikiem Pharynguli, choć wiem że nie jest to możliwe. Nie robię sobie nawet nadziei, że dorównam poziomem Myersowi. Dlatego też każdemu, kto zna język angielski, polecam Pharyngulę.

1 czerwca 2008

Wystawa: Planeta Ocean

Rok temu Łódź gościła plenerową wystawę zdjęć "Ziemia z nieba". Kilkadziesiąt fotografii, wykonanych przez Yann'a Arthus-Bertrand'a, przedstawiało najrozmaitsze zakątki naszej planety widziane z lotu ptaka. Wystawa cieszyła się tak dużą popularnością, że czas jej trwania został przedłużony. Dużą liczbę odwiedzających zawdzięczała niewątpliwe umieszczeniu w parku, gdzie zdjęcia można było podziwiać przy okazji spaceru bądź wypadu ze znajomymi na miasto. Ja sam zresztą odwiedziłem wystawę czterokrotnie. Przyznam, że zrobiła na mnie bardzo duże wrażenie.

Sukces "Ziemi z nieba" został dostrzeżony. Dzięki temu w tym roku w Łodzi można obejrzeć wystawę Planeta Ocean. Tym razem motywem przewodnim są morskie głębiny i różnorodność ich mieszkańców. Autorami zdjęć są Laurent Ballesta i Pierre Descamp - francuscy biolodzy morscy. Trzeba przyznać, że fotografie robią spore wrażenie. Niektóre zwierzęta wyglądają niczym z surrealistycznych obrazów bądź ilustracji do książek fantasy, a inne w ogóle nie wyglądają na zwierzęta. Krótkie podpisy pod fotografiami zawierają mnóstwo ciekawych informacji - ponoć liczbę jeszcze nie odkrytych morskich gatunków szacuje się na 20 milionów, a liczba rekinów zabijanych co roku wynosi 100 milionów, czyli 3 na sekundę. Dodatkowym walorem edukacyjnym jest pawilon multimedialny, w którym wyświetlane są filmy na temat oceanów. Jest więc świetna okazja do poszerzania swoich informacji z zakresu biologii i ekologii.


Zachęcam gorąco do odwiedzenia wystawy. Można ją oglądać w parku Staromiejskim (zwanym też parkiem Śledzia), na starej krańcówce tramwajowej (róg Franciszkańskiej i Północnej). Wystawa czynna będzie do 28 września. Później zostanie zapewne przeniesiona do innego miasta. W Polsce został również wydany album ze zdjęciami z wystawy.