tag:blogger.com,1999:blog-72793912987061881482024-03-05T16:12:40.482+01:00Rozplatając TęczęO nauce słów kilkaUnknownnoreply@blogger.comBlogger122125tag:blogger.com,1999:blog-7279391298706188148.post-39348816273534278762016-09-05T00:19:00.003+02:002023-04-03T20:49:31.078+02:00Światełko w ciemności<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjhJX6QdD7otBlPfcOo3v3G49LpSNqelRpdzo5psIzfTb2-QFkdxbGKAAWOznqccHWkj0yoKVagaM050986cm5GqVFyyrmnTdPV0JE3thQY1yM2T88z4Ydkcl9mF5eLy6_v2SfOLfaPOWo/s1600/brief_candle.jpg" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjhJX6QdD7otBlPfcOo3v3G49LpSNqelRpdzo5psIzfTb2-QFkdxbGKAAWOznqccHWkj0yoKVagaM050986cm5GqVFyyrmnTdPV0JE3thQY1yM2T88z4Ydkcl9mF5eLy6_v2SfOLfaPOWo/s200/brief_candle.jpg" width="128" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Zgodnie z zapowiedziami sprzed kilku tygodni udało mi się skończyć drugą część autobiografii Richarda Dawkinsa zatytułowaną <i>"Brief Candle in the Dark: My Life in Science"</i>. Było mi spieszno do skończenia książki, bo czekała mnie przeprowadzka za granicę i niespecjalnie miałem ochotę zabierać książkę ze sobą żeby dokończyć kilkadziesiąt stron. Szczęśliwie udało się doczytać ją do końca przed opuszczeniem kraju.</div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
Pierwszy tom wspomnień zorganizowany był chronologicznie i urywał się na wydaniu "Samolubnego Genu" (rok 1976). Spodziewałem się że tom drugi będzie kontynuował od tego momentu, jednak spotkała mnie niespodzianka. "Brief Candle in the Dark" nie jest uporządkowana chronologicznie, lecz tematycznie. Każdy rozdział poświęcony jest innemu aspektowi życia Dawkinsa: życiu akademickiemu (dla kogoś pracującego w polskim świecie akademickim jest to jak opowieść z innej planety), kręceniu filmów dla telewizji, relacjom z wydawcami, debatom publicznym czy <a href="http://www.richannel.org/christmas-lectures/1991/richard-dawkins">wykładom świątecznym</a>. W pierwszej chwili odruchowo nie spodobała mi się taka zmiana formuły książki, no bo jak to może być żeby napisać pierwszą część wspomnień według jednego klucza, a drugą według innego. Mój opór zniknął jednak już w trakcie lektury pierwszych kilkunastu stron. Każdy rozdział wypełniony jest mnóstwem fascynujących anegdot, z których bardzo wiele poświęconych jest innym znanym naukowcom, i tak naprawdę brak chronologii pomiędzy poszczególnymi rozdziałami nie ma tutaj żadnego znaczenia. Po przeczytaniu całości śmiało mogę powiedzieć że decyzja o zorganizowaniu książki według klucza tematycznego była strzałem w dziesiątkę.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jest tylko jeden fragment książki który czytało mi się średnio. Jakieś 1/3 książki poświęcona jest podsumowaniu wszystkich książek napisanych przez Dawkinsa. Nie jest to oczywiście tylko i wyłącznie ich suche streszczenie. Autor poświęcił sporo miejsca samemu procesowi powstawania książek (mnóstwo ciekawych anegdot!). Niemniej jednak znowu prezentowane są oklepane pomysły, w szczególności nieszczęsne biomorfy o których Dawkins pisał już chyba w czterech czy pięciu innych książkach.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Drugi tom autobiografii Dawkinsa został wydany dokładnie rok temu, początkowo jako wydanie w twardej oprawie z obwolutą liczące ok. 460 stron. Dla osób z mniej zasobnym portfelem ukazała się też wersja w miękkiej oprawie. Polscy czytelnicy powinni już niebawem dostać do rąk polskie wydanie książki przygotowane przez wydawnictwo CiS. Książkę zdecydowanie polecam fanom Dawkinsa. Jak już wspomniałem, momentami przynudzał mnie przegląd wszystkich książek napisanych przez Dawkinsa, ale całą resztę przeczytałem z zapartym tchem. Zaryzykuję nawet twierdzenie, że drugi tom autobiografii spodobał mi się bardziej od pierwszego.</div>
Unknownnoreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-7279391298706188148.post-66924346507430232612016-07-30T18:42:00.002+02:002016-07-30T19:26:12.902+02:00Listy miłosne do Richarda Dawkinsa<div style="text-align: justify;">
Richard Dawkins czyta "listy miłosne" przesłane mu przez wszelkiego rodzaju fanatyków religijnych:</div>
<div style="text-align: center;">
<br />
<br />
<iframe allowfullscreen="" frameborder="0" height="253" src="https://www.youtube.com/embed/gW7607YiBso" width="450"></iframe></div>
<div style="text-align: justify;">
Stare, ale trafiłem na filmik dopiero niedawno.</div>Unknownnoreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-7279391298706188148.post-1769218511155658952016-07-30T18:40:00.001+02:002016-07-30T18:40:41.013+02:00Freedom Evolves: o ewolucji wolnej woli<div style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhMt7zMzPwak1r81QjOp96WuNbfu8StqWIdAi6zSiaswPqp6X8OiXDXnFqtqCvaMnIy4_b7JtNRIo1DyW4MmHN7LQjW3_tFGTa5pJUVNIstPvEq80zRzST1xpro05LGuU-r0X6iTOknrOQ/s1600/freedom_evolves.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhMt7zMzPwak1r81QjOp96WuNbfu8StqWIdAi6zSiaswPqp6X8OiXDXnFqtqCvaMnIy4_b7JtNRIo1DyW4MmHN7LQjW3_tFGTa5pJUVNIstPvEq80zRzST1xpro05LGuU-r0X6iTOknrOQ/s200/freedom_evolves.jpg" width="130" /></a></div>
Zgodnie z zapowiedzią w poprzednim poście udało mi się skończyć lekturę "Freedom Evolves" Daniela Dennetta. Przeprawa z książką była długa. Przywiozłem ją cztery lata temu z wakacji w Edynburgu. Za czytanie wziąłem się jakiś rok temu i po szybkim pochłonięciu sześciu rozdziałów nastąpił wielomiesięczny zastój. Miesiąc temu wznowiłem czytanie i dokończyłem cztery końcowe rozdziały.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
"Freedom Evolves" została napisana w 2003 roku, a więc po <a href="http://rozplatajactecze.blogspot.com/2008/06/natura-umysw.html">recenzowanej kiedyś na blogu "Naturze umysłów"</a> (1997), a przed <a href="http://rozplatajactecze.blogspot.com/2009/04/sweet-dreams-are-made-of-these.html">"Słodkimi snami"</a> (2005). Ważniejsze może jest jednak to że została napisana po "Consciousness Explained" (1992), czyli książce w której Dennett wykłada swoją teorię świadomości (tzw. <a href="https://en.wikipedia.org/wiki/Multiple_drafts_model">model wielu szkiców</a>) stanowiącą istotny element rozważań prowadzonych przez niego we "Freedom Evolves".<br />
<br />
Centralnym tematem "Freedom Evolves" jest zagadnienie wolnej woli. Początkowe rozdziały książki skupiają się na związku pomiędzy determinizmem a wolną wolą, i przyznam że były dla mnie chyba najciekawszym i najbardziej pobudzającym do myślenia fragmentem książki. Determinizm zakłada, że zachowanie naszego wszechświata jest ściśle określone przez prawa fizyki i nie ma w nim miejsca na losowość. Oznaczałoby to, że to co zdarzy się za sekundę, za miesiąc czy za rok jest z góry określone obecnym stanem naszego świata i z punktu widzenia praw fizyki nie jest możliwe aby wydarzyło się cokolwiek innego. Trudno jest pogodzić się z myślą, że w tak skonstruowanym wszechświecie mamy jakąkolwiek możliwość podejmowania realnych decyzji, skoro wszystko jest z góry "ukartowane". Dennett poświęca jeden rozdział na szczegółowe wyjaśnienie idei determinizmu oraz wyposażenie czytelnika w narzędzia niezbędne do myślenia o determinizmie. Następnie, w rozdziale trzecim, wykłada swoją argumentację na rzecz tego że w tak skonstruowanym wszechświecie wolna wola jak najbardziej jest możliwa. Przyznam, że jest to jedna z tych koncepcji naukowych które bardzo opierają się intuicji. Trudno było mi zaakceptować wnioski Dennetta, ale nie mogąc znaleźć sposobu na ich podważenie w końcu uległem i uznałem je za słuszne. (Tu oczywiście muszę poczynić uwagę, że w kwestii filozofii trudno jest mi być krytycznym czytelnikiem ze względu na brak doświadczenia w tej materii.) Należy tu jeszcze nadmienić, że wcale nie mamy pewności czy nasz wszechświat jest w pełni deterministyczny - fizyka kwantowa coraz bardziej pokazuje nam, że może tak nie być. Dennett rozważa także i tą ewentualność, pokazując że nawet jeśli zjawiska kwantowe są niedeterministyczne to nic to nie zmienia z punktu widzenia naszej zdolności do podejmowania decyzji. W kolejnych rozdziałach Dennett omawia ewolucję wolnej woli. Należy zaznaczyć że chodzi tu bardziej o kolejne konceptualne etapy rozwoju, niż o konkretne, udokumentowane biologicznie etapy ewolucji - pamiętajmy że to książka filozoficzna, a nie biologiczna. Jeśli chodzi o dalsze rozdziały to mnie osobiście najciekawsze wydały się fragmenty w których Dennett skupia się na kwestiach moralności oraz tego jak możemy wykorzystać wiedzę o budowie naszej wolnej woli do tworzenia norm prawnych i społecznych (to już końcowe rozdziały).</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
"Freedom Evolves" bardzo pobudza do myślenia, choć nie będę ukrywał że czytanie książki po angielsku - polskiego wydania wciąż brak - stanowiło nie lada wyzwanie w jej odbiorze. Dość powiedzieć, że wcześniejsze książki filozoficzne Dennetta sprawiały mi trudności po polsku. Mimo wszystko czuję wewnętrzną motywację do sięgnięcia po kolejne książki Dennetta. Wydaje mi się, że rozsądnie byłoby przeczytać w końcu "Consciousness Explained", choć przyznam że rozmiar książki nieco mnie przeraża (ponad 520 stron, w porównaniu do niecałych 350 we "Freedon Evolves").<br />
<br />
W ramach szybkiego uzupełnienia przeglądu wydawniczego sprzed dwóch tygodni dodam, że oprócz "Dźwigni wyobraźni i innych narzędzi do myślenia" na polskim rynku dostępne są także dwie pozycje których Dennett jest współautorem: "Nauka i religia. Czy można je pogodzić?" oraz "Filozofia Dowcipu", obie wydane przez Copernicus Center Press. Na przyszły rok zapowiedziana jest też nowa książka Dennetta pt. "From Bacteria to Bach and Back: The Evolution of Minds". Ponadto pojawiło się wznowienie "Elbow Room: The Varieties of Free Will Worth Wanting", pierwszej książki Dennetta (nie licząc zbioru esejów pt. "Brainstorms"). Nawiasem mówiąc to tematyka "Elbow Room" wydaje się znacząco pokrywać z "Freedom Evolves". Bardzo jestem ciekaw jak wypada ich porównanie i co nowego wniosła "Freedom Evolves" w stosunku do wcześniejszych koncepcji autora.</div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7279391298706188148.post-16620581235513540242016-07-17T22:34:00.003+02:002016-07-17T22:34:36.757+02:00SOMA, czyli co jeśli jest mnie więcej?<div style="text-align: justify;">
Dzisiaj będzie odrobinę nietypowo: zamierzam zrecenzować grę. Zapewniam jednak, że piszę o niej nie bez powodu, o czym przekonacie się dalej.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Simon Jarrett ma 27 lat i mieszka we współczesnym Toronto. Jakiś czas temu uległ wypadkowi, w wyniku którego odniósł obrażenia mózgu. W rezultacie w jego mózgu gromadzi się krew, która co jakiś czas jest upuszczana przez otwór w czaszce. Nie jest to zbyt przyjemny stan, a w dodatku stanowi bezpośrednie zagrożenie życia Simona. Nadzieją na skuteczne leczenie może być nowa, eksperymentalna technologia skanowania mózgu. Pozwoli ona na wykonanie dokładnej mapy mózgu Simona, na podstawie której opracowany zostanie szczegółowy plan leczenia. Simon udaje się więc do kliniki, siada na fotelu służącym do przeprowadzenia skanowania, zamyka oczy. Kiedy je otwiera znajduje się w zupełnie innym miejscu: futurystycznie wyglądającym pomieszczeniu przypominającym różnego rodzaje stacje znane z filmów fantastyczno-naukowych. Miejsce wydaje się być opuszczone przez ludzi, a jedyne co Simon spotyka to maszyny sądzące że są żywymi ludźmi.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgiiWAQJ-kFepeLZl6u8jAO44b1ULptKCYpq_OdI-45IC1_s_hY-M6iX9VYYBWSNO7MRAKZVEZLEdy5WXZg9LL-RzmRQjOq1IfyBMBcDtUHe7-lymu4PDdy9X9tIKcu4nQLhRrKkraFocI/s1600/Soma_Game_Art.png" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgiiWAQJ-kFepeLZl6u8jAO44b1ULptKCYpq_OdI-45IC1_s_hY-M6iX9VYYBWSNO7MRAKZVEZLEdy5WXZg9LL-RzmRQjOq1IfyBMBcDtUHe7-lymu4PDdy9X9tIKcu4nQLhRrKkraFocI/s200/Soma_Game_Art.png" width="171" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Tak rozpoczyna się akcja wydanej niecały rok temu gry SOMA szwedzkiego studia Frictional Games. Grę należy zakwalifikować jako survival horror w scenerii sci-fi. Twórcy gry chcieli, aby gracz się bał. Podstawowym sposobem realizacji tego celu jest uczynienie gracza całkowicie bezbronnym. W trakcie gry napotkamy przeciwników, ale w przeciwieństwie do setek dostępnych na rynku gier nie mamy możliwości ich pokonania. Możemy się jedynie chować bądź uciekać. Gra nie byłaby jednak warta uwagi gdyby twórcy poprzestali tylko na straszeniu gracza zagrożeniami wobec których jest bezradny. Postawili sobie także za cel sprawienie, aby gracz czuł się źle i nieswojo poprzez konfrontowanie go z obawami natury egzystencjalnej. Tak, wiem że ostatnie zdanie zabrzmiało dziwnie, ale tak właśnie jest.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Twórcy gry zaczerpnęli garściami z filozofii tożsamości i świadomości. Świat gry jest jednym wielkim eksperymentem myślowym dotyczącym tego co by się stało, gdyby świadomość dało się kopiować. Tyle że w świecie gry ten eksperyment staje się rzeczywistością, a gracz musi stawić czoła wszelkim konsekwencjom. Pamiętacie "Dialogi" Lema, a konkretnie pierwszy z dialogów w którym Hylas i Phylonus dyskutują o nieśmiertelności wynikającej z możliwości dokładnego kopiowania materii? Mnie ten dialog zachwycił i tak samo zachwyciła mnie SOMA, zmuszając do "przeżycia" wszystkich dylematów filozoficznych i moralnych wynikających z istnienia kilku kopii tej samej świadomości. Ba, mając możliwość dowolnego uruchamiania posiadanej kopii świadoma istota staję się czymś "tanim". Nagle okazuje się, że przerwanie działania świadomości przestaje (?) być morderstwem, bo przecież możemy kopię uruchomić jeszcze raz. Wiem, że nie jestem sam w moim zachwycie. Fascynującą i bardzo ciekawą analizę tzw. problemu rzutu monetą - sprowokowaną właśnie przez SOMĘ - <a href="https://www.reddit.com/r/soma/comments/3s39hi/the_coin_toss_as_a_thought_experiment/">znajdziecie na reddicie</a>, zaś <a href="http://sasharosser.kinja.com/the-neuroscience-of-soma-1734442585">we wpisie "The Neurosicence of SOMA</a>" możecie przeczytać co nieco o zagadnieniach technicznych związanych z symulowaniem mózgu, jak również o kwestii neuro-etyki.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Pozwolę sobie pominąć typowe dla recenzji gier oceny grafiki i dźwięku, bo to nie one są tutaj najważniejsze. Najważniejsze jest to, że dzięki zdryfowaniu w stronę "science" bardziej niż w stronę "fiction", twórcom gry udało się zaangażować gracza emocjonalnie i intelektualnie w rozgrywkę i dylematy dotyczące świadomości. Najlepsze jest to, że o ile literatura filozoficzna czy też dotycząca kogniwistyki trafia raczej do wąskiego grona odbiorców, gra komputerowa może trafić do znacznie szerszego grona osób, które wcześniej w ogóle nie miały styczności z tymi zagadnieniami. Twórcy gry <a href="http://frictionalgames.blogspot.com/2016/03/soma-6-months-later.html">potwierdzają to zresztą na swoim blogu</a>: <i>People report still thinking about the game months afterwards, and that
it's made them think deeply about subjects they haven't considered
before</i>.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
SOMA stała się moim uzależnieniem na kilkanaście dni w trakcie których przechodziłem kolejne etapy gry. Pomimo jej przejścia nadal wracam do niej myślami i myślę że mogę zaliczyć ją do grona najwybitniejszych gier w jakie grałem. SOMĘ kupiłem na promocji za około pół ceny, chociaż gdybym wiedział jaka uczta mnie czeka nie zawahałbym się zapłacić za grę pełnej ceny, bo naprawdę jest tego warta.</div>
Unknownnoreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-7279391298706188148.post-25471119579097146132016-07-16T15:02:00.000+02:002016-07-16T15:02:55.846+02:00Szybki i pobieżny przegląd rynku wydawniczego<div style="text-align: justify;">
Patrzę na datę ostatniego wpisu i jakoś nie mogę uwierzyć, że minęło od niego blisko 3 lata. To pokazuje jak bardzo wypadłem z obiegu jeśli chodzi o zagadnienia popularno-naukowe. Bo prawda jest taka że nie pisałem nie z powodu lenistwa, ale z braku tematów. Po cichu liczę, że za jakiś czas to się zmieni, bo jestem właśnie w trakcie czytania dwóch książek. Jedną z nich jest "Freedom Evolves" Daniela Dennetta. Książkę zacząłem czytać kilka miesięcy temu, doszedłem gdzieś do połowy i utknąłem. Ostatnio wznowiłem czytanie, więc mam nadzieję że w ciągu kilku tygodni uda mi się dokończyć lekturę.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhMphiU-VLD8z3ePaKRVB9lIS_c-xf3b9JCsxTc-JomjI6lhf3XkRN-pkFn1pCsrZM9RV0W_10ZvZKrIEtgl0KJx0peKhlKkEU9OCUR3pHJA87k-JELKzka9y-HL6P7jk6KjkpaNyq_FbM/s1600/apetyty-na-cuda-przepis-na-uczonego.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhMphiU-VLD8z3ePaKRVB9lIS_c-xf3b9JCsxTc-JomjI6lhf3XkRN-pkFn1pCsrZM9RV0W_10ZvZKrIEtgl0KJx0peKhlKkEU9OCUR3pHJA87k-JELKzka9y-HL6P7jk6KjkpaNyq_FbM/s200/apetyty-na-cuda-przepis-na-uczonego.jpg" width="136" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Drugą książką, którą aktualnie czytam jest "Brief Candle In The Dark", czyli drugi tom autobiografii Richarda Dawkinsa. Książka trafiła na moją półkę zaraz po ukazaniu się na rynku brytyjskim we wrześniu minionego roku, ale dopiero miesiąc temu zacząłem ją czytać. Nie podejmę się szacowania ile czasu minie zanim ją skończę. Możliwe, że nim to się stanie książka ukaże się na polskim rynku. Wcześniej w tym roku wydawnictwo CIS wydało polską wersję pierwszej części autobiografii zatytułowaną "Apetyt na cuda. Przepis na uczonego" (recenzja <a href="http://rozplatajactecze.blogspot.com/2013/10/apetyt-na-cuda.html">w poprzednim wpisie</a>). Przyznam, że nie widziałem książki w żadnej księgarni, ale jeśli wierzyć temu co piszą w internecie to posiada ona twardą oprawę z obwolutą, czyli tak samo jak angielski oryginał. Wydawnictwo CIS pokazało już zresztą w przeszłości, że wie jak wydawać książki, więc o jakość tłumaczenia i wydania bym się nie bał. Wydawnictwo CIS zafundowało nam w tym roku także wznowienie "Rzeki genów" Dawkinsa. Książkę <a href="http://rozplatajactecze.blogspot.com/2008/08/z-edenu-wypywaa-rzeka.html">recenzowałem na blogu 8 lat temu</a>. Ciekaw jestem czy przy okazji nowego wydania w książce pojawiają się oryginalne ilustracje Lalli Ward, żony Dawkinsa. W posiadanym przez mnie drugim polskim wydaniu z 2007 roku niestety ilustracje zniknęły.<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg9vVWrn4IHNlXc2tVQRit0oXxLLaZSDj-J93UmdD21ndkPlHw8O82JhbIbHRdBLqohi_1aHvqemBgpIk0nZ4ZWiNI7C9GQI7kBwxzEaEjsgKwuxRqjDGCBpTrC0mLXPOAbIzmn7qZN310/s1600/kaplan-diabla-opowiesci-o-nadziei-klamstwie-nauce-i-milosci.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg9vVWrn4IHNlXc2tVQRit0oXxLLaZSDj-J93UmdD21ndkPlHw8O82JhbIbHRdBLqohi_1aHvqemBgpIk0nZ4ZWiNI7C9GQI7kBwxzEaEjsgKwuxRqjDGCBpTrC0mLXPOAbIzmn7qZN310/s200/kaplan-diabla-opowiesci-o-nadziei-klamstwie-nauce-i-milosci.jpg" width="139" /></a></div>
Kolejną książką, której wydania zupełnie nie zarejestrowałem jest "Kapłan Diabła" (ang. "A Devil's Chaplain") Richarda Dawkinsa. Książka pokazała się na rynku 3 lata temu, więc tym większy był mój szok kiedy trafiłem na nią w jednej z księgarni internetowych. Chyba marketing zawiódł, bo pomimo względnie regularnego odwiedzania półek z literaturą popularno-naukową nie dane mi było trafić na książkę na żywo.<br />
<br />
W zeszłym roku doczekaliśmy się też polskiego wydania najnowszej książki Daniela Dennetta pt. "Dźwignie wyobraźni i inne narzędzia do myślenia". Książka jest naprawdę sporą cegłą (740 stron w twardej oprawie), co niestety odbija się też na cenie. Jako że mam póki co do przeczytania inne książki Dennetta - tj. wspomniane "Freedon Evolves" oraz czekające od ponad roku na półce "Consciousness Explained" - póki co zrezygnowałem w zakupu.<br />
<br />
Z innych potencjalnie ciekawych książek mam na oku:<br />
<ul>
<li>wydaną w zeszłym roku "Mądrość i cuda świata roślin" Jane Goodall</li>
<li>dwie książki Robina Dunbara, który <a href="http://rozplatajactecze.blogspot.com/2010/02/o-ewolucji-jezyka.html">zachwycił mnie niegdyś książką "Pchły, plotki, a ewolucja języka"</a>: "Nowa historia ewolucji człowieka" oraz "Człowiek. Biografia".</li>
</ul>
</div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7279391298706188148.post-70162468882588484482013-10-29T14:48:00.001+01:002013-10-29T14:48:24.077+01:00Apetyt na cuda<div style="text-align: justify;">
Tuż przed moim wyjazdem z Cambridge na angielskim rynku wydawniczym pojawiły się dwie autobiografie znanych naukowców. Pierwsza to "My Brief History" Stephena Hawkinga. Muszę przyznać, że jeśli chodzi o Hawkinga to jestem kompletnym ignorantem - nie czytałem żadnej jego książki, w związku z czym odpuściłem też autobiografię. Drugą nowością jest "An Appetite For Wonder: The Making of a Scientist" Richarda Dawkinsa. Ponieważ czytałem prawie wszystkie książki Dawkinsa, zakup tej był dla mnie oczywisty. Od razu jednak pragnę podkreślić jedno słowo tytułu, które doskonale określa treść książki: "making". Wspomnienia Dawkinsa obejmują okres od narodzin do wydania "Samolubnego genu" - tą połowę jego życia, która kształtowała go jako naukowca.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgB_jGgjnsNjmwNiF-d69VKx2YE8cOn4OLvIcTBqQsIUDg7_SzmMKhdENIkngVr_3HCym0SdYpV6LF6qnPZF_fJE343J7tpdBI_Arm_DZfAyHufJIsk0B3RJvQoFXekbRG_AWtGVmCMUpI/s1600/an-appetite-for-wonder.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgB_jGgjnsNjmwNiF-d69VKx2YE8cOn4OLvIcTBqQsIUDg7_SzmMKhdENIkngVr_3HCym0SdYpV6LF6qnPZF_fJE343J7tpdBI_Arm_DZfAyHufJIsk0B3RJvQoFXekbRG_AWtGVmCMUpI/s200/an-appetite-for-wonder.jpg" width="129" /></a></div>
Książka zaczyna się od wspomnień rodzinnych (do kilku pokoleń wstecz!). Dawkins opisuje wczesne dzieciństwo w Afryce czasów wojny, jednak najwięcej miejsca poświęca szkołom do których chodził jako dziecko i nastolatek. Przyznam, że lektura tych opisów jest wyjątkowo ciekawa, bo pokazuje jak bardzo zmieniły się zwyczaje przez zaledwie (?) kilkadziesiąt lat. Zaskakująco niewiele miejsca, bo zaledwie kilka stron, Dawkins poświęca swojemu porzuceniu religii, chociaż nawiązania do tej kwestii znajdują się w wielu fragmentach książki. Kilka końcowych rozdziałów poświęconych jest studiom na Oxfordzie i późniejszej pracy naukowej, zarówno na Oxfordzie jak i w Berkeley. O ile wcześniejszą część poświęconą dzieciństwu czytało się bardzo przyjemnie, o tyle w rozdziałach opisujących badania zdarzyło mi się kilka razy ziewnąć. Dawkins opisuje prowadzone przez siebie eksperymenty naukowe, co ogólnie rzecz biorąc jest ciekawe, ale jak na mój gust momentami trochę za bardzo szczegółowe.<br />
<br />
Dodam jeszcze, że dla mnie bardzo ciekawym doświadczeniem było czytanie Dawkinsa w oryginale.
Pamiętam, że w jednym z polskich wydań tłumacz wspomniał coś o
specyficznym języku i sposobie pisania. Faktycznie, czuć że Dawkins jest
profesorem z Oxfordu - natężenie niezrozumiałych angielskich słów
znacznie powyżej przeciętnej (do tego jeszcze sporo poezji). </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Książka wydana jest bardzo ładnie - twarda oprawa, ładna obwoluta, gruby papier (z lekką tendencją do rolowania). Cena okładkowa - 20 funtów - trochę odstrasza, ale Amazon oferuje książkę już za 12 funtów (+ VAT i przesyłka). Myślę, że osobom ceniącym sobie książki Dawkinsa i ta przypadnie do gustu, aczkolwiek trzeba mieć na uwadze, że obejmuje ona tylko pierwszą połowę życia autora. Mnie spodobała się bardzo, ale osoby chcące dowiedzieć się więcej o Dawkinsie jako popularyzatorze nauki i ateizmu będą rozczarowane. W takiej sytuacji trzeba uzbroić się w cierpliwość i czekać na kontynuację, która ma zostać wydana za dwa lata.</div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7279391298706188148.post-77606658557518902642013-08-31T22:05:00.001+02:002013-08-31T22:05:34.362+02:00Letters to a young scientist<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhAQmEZ8B08i1i0Q465gWu1_AwRneS10oVBC8xbsWorIA5nVmn11vBumT4Qy4LsKasnZtnrN2zgzTaTJc0P7kMKsV-L2h4Qva0hnr6zdO0NvpVyZ3DkKFsopdgI6N_WdXWy_SQfh0DfMw0/s1600/letters_to_young_scientist.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="200" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhAQmEZ8B08i1i0Q465gWu1_AwRneS10oVBC8xbsWorIA5nVmn11vBumT4Qy4LsKasnZtnrN2zgzTaTJc0P7kMKsV-L2h4Qva0hnr6zdO0NvpVyZ3DkKFsopdgI6N_WdXWy_SQfh0DfMw0/s200/letters_to_young_scientist.jpg" width="123" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Najwyższa pora wrócić do recenzowania książek. Nie robiłem tego od dłuższego czasu, ale z wprawy mam nadzieję nie wyszedłem. Dzisiaj wezmę na tapet - na <a href="http://pl.wikipedia.org/wiki/Tapet">tapet</a>, nie na tapetę, jak się ostatnio dowiedziałem - najnowszą, wydaną równo 3 miesiące temu książkę Edwarda O. Wilsona "Letters to a young scientist", czyli "Listy do młodego naukowca". E.O. Wilson gościł już na moim blogu wielokrotnie. W przeszłości recenzowałem napisane przez niego <a href="http://rozplatajactecze.blogspot.co.uk/2009/01/przyszo-ycia.html">"Przyszłość życia"</a>, <a href="http://rozplatajactecze.blogspot.co.uk/2008/11/rnorodno-ycia.html">"Różnorodność życia"</a>, <a href="http://rozplatajactecze.blogspot.co.uk/2008/09/o-naturze-ludzkiej.html">"O naturze ludzkiej"</a> oraz <a href="http://rozplatajactecze.blogspot.co.uk/2008/09/mrwki-x-2.html">"Podróż w krainę mrówek" i "Społeczeństwa owadów"</a>. Muszę przyznać, że dokonania Wilsona w zakresie myrmekologii (czyli badań nad mrówkami) jak i jego wiedza na temat bioróżnorodności budzą mój podziw. Przekonałem się też jednak, że książki wychodzą mu różnie. Większość z czytanych do tej pory była naprawdę dobra, ale wiem że Wilsonowi zdarza się zawędrować na terytoria, w których nie jest specjalistą i wtedy grzęźnie. Korzystając z okazji nadmienię tylko, że w zeszłym roku Wilson opublikował książkę "The social conquest of Earth", która spotkała się z <a href="http://www.prospectmagazine.co.uk/magazine/edward-wilson-social-conquest-earth-evolutionary-errors-origin-species/">ostrą krytyką Richarda Dawkinsa</a>. Przyznam, że trochę wypadłem z obiegu i nie czytałem książki Wilsona, więc trudno mi zająć jakieś stanowisko, niemniej jednak sprawa warta jest uwagi. Tyle słowem wstępu, przejdźmy do recenzji.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Tytuł książki jasno mówi czego czytelnik może spodziewać. "Letters to a young scientist" to zbiór dwudziestu listów skierowanych do młodych naukowców stojących u progu kariery naukowej. Wilson z pewnością odniósł wielki sukces jako naukowiec, a osobiste relacje i rady od osoby mającej sześćdziesiąt lat doświadczenia w zawodzie zawsze są przeze mnie mile widziane.</div>
<blockquote class="tr_bq">
<div style="text-align: justify;">
First and foremost, I urge you to stay on the path you've chosen, and to travel on it as far as you can. The world needs you - badly.</div>
</blockquote>
<div style="text-align: justify;">
To jedne z pierwszych słów we wstępie książki, zatytułowanym "You made the right choice". Chyba nie pozostawiają wątpliwości co do tego jaki będzie wydźwięk kolejnych rozdziałów. Trzeba jednak powiedzieć, że rozdziały są naprawdę bardzo różnorodne. Od osobistych wspomnień i anegdot - osoby znające wcześniejsze książki Wilsona usłyszą kilka znajomych opowieści - poprzez bardzo rzeczowe rady ("unikaj uczenia, unikaj prac organizacyjnych"), po krytykę nauk humanistycznych i bezpodstawne spekulacje. Czasami bardziej przypomina to autobiografię, niż listy skierowane do młodych naukowców, ale właściwie każdy rozdział wpada do kategorii "ciekawy" lub "przydatny" (a z reguły do obu). Najbardziej zachęcający jest entuzjazm Wilsona. Szkoda, że nie napisał tej książki kilka lat temu - myślę że dzięki niej podjąłbym dużo śmielsze decyzje na drodze mojej kariery naukowej. Ogólnie "Letters to a young scientist" wypada bardzo pozytywnie, co z radością odnotowuję.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Na koniec kilka słów o wydaniu. "Letters to a young scientist" ukazała się na angielskim rynku 31 maja 2013 nakładem wydawnictwa Liveright. Ma niewielki, kieszonkowy format i liczy sobie ok. 250 stron. Książka wydana jest w ładnej, błyszczącej obwolucie, pod którą kryje się bardzo estetyczna twarda oprawa w kolorze zielonym. Jakość papieru również nie pozostawia nic do życzenia. Tekst nie jest wyjustowany, co zawsze razi mnie w oczy, ale przy tak niewielkim formacie (czyt. niewielkiej ilości tekstu w jednej linijce) chyba nie było wyjścia. Pewnym mankamentem jest dosyć wysoka cena, biorąc pod uwagę niewielkie gabaryty i to, że książka starcza na 3 wieczory - cena okładkowa to 22$ albo 15£. Z Amazona można ją dostać za 10£, ale nawet jak na brytyjskie standardy to trochę dużo. Nie powiem, że najnowsza książka Wilsona to pozycja obowiązkowa, bo skierowana do dosyć specyficznej grupy odbiorców, ale na pewno jest warta uwagi.</div>
Unknownnoreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-7279391298706188148.post-70058360468484910522013-08-30T22:52:00.000+02:002013-08-30T22:52:03.268+02:00O nauce słów kilka<div style="text-align: justify;">
Po pięciu latach pracy naukowej w Polsce zetknięcie z zachodnią nauką stanowi dla mnie pewien szok kulturowy. Tym bardziej, że jest to nauka z najwyższej światowej półki (tak, czuję dumę, że mam okazję chociaż przez moment grać w pierwszej lidze). Trudno uciec od porównań z naszym pięknym krajem - <i>no pun intended</i>, jak mawiają angielscy przyjaciele - i właśnie dzisiejszy post będzie o kilku różnicach i podobieństwach między tym co w Cambridge a tym co w Polsce.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br />Jak świat długi i szeroki, w świecie współczesnej nauki obowiązuje zasada <i>publish or perish</i>. Nie publikujesz - nie istniejesz. Tak jest u nas, tak jest i w Cambridge. Dostrzegłem jednak pewne różnice, które z pozoru są subtelne, a w praktyce mają istotne konsekwencje. W trakcie mojej 3-letniej pracy nad doktoratem dorobiłem się łącznie kilkunastu publikacji w czasopismach i na konferencjach. Może się więc wydawać, że jestem super naukowcem i faktycznie jeśli wziąć pod uwagę różnego rodzaju przeliczniki punktowe stosowane przez nasze ministerstwo jak i moją macierzystą uczelnię, to wypadam dobrze. Jest tylko jeden haczyk - według wszystkich znanych mi baz cytowań naukowych żaden z moich artykułów nie został zacytowany przez kogokolwiek spoza mojego instytutu. Czyli dorobiłem się jednego czy dwóch cytowań koleżeńskich i tyle. Efekt jaki wywarłem na świat nauki swoimi publikacjami z czasu doktoratu jest właściwie żaden. Rozmyślałem nad tym stanem rzeczy i mnie oświeciło. Część winy za to, jak i ogólnie kiepskawy stan nauki jaki dostrzegam w moim polskim otoczeniu, ponoszą konferencje. Zdaje się, że część osób wysoko postawionych w naszych jednostkach naukowych myśli, że każda szanująca się jednostka powinna organizować konferencję, bo inaczej to przecież wstyd. No to jazda, organizujmy. Tylko że na konferencji ktoś musi publikować i wygłaszać referaty, bo inaczej to przecież wstyd. No to jazda, zagońmy naszych pracowników do publikowania na naszej konferencji. No ale przecież w jednostce jest kilkadziesiąt osób i przynajmniej kilkanaście różnych tematów badań. Ale co to za problem? Konferencja przecież musi być duża, dla każdego będzie miejsce! Zajmujesz się sztuczną inteligencją? Oczywiście, zapraszamy do wygłoszenia referatu! Przetwarzanie obrazów? W naszych skromnych progach witamy i do referowania zapraszamy! Sieci komputerowe? Ależ oczywiście! Bazy danych? Grafika komputerowa? Jasne - dla każdego będzie miejsce! (Tak, zajmuję się informatyką jeśli ktoś jeszcze nie wie.) No i mamy konferencję o wszystkim, a właściwie o niczym. Miszmasz totalny, przemieszanie z poplątaniem. Problem tylko w tym że mało kogo taka konferencja interesuje, bo po pierwsze 80% ludzi jakie dane nam będzie spotkać i tak widzimy na co dzień, a po drugie nie ma możliwości wymiany myśli i pomysłów z innymi osobami które badają podobny temat. W ten sposób oszukujemy sami siebie. Niby opublikowaliśmy coś, ale tak na dobrą sprawę co to w ogóle znaczy że "opublikowaliśmy"? Że zaliczy nam się do statystyk? Cóż, z pewnością zaliczy się. Ale czy do kogokolwiek dotarliśmy z naszymi pomysłami? Nie, raczej nie, a przynajmniej nie wyszliśmy poza krąg ludzi z którymi pracujemy. Bezpieczny krąg, należy dodać, bo przecież publikowanie u obcych ludzi zawsze jest niebezpieczne. Bo mogą przecież odrzucić artykuł, albo co gorsza przyjąć i skrytykować wystąpienie na konferencji!</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Obserwując zachodni świat naukowy zauważyłem coś zdecydowanie innego. Po pierwsze, konferencje są poświęcone konkretnym tematom badawczym, a nie jednostkom. Te najważniejsze konferencje są ruchome - raz organizuje je jedna uczelnia, raz inna. To jest dosyć oczywiste i wiedziałem o tym zanim przyjechałem do Cambridge. Jednak dopiero na miejscu dane mi było zaobserwować jak wielka (w skali całego kraju) jest integralność tutejszego środowiska naukowego - i to jest tak naprawdę sednem do którego zmierzam. U nas często wygląda to tak, że jeśli ktoś po zrobieniu doktoratu ma chęć i możliwość dalszej pracy naukowej to najczęściej pracuje na uczelni na której pracował do tej pory. Tutaj regułą jest to, że osoby kontynuujące pracę naukową po zrobieniu doktoratu odbywają staże podoktorskie na innych uczelniach, a potem są zatrudniani jako profesorowie jeszcze gdzieś indziej. W ten sposób następuje wymieszanie badaczy w kraju (a często i za granicą) i nagle okazuje się że osoby, które pracują na zupełnie różnych uczelniach w przeciwległych krańcach kraju znają się, podzielają zainteresowania naukowe, a nawet - o zgrozo - współpracują ze sobą i do siebie przyjeżdżają w celach naukowych. Wydaje mi się, że pewną normą jest to że na uniwerek w Cambridge przyjeżdżają osoby z innych uniwersytetów żeby wygłosić gościnne wykłady czy nawet poprowadzić krótkie, kilkudniowe kursy dla swoich kolegów po fachu. Teraz kiedy tak o tym piszę to wydaje się to całkiem zwyczajne i oczywiste, ale nie było mi dane zaobserwować tego zjawiska w naszym kraju. I wydaje mi się, że to jest to co tak naprawdę stanowi o wartości brytyjskiej i amerykańskiej nauki (piszę o amerykańskiej, bo wiele osób tutaj jest ze Stanów i wiem że wymiana w obie strony jest dosyć intensywna).</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Co więc wynika z powyższego? Że polska nauka ta dno? Że mamy przefikane? Że wracając z tego naukowego El Dorado do pracy w polskim systemie będę pisał kolejne rozdziały martyrologii narodu polskiego? Miałem okazję usłyszeć podobne głosy. Podzieliłem się moimi przemyśleniami na temat konferencji z kolegą, który od lat robi naukę za granicą i on określił to mianem patologii. No cóż, jako polski naukowiec muszę przyznać, że w porównaniu do zachodu to nie jest u nas najlepiej, ale widzę też powolne zmiany na lepsze. Reformy w finansowaniu i organizacji nauki zdają się popychać nas w lepszym kierunku i to jest dobra rzecz (nie mylić z reformami kształcenia w szkolnictwie wyższym - tutaj niestety nie mogę powiedzieć dobrego słowa). Ja jednak widzę sprawy w ten sposób, że prawdziwa zmiana musi - jak zawsze - dokonać się w sposobie myślenia. Bo tak naprawdę opisany przeze mnie problem konferencji to nie jest kwestia systemu, tylko strachu i krótkowzroczność kilku decydentów. Tego żadna reforma nie zmieni. A ja widzę, że osoby z mojego pokolenia dostrzegają te same problemy co ja. I to mnie cieszy.</div>
<blockquote class="tr_bq">
<div style="text-align: justify;">
A new scientific truth does not triumph by convincing its opponents and making them see the light, but rather because its opponents eventually die, and a new generation grows up that is familiar with it.<i> Max Planck</i></div>
</blockquote>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Na koniec tylko mały disclaimer. Jako szanujący się naukowiec zdaję sobie sprawę z niekompletności materiału na którym oparłem powyższe rozważania. Mówiąc krótko, to wszystko oparte jest na moich bardzo subiektywnych doświadczeniach w pracy na jednej z setek polskich uczelni w jednym z tysięcy instytutów. YMMV. Prawdę mówiąc mam nadzieję, że doświadczenia innych naukowców są lepsze.</div>
Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7279391298706188148.post-82257924632053566422013-08-17T16:23:00.000+02:002013-08-17T16:23:11.599+02:00Pocztówka z Cambridge i Londynu<div style="text-align: justify;">
Witam wszystkich wiernych czytelników. Wiernych, bo po ponad dwóch latach braku aktywności chyba tylko tacy mi zostali. Zawsze kiedy zabieram się do pisania posta po tak długiej przerwie czuję potrzebę wytłumaczenia się czemu zaniedbałem pisanie. Pamiętam, że kiedy założyłem bloga ktoś mi prorokował (sic!), że zapał do pisania szybko mija. Ta osoba była w błędzie - nadal lubię blogować. Problem w tym że ostatnio nie bardzo mam o czym. Literatury popularno-naukowej praktycznie nie czytam (chociaż jest pewna nadzieja że to się niedługo zmieni), a na walkę z ludzką głupotą chyba już nie mam siły. Z innych informacji które mogą was zaciekawić - w ciągu dwóch lat które upłynęły od napisania poprzedniego posta dorobiłem się jakże zaszczytnego tytułu doktora nauk technicznych i dalej kroczę ścieżką kariery naukowej. Tyle słowem wstępu, pora na treść właściwą.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jestem aktualnie na kilkumiesięcznym stażu naukowym w Cambridge. Tym brytyjskim, gdzie jest University of, nie tym amerykańskim gdzie jest MIT i Harvard. Miasto naprawdę uniwersyteckie, ociekające nauką na każdym kroku. Jedną z atrakcji - poza starymi koledżami - jest oficjalna księgarnia Cambridge University Press, która na dwóch piętrach mieści książki na praktycznie każdy, nawet najbardziej egzotyczny, temat naukowy (do moich osobistych faworytów należą książki o "Językach migowych i komunikacji niewerbalnej w średniowiecznych klasztorach wymagających ślubów milczenia" i <a href="http://www.cambridge.org/gb/academic/subjects/history/european-history-after-1450/image-ivan-terrible-russian-folklore">"Wyobrażenia Iwana Groźnego w rosyjskim folklorze"</a>). No i oczywiście nie może zabraknąć Darwina - "oczywiście", bo przez pewien okres czasu studiował w Cambridge, przygotowując się do kariery duchownego - którego książki wydawane są tutaj na wszystkie możliwe sposoby. Tak wygląda półka we wspomnianej księgarni:</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEisVsMlp6I2jibo5PFLvgTJ_5ughyphenhyphenSMzHTFWsNnQoe_4i8cBUkKkcihwMgwQo7TrJx3o3nrJH6g8AYkexfY6HzItafKujcegx_07HdojzXMgapQVr5ooPHYseOWBN2WW2dQ9GPyrXwAffc/s1600/img_3639.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEisVsMlp6I2jibo5PFLvgTJ_5ughyphenhyphenSMzHTFWsNnQoe_4i8cBUkKkcihwMgwQo7TrJx3o3nrJH6g8AYkexfY6HzItafKujcegx_07HdojzXMgapQVr5ooPHYseOWBN2WW2dQ9GPyrXwAffc/s320/img_3639.jpg" width="213" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Te zielone tomy na górnej półce to kolekcja listów Darwina - gdzieś pod koniec czerwca wyszedł 20 tom i chyba będą kolejne. Nie ukrywam, że bardzo mnie kusiło kupienie czegoś niedostępnego w Polsce, ale zreflektowałem się że w domu czeka na mnie jeszcze nieprzeczytana "Podróż na okręcie Beagle". Sprawiłem sobie natomiast dwie książki E.O.Wilsona. Jedna to napisana wspólnie z Bertem Holldoblerem "Superorganism. The Beauty, Elegance, and Strangeness of Insect Societies", druga to króciutkie "Letters to a Young Scientist".</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Na inną ciekawostkę natrafiłem na spacerze w pobliżu domu. Otóż udałem się na cmentarz Ascension Parish Burial Ground - tutejsze cmentarze z kamiennymi, stuletnimi płytami i celtyckimi krzyżami zdobionymi plecionkami naprawdę mają swój urok. Chodząc po cmentarnej alejce zauważyłem taki nagrobek:</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhbrBjAhm2cIKq2fk7ECbHIQ7c_v1E2riZKtPAd9N9E8CsDYT3kWj3m6OqwWKpvuj5xRxnkhYj1YmtIIurbfuG2nWnj9q1MxTeaCdoauEHT4DXE_pvVi2-C4n-fDrMod_N9EIflE4wqV9s/s1600/img_3458.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhbrBjAhm2cIKq2fk7ECbHIQ7c_v1E2riZKtPAd9N9E8CsDYT3kWj3m6OqwWKpvuj5xRxnkhYj1YmtIIurbfuG2nWnj9q1MxTeaCdoauEHT4DXE_pvVi2-C4n-fDrMod_N9EIflE4wqV9s/s320/img_3458.jpg" width="213" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Tak, dobrze widzicie (tzn. zobaczycie jak powiększycie zdjęcie) - "Horace Darwin, son of Charles Darwin". No to w domu do gugli i sprawdzanie. Faktycznie, syn tego Karola Darwina (jak by Karolów Darwinów było wielu...). Wspomniany cmentarz w ogóle okazuje się być ciekawym miejscem - leży na nim mnóstwo naukowców i wybitnych osobistości, w tym trzech noblistów. BBC twierdzi nawet, że <a href="http://news.bbc.co.uk/today/hi/today/newsid_8984000/8984419.stm">"cmentarz może mieć nagromadzone najwięcej IQ na jednostkę powierzchni niż jakikolwiek inny cmentarz na świecie"</a>. No, to teraz muszę tylko odkryć jeszcze kilka wybitnych rzeczy i może po śmierci będę mógł się znaleźć w tym doborowym towarzystwie. Byle tylko nie odkryć za dużo, bo skończę jak Darwin, którego w ramach psikusa pochowano w Opactwie Westminsterskim w Londynie.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Londyn też udało się odwiedzić, chociaż w Opactwie Westminsterskim nie byłem, bo dla takiego bezbożnika jak ja 18 funtów to jednak trochę za dużo jak za wstęp do kościoła. Odwiedziłem natomiast <a href="http://www.nhm.ac.uk/">Natural History Museum</a>. Gmach muzeum naprawdę robi wrażenie. Po pierwsze jest monumentalny. Po drugie jest zdobiony motywami związanymi z historią naturalną, zarówno za zewnątrz jak i w środku:</div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi6sTtBZqqWsn56LN-0M9N_pALVOc4W7YsTkdVIbUAUU_03J6kvDG5azi8g4Ee3f_nn1z_dt0Fig19G1JcJxYvtbDnPUAIPh7OScdVPZhCUr5W0pBKNDY7mx1v8uQLxxK7ZWmomKfZAPqI/s1600/img_3588.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="213" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi6sTtBZqqWsn56LN-0M9N_pALVOc4W7YsTkdVIbUAUU_03J6kvDG5azi8g4Ee3f_nn1z_dt0Fig19G1JcJxYvtbDnPUAIPh7OScdVPZhCUr5W0pBKNDY7mx1v8uQLxxK7ZWmomKfZAPqI/s320/img_3588.jpg" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
No i wrażenie robi kolejka, w której trzeba stać przez jakieś 30 minut żeby w ogóle dostać się do środka. Kiedy już uda się wejść, na samym środku hallu zwiedzających wita szkielet dinozaura, a za nim, na schodach, posąg Darwina:</div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh2KxQQAOX4xJX-FIAuBWnYvFcMYUfGwK7AccBUvkbt6KtwLGYflrKkqeNhKf0HoRpFWbmYbTOuec6IhoZHbYAiD1QKuG2t_O5wxYqa43-F3TLP_KsvkyoZpe-iUgbJ9szx-qR_kwAHj90/s1600/img_3565.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh2KxQQAOX4xJX-FIAuBWnYvFcMYUfGwK7AccBUvkbt6KtwLGYflrKkqeNhKf0HoRpFWbmYbTOuec6IhoZHbYAiD1QKuG2t_O5wxYqa43-F3TLP_KsvkyoZpe-iUgbJ9szx-qR_kwAHj90/s320/img_3565.jpg" width="213" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Sir Alfred Russel Wallace już chyba na zawsze pozostanie w cieniu Darwina (chociaż tu na zdjęciu akurat jest w świetle):</div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjrSTB-0ra7Ds-M8S0SbpDOhzfOKXMDZYmhl2WuM7acZ_euEOvVpQ6f1LwEwvDrdBlIupueZk8fH2GOdL8h96sAXJcPCjPOEACnqTsBVQw5NxAqRt_bCyaV0KSOtZXfiKIBud-gQngYYn4/s1600/img_3593.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="213" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjrSTB-0ra7Ds-M8S0SbpDOhzfOKXMDZYmhl2WuM7acZ_euEOvVpQ6f1LwEwvDrdBlIupueZk8fH2GOdL8h96sAXJcPCjPOEACnqTsBVQw5NxAqRt_bCyaV0KSOtZXfiKIBud-gQngYYn4/s320/img_3593.jpg" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
Niestety, o samych eksponatach wystawianych w muzeum nie mogę powiedzieć wiele dobrego. Po prostu jest ich mało! Muzeum skupiło się na organizowaniu wystaw edukacyjnych stawiających na interakcję ze zwiedzającym, pokazywaniu gumowych modeli albo plastikowych replik autentycznych artefaktów. Nie ma się co dziwić, że kreacjoniści krzyczą o braku dowodów na ewolucję, skoro największe muzeum historii naturalnej na świecie prawie nic nie pokazuje. Nie powiem że "nic nie pokazuje" bo nie było by to prawdą - jest kilka ciekawych skamieniałości gadów morskich, dinozaurów i wielkich ssaków, ale można by je zmieścić na kilkukrotnie mniejszej powierzchni. A skoro o dinozaurach mowa, to największą porażką okazała się właśnie sala z dinozaurami. Do niej jest osobna kolejka, która wygląda tak:</div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen='allowfullscreen' webkitallowfullscreen='webkitallowfullscreen' mozallowfullscreen='mozallowfullscreen' width='320' height='266' src='https://www.youtube.com/embed/S9ob24XqB98?feature=player_embedded' frameborder='0'></iframe></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
To co widzicie na filmiku to niecała połowa kolejki. Dalej kolejka ciągnie się już w sali wystawowej, po rampie prowadzącej nad ekspozycją właściwą z której można podziwiać szkielety kilku dinozaurów uzupełnione całym mnóstwem plastikowych "eksponatów". Całość posuwa się w żółwim tempie, a na samym końcu kolejki znajduje się sala w której umieszczono, jakże ciekawy, ruchomy model Tyranozaura. Kilka osób stoi i robi mu zdjęcia (bo to atrakcja taka że hej!), reszta ich wymija i czym prędzej rusza na zwiedzanie ekspozycji właściwej. Prawdę mówiąc większego bezsensu organizacyjnego dawno nie widziałem.</div>
<div style="text-align: justify;">
Najciekawsza część muzeum znajduje się na jego szarym końcu. Jest to Darwin Center, które gromadzi okazy zwierząt z całego świata. Aktualnie mają 28 milionów owadów i 27 milionów innych zwierząt. Część z tych okazów wystawiona jest w formalinie na pokaz zwiedzających, resztę można podziwiać przyklejając się do szyb za którymi kryją się tysiące regałów z preparatami. </div>
<div style="text-align: justify;">
Ogólnie rzecz biorąc, londyńskie Muzeum Historii Naturalnej to jakaś porażka. Mam poczucie zmarnowania czasu, ale przynajmniej zaspokoiłem ciekawość. Dodam jeszcze że muzeum Nauk o Ziemi w Cambridge na kilkunastokrotnie (a może i kilkudziesięciokrotnie) mniejszej powierzchni oferuje zwiedzającym kilka razy więcej eksponatów. Jeśli będziecie mieć okazję je zobaczyć to jej nie zmarnujcie.</div>
Unknownnoreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-7279391298706188148.post-20808415870760940012011-05-23T20:06:00.007+02:002011-05-23T20:51:37.516+02:00Co nauka może powiedzieć o moralności? Dyskusja<div style="text-align: justify;">Znalazłem ostatnio na Atheist Movies dyskusję pomiędzy Samem Harrisem i Richardem Dawkinsem zatytułowaną "Who Says Science has Nothing to Say About Morality?". Sam Harris jest znanym w Stanach propagatorem ateizmu i sekularyzmu. W Polsce może być nieco mniej znany bo, co ciekawe, nie doczekaliśmy się wydania żadnej z jego książek: The End of Faith, Letter to a Christian Nation i The Moral Landscape. Tematyka tej ostatniej jest tematem opisywanej dyskusji, choć słowo <span style="font-style: italic;">dyskusja</span> nie wydaje mi się tutaj do końca trafione, bo przez 90% czasu mówi Harris. Przez pierwsze trzydzieści minut nagrania, trwającego sumarycznie godzinę i 17 minut, prowadzi zwykły wykład. Następnie zasiada do rozmowy z Dawkinsem, przy czym Dawkins ogranicza się głównie do zadawania Harrisowi pytań na temat jego poglądów. Końcówka to pytania publiczności.<br /><br /><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEieoSR06fLa1GyFgmvHcLmqZKv1RLqPEqUhndWirEebEuMzn94AeDiqXUNciXIGOLaV4Wd_DHntEQAavZfhiB22RbaYmubybE5k6EetS0gHZYQkrXhhPk5wmglS-kR5lYeP18m2qx1yKUU/s1600/harris_dawkins_dyskusja.png"><img style="display:block; margin:0px auto 10px; text-align:center;cursor:pointer; cursor:hand;width: 400px; height: 225px;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEieoSR06fLa1GyFgmvHcLmqZKv1RLqPEqUhndWirEebEuMzn94AeDiqXUNciXIGOLaV4Wd_DHntEQAavZfhiB22RbaYmubybE5k6EetS0gHZYQkrXhhPk5wmglS-kR5lYeP18m2qx1yKUU/s400/harris_dawkins_dyskusja.png" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5609984758182417730" border="0" /></a>O czym jest dyskusja łatwo wywnioskować z jej tytułu - o relacji pomiędzy moralnością a nauką. Harris argumentuje, że nauka ma pełne prawo wypowiadać się o moralności i ludzkim szczęściu, gdyż są to wartości obiektywne. Ich odczuwanie wynika zarówno ze stanów otoczenia, a te jak najbardziej dają się mierzyć (podobnie zresztą jak aktywność naszego mózgu, choć jeszcze nie zawsze potrafimy ją dokładnie zinterpretować). Harris odrzuca stwierdzenie, że nauka może jedynie opisywać to co jest, a nie może się wypowiadać w kwestii tego jak powinno być. Przekonuje również, dlaczego religia nie jest obecnie najlepszym wyznacznikiem moralności (odrzucając jeszcze przy okazji relatywizm kulturowy) i dlaczego nauka może zaoferować lepsze odpowiedzi. Dyskusja jest z założenia mocno filozoficzna, nie dziwi więc że Harris porusza kwestię dobra i zła czy szczęścia - zarówno jednostkowego jak i społecznego.<br /><br />Tak to w skrócie wygląda. Całości nie będę streszczał, ale zachęcę do obejrzenia jeśli macie akurat wolny wieczór. Na zachętę krótki cytat Harrisa:<br /><blockquote>I just want to suggest to you: just as we don't have Christian physics - though the Christians invented physics - and we don't have Muslim algebra - though the Muslims invented algebra - we, at some point, will not have Christian and Muslim morality. The truth has to float free from these provential ideas.<br /></blockquote>Całość można obejrzeć bez ściągania <a href="http://www.youtube.com/watch?v=Mm2Jrr0tRXk">na YouTube</a>.</div>Unknownnoreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-7279391298706188148.post-48711925525090419822011-02-18T15:43:00.002+01:002011-02-18T16:12:37.808+01:00Pocztówka z Debreczyna<div style="text-align: justify;">W ostatnich miesiącach moja aktywność na blogu zanikła. Niestety znaczną część czasu pochłaniają mi prace nad doktoratem - nie starcza mi go już zbytnio na czytanie książek, a tym bardziej na pisanie o nich. Na szczęście mam dwa tygodnie urlopu i tym samym chwilę żeby coś napisać. Jestem właśnie w Debreczynie, drugim co do wielkości mieście Węgier. Według spisu z 2001 roku 24,8% mieszkańców deklaruje ateizm. Ta proporcja raczej nie utrzymuje się na całych Węgrzech (prędzej w Czechach), a wynikać może z tego, że na na 200 tys. mieszkańców Debreczyna, podobno aż 40 tys. to studenci debreczyńskiego uniwersytetu.<br /><br />Poza zwiedzaniem zabytków odwiedziłem również kilka węgierskich księgarni. Muszę przyznać, że zazdroszczę Węgrom rynku wydawniczego. Bardzo dużo książek wydawanych jest w twardej oprawie - nie powiem, żeby zdecydowana większość, ale na pewno o wiele wiele więcej niż u nas. Zazdroszczę również kilku konkretnych pozycji dostępnych na rynku: "The Ancestor's Tale" i "A Devil's Chaplain" Richarda Dawkinsa (obie oczywiście w twardej oprawie i jeszcze z obwolutami, aczkolwiek pierwsza pozycja kosztuje w przeliczeniu na złotówki 150 PLN) oraz "Darwin's Dangerous Idea" Dennetta. Jest jeszcze kilka książek Jane Goodall a także sporo pozycji dostępnych również u nas (w oczy rzuciły mi się książki Feynmana).<br /><br />To skłania mnie, żeby w końcu napisać o pewnej niepokojącej tendencji w polskich księgarniach, którą zauważyłem już ponad rok temu. Pisząc "księgarnie" mam tutaj konkretnie na Empik i Matras - dwie największe sieci księgarń w kraju. Otóż zaobserwowałem, że ilość oferowanej literatury popularnonaukowej znacząco spada. Co gorsza, na jednych półkach ustawiane są obok siebie tytuły popularnonaukowe jak i książki z zakresu szeroko rozumianej ezoteryki. Początkowo zdawało się to dotyczyć tylko Matrasów, ale obecnie tendencja ta ogarnęła również Empiki - próba odnalezienia nowości wydawniczych z "czarnej serii" Prószyńskiego wymagała przebicia się przez książki o aniołach, apokalipsie 2012 roku (mam podejrzenie, że autorom tych książek nie chodzi o mistrzostwa Euro) i tym podobnych. Budzi to we mnie sporą irytację połączoną z obawą, że jest to wynik prostego prawa rynkowego: podaży wynikającej z popytu.<br /><br />Na koniec pozostaje mi pochwalić się, że z Węgier wracam z bardzo miłą pamiątką - angielskim wydaniem "O powstawaniu gatunków", kupionym za bardzo przyzwoite pieniądze na kiermaszu książek w gmachu uniwersytetu. Tekst oparty na pierwszym wydaniu. Czytałem wyrywkowo fragmenty i muszę przyznać, że jestem zaskoczony łatwością z jaką czyta się książkę. Mam nadzieję, że uda się jakoś wygospodarować czas na przeczytanie całości.<br /></div>Unknownnoreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-7279391298706188148.post-85882334342311381852010-05-17T19:18:00.002+02:002010-05-17T19:21:12.250+02:00Nowości wydawnicze<div style="text-align: justify;">Wydawnictwo Czarna Owca wypuściło na rynek pozycję pt. <a href="http://www.czarnaowca.pl/inf.php?id=nr520">"Niezbędnik ateisty"</a>. Przejrzałem wstępnie w Empiku - chyba trzeba będzie ją kupić.</div>Unknownnoreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-7279391298706188148.post-11924019641332057282010-04-29T13:23:00.006+02:002010-04-29T13:27:30.125+02:00Roger Penrose - wykłady w PolscePodaję za stroną <a href="http://www.ptm.org.pl/news/44979/">Polskiego Towarzystwa Matematycznego</a>:<br /><div style="text-align: justify;"><blockquote>Rektor Uniwersytetu Łódzkiego zaprasza na<br /><br />Pierwszy wykład rektorski<br /><br />pt. Aeons before the Big Bang<br /><br />który wygłosi<br /><br />sir Roger Penrose<br /><br />emerytowany profesor University of Oxford. Wykład rozpocznie się 19 maja 2010 roku o godz. 13:00w Auli Czerwonej Wydziału Prawa i Administracji UŁ w Łodzi przy ul. Kopcińskiego 8/12<br /><br />Wyklad pod tym samym tytułem R. Penrose wygłosi 21 maja 2010 r. na Uniwersytecie Warszawskim. Wiecej informacji pod adresem: <a href="http://www.fuw.edu.pl/aktualnosci-all/items/news0811.html">http://www.fuw.edu.pl/aktualnosci-all/items/news0811.html</a></blockquote></div><br />I jeszcze streszczenie wykładu:<br /><div style="text-align: justify;"><blockquote>Abstract: There is much impressive observational evidence, mainly from the cosmic microwave background (CMB), for an enormously hot and dense early stage of the universe referred to as the Big Bang. Observations of the CMB are now very detailed, but this very detail presents new puzzles of various kinds, one of the most blatant being an apparent paradox in relation to the second law of thermodynamics. The hypothesis of inflationary cosmology has long been argued to explain away some of these puzzles, but it does not resolve some key issues, including that raised by the second law. In this talk, I describe a quite different proposal, which posits a succession of universe aeons prior to our own. The expansion of the universe never reverses in this scheme, but the space-time geometry is nevertheless made consistent through a novel geometrical conception. Some very recent analysis of the CMB data, obtained from the WMAP satellite, will be described, this having a profound but tantalizing bearing on these issues.</blockquote></div>Unknownnoreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-7279391298706188148.post-45513055584295332992010-02-13T21:10:00.069+01:002010-02-13T23:20:36.822+01:00O ewolucji języka<div style="text-align: justify;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEithMTFZQaah1JaFU-HaeezhkFinKihyphenhyphen_PfLch58p-y5IC_23tZiVPxkGSxAOOr0IUF2dHtMtmAIg2_T3N2DOBIe_lYgqSmp4LeYtbm1834Q5j7hHz4VbEKexQ1cpuOVm9qOyZRhyystfA/s1600-h/pchly_plotki.jpg"><img style="float: left; margin: 0pt 10px 10px 0pt; cursor: pointer; width: 133px; height: 200px;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEithMTFZQaah1JaFU-HaeezhkFinKihyphenhyphen_PfLch58p-y5IC_23tZiVPxkGSxAOOr0IUF2dHtMtmAIg2_T3N2DOBIe_lYgqSmp4LeYtbm1834Q5j7hHz4VbEKexQ1cpuOVm9qOyZRhyystfA/s200/pchly_plotki.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5437851935000507186" border="0" /></a>Znowu popełniłem błąd! Jakiś czas temu dotyczył on <a href="http://rozplatajactecze.blogspot.com/2009/12/nasza-wewnetrzna-menazeria-neil-shubin.html">"Naszej wewnętrznej menażerii"</a>. Tym razem konsekwentnie omijałem w księgarni książkę Robina Dunbara pt. <a href="http://www.czarnaowca.pl/inf.php?id=nr488">"Pchły, plotki a ewolucja języka"</a> (nie wiem skąd te pchły w tytule - w oryginale jest "grooming", czyli iskanie). Owszem, przejrzałem ją kilkukrotnie i uznałem nawet za potencjalnie ciekawą. Niestety, muszę się przyznać, że przy kupnie książek w dużej mierze kieruję się osobą autorem. Jeśli go nie znam, to maleją szanse na kupno książki. Usprawiedliwiam się tym, że muszę stosować jakieś kryterium przesiewania literatury dostępnej na rynku (no i tym, że na przeczytanie czeka u mnie aktualnie ok. 20 książek). Książkę Dunbara w końcu jednak kupiłem - nie mogłem się oprzeć 30% obniżce ceny w likwidowanym właśnie salonie Matrasu. No i teraz jest mi wstyd, że nie kupiłem jej wcześniej.<br /><br /><a href="http://en.wikipedia.org/wiki/Robin_Dunbar">Robin Dunbar</a> urodził się w 1947 roku. Ma więc już za sobą długą karierę akademicką oraz liczne osiągnięcia naukowe na koncie. Jak łatwo się domyślić z tytułu książki, Dunbar jest biologiem ewolucyjnym, specjalizującym się w ewolucji naczelnych. Znany jest z wyznaczenia tzw. <a href="http://en.wikipedia.org/wiki/Dunbar%27s_number">liczby Dunbara</a>, określającej ilość osób, które są w stanie utrzymać stabilne relacje towarzyskie pomiędzy sobą nawzajem (kwestia ta jest dokładnie omówiona w książce).<br /><br />Tytuł książki jest trochę mylący. Nie chodzi już nawet o te "pchły" zamiast "iskania", ale o to, że książka jest nie tylko o ewolucji języka. Właściwie to kwestia ewolucji języka jest omawiana gdzieś dopiero w połowie książki i stanowi poniekąd zwieńczenie całego wywodu. Więc o czym jest na początku? W "Pchły, plotki a ewolucja języka" Dunbar przedstawia ewolucję zachowań społecznych u naczelnych. Ze szczegółami relacjonuje liczne badania nad zachowaniami współcześnie żyjących małp Nowego i Starego Świata. Analizuje relacje pomiędzy ich zwyczajami społecznymi a budową mózgu. Na podstawie tej analizy stawia tezę: iskanie służy u naczelnych zawiązywaniu sojuszy, a czas poświęcany na iskanie jest tym dłuższy im większe są grupy społeczne danego gatunku. No i tutaj zaczyna się prawdziwa zabawa. Otóż zwierzęta łączą się w grupy w celu minimalizacji zagrożenia drapieżników w trakcie poszukiwaniu pokarmu. Oczywiście im większa grupa tym więcej pożywienia potrzeba na jej wyżywienie, a więc należy przeszukiwać większe terytorium, co z kolei zwiększa szansę natknięcia się na drapieżnika. Ponadto, im większa grupa, tym większy mózg jest potrzebny do utrzymania relacji społecznych, a mózg pochłania bardzo dużo energii. Zagrożenie ze strony drapieżników można też minimalizować zwiększając rozmiary ciała, ale to również powoduje zwiększenie zapotrzebowania energetycznego (znowu potrzeba przeszukiwać większe terytorium). Jest to typowy ewolucyjny problem utrzymywania balansu pomiędzy zyskami i stratami. No i bardzo istotnym problemem staje się utrzymanie spójności coraz większych grup. Jak już powiedziałem, tą rolę spełnia iskanie, jednak w miarę zwiększania grupy potrzeba na nie coraz więcej czasu. Właściwie to w pewnym momencie potrzeba na nie tak dużo czasu, że zabraknie go na poszukiwanie pożywienia. Pojawia się więc problem: jak dalej zwiększać liczebność grupy? Dunbar sugeruje odpowiedź: język. Według niego potrzeba zwiększania rozmiaru grupy pełniła rolę presji selekcyjnej ku ewolucji języka, który zastąpił iskanie. W celu potwierdzenia swojej hipotezy Dunbar analizuje zarówno dane kopalne jak i... bada tematykę rozmów pomiędzy współcześnie żyjącymi ludźmi.<br /><br />To co napisałem powyżej, to tylko przedsmak tego, co oferuje książka. A do zaoferowania ma naprawdę dużo. Pierwsze i najważniejsze: Dunbar przytacza gigantyczną ilość relacji i wyników badań naukowych, ale książka nie jest suchym wywodem, który autor wlewa do głowy czytelnika. O nie! Tutaj trzeba włączyć się w tok myślowy autora i podążać za nim całą swoją uwagą, jak przy najlepszych książkach Dawkinsa. Inaczej niewiele wyniesie się z lektury. Dunbar pozwala też sobie na bardzo ciekawe dygresje, które stanowią uzupełnienie głównego wywodu myślowego (szczególnie zaciekawiły mnie informacje o zespole Aspergera i autyzmie). Ponadto stwierdzam, że książka świetnie uzupełnia się z <a href="http://rozplatajactecze.blogspot.com/2009/12/trzeci-szympans.html">"Trzecim szympansem"</a>, gdzie temat rozprzestrzeniania się języków i ich ewolucji został bardzo obszernie potraktowany. O ile jednak Diamond starał się odpowiedzieć na pytanie "<span style="font-style: italic;">jak</span> zachodziły zmiany języków i <span style="font-style: italic;">jak</span> języki się rozprzestrzeniały?", to Dunbar stawia sobie raczej za cel pytanie "<span style="font-style: italic;">dlaczego</span> język powstał i <span style="font-style: italic;">dlaczego</span> się zmienia?".<br /><br />Wady książki? Właściwie brak, ale na siłę coś znajdę. Pierwsza to fakt, że książka ma już swoje lata (napisana w 1997). To sprawia, że na pewno na część pytań udało się już znaleźć odpowiedź. No i z pewnością pojawiło się wiele nowych wyników badań. Przyczepię się też, że w niektórych miejscach nie czuję się przekonany przez Dunbara. To znaczy autor w wielu miejscach pisze otwarcie, że to co mówi jest hipotezą. Przytacza oczywiście liczne dowody na jej poparcie, zastrzegając jednak, że może być w błędzie. W kilku miejscach jednak takich zastrzeżeń nie ma, a ja mam wrażenie, że to co napisał jest nie do końca potwierdzone. Od razu powiem, że dotyczyło to raptem kilku, raczej drugorzędnych, stwierdzeń w całej książce, a ja po prostu jestem chyba trochę wyczulony wiedząc, że będę potem recenzował książkę. Ponadto, w polskim wydaniu kilka razy ukłuło mnie w oczy tłumaczenie: "dobór seksualny" zamiast "doboru płciowego" (ang. sexual selection) oraz "dobór przez pokrewieństwo" zamiast "doboru krewniaczego" (ang. kin selection). No ale to już ekstremalne czepialstwo z mojej strony (zresztą może to ja się nie znam i tak właśnie powinno to być przetłumaczone?). Tak naprawdę tłumaczenie jest dobre i nie można mieć do niego żadnych poważnych zastrzeżeń.<br /><br />Książka trafiła do rąk polskich czytelników dzięki wydawnictwu Czarna Owca w 2009 roku, powinna więc być bez problemu dostępna w ksiegarniach. Liczy sobie 270 stron, przy dosyć niewielkim formacie (a więc jest stosunkowo krótka). Cena: 34,90. Uczciwa, biorąc pod uwagę zawartość merytoryczną książki. Gorąco polecam. Zgaduję, że warto byłoby zainteresować się innymi tytułami tego autora. Na polskim rynku wydano jeszcze jedną książkę Dunbara pt. "Kłopoty z nauką". Ponieważ było to w 1996, więc oczywiście jedynym ratunkiem jest Allegro i antykwariaty.<br /></div>Unknownnoreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-7279391298706188148.post-6627689082458779642010-02-12T20:16:00.031+01:002010-02-12T21:34:21.454+01:00Dzień Darwina<div style="text-align: justify;">Dziś Dzień Darwina, czyli 201. rocznica urodzin wielkiego uczonego. Pierwszym i najbardziej oczywistym sposobem na uczczenia tego dnia jest kupno nowej książki Dawkinsa, która już dostępna jest w Empikach. Przejrzałem ją dzisiaj i muszę powiedzieć, że polskie wydanie robi naprawdę niesamowite wrażenie. Po pierwsze jest to wielka cegła. Po drugie błyszcząca na srebrno obwoluta bardzo przyciąga wzrok. No i do tego kolorowe zdjęcia. Jak do tej pory jest to najlepiej wydana książka CiS. Dobre wrażenie psuje nieznacznie duży rozmiar czcionki, a co za tym idzie niewielka ilość tekstu na stronę. Cieszy mnie bardzo, że CiS zdecydowało się na takie 'widowiskowe' wydanie, ale obiektywnie patrząc nic nie stało na przeszkodzie, żeby wydać książkę tak samo jak "Boga urojonego". Podejrzewam, że gdyby tak postąpić, to "Największe widowisko świata" okazałoby się książką krótszą od "Boga urojonego". No i cena - 70 PLN. Ja kupię, ale boję się, że część osób może zrezygnować. Zastanawiam się, czy nie byłoby lepiej, gdyby wydawnictwo zdecydowało się wypuścić dwie wersje: ekskluzywną (dla tych którzy chcą się zachwycać pięknym wydaniem) oraz ekonomiczną (dla tych którzy chcą tylko przeczytać książkę). Tak wyglądają pierwsze wrażenia. Nie posiadam jeszcze swojego egzemplarza. Czekam, aż pojawi się w Matrasie - aktualnie wszystkie Matrasy w Łodzi oferują 25% zniżki, więc jest okazja sporo zaoszczędzić.<br /><br />Uczciłem za to Dzień Darwina składając apostazję. O dziwo formalności w parafii poszły gładko - bez prób odwiedzenia mnie od mojej decyzji, grożenia konsekwencjami itp. Aż mi się to podejrzane wydaje. Po podpisaniu papierków dałem się wciągnąć księdzu w rozmowę. Już od jakichś dziesięciu lat nie rozmawiałem z żadnym księdzem. Całkowicie zdążyłem zapomnieć, jak bardzo ci ludzie mają wyprany mózg. Jestem naprawdę przerażony. Ksiądz, z którym rozmawiałem, nie odbiegał niczym od standardów wyznaczanych przez sekty. Klapki na oczach, woda z mózgu. Nasłuchałem się, że masoneria to siła szatana, która kieruje ataki przeciwko chrześcijanom. Potem ksiądz zszedł na temat komunizmu i zaczął mówić o tym, jak to za komunizmu Kościół Katolicki był zwalczany, a inne wyznania mogły robić co chciały. Zapytałem go o akcję Wisła, kiedy to Rzeczpospolita dokonała czystki etnicznej w oparciu o wyznanie: wysiedlono ludność wyznania prawosławnego i grecko-katolickiego, a cerkwie przekształcono w kościoły rzymskokatolickie. Ksiądz był całkowicie zaskoczony, że coś takiego w ogóle miało miejsce. Powiedziałem, że i owszem coś takiego zaszło oraz, że niektórym udało się uratować dzięki księżom katolickim, którzy wystawiali fałszywe zaświadczenia chrztu. Ksiądz wykorzystał to do powiedzenia, że w trakcie II WŚ wielu chrześcijan ratowało Żydów. Zapytałem o Piusa XII, który jakoś nie kwapił się do otwartego potępienia nazizmu i Holokaustu. Usłyszałem, że to oczywiście nieprawda, a kiedy zapytałem gdzie mogę znaleźć wypowiedzi Piusa XII, które potępiają nazizm, zostałem odesłany do artykułów w Naszym Dzienniku. W tym momencie serdecznie podziękowałem za rozmowę i wyszedłem. Był jeszcze wątek komunizmu w Chinach, wieszania krzyży w urzędach (oczywiście zdjęcie krzyża to manifestacja ateizmu), równouprawnienia homoseksualistów i kilka innych. Naprawdę ciężko uwierzyć, że można być tak głupim i ślepym.<br /></div>Unknownnoreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-7279391298706188148.post-74209240166888523642010-02-11T09:39:00.045+01:002010-02-11T11:40:55.600+01:00Cudze chwalicie, swojego nie znacie. "4 miliardy lat. Eseje o ewolucji"<div style="text-align: justify;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgpyjtbWGsf3WxmyqsdiXzSCg-_Fv1B_8MuIz_2cEiIpAijV-tFck4FnoD7Bf6L9C8qh98J3op9btYJC3H9xgcwi2WIgVlPy3IPs_NDskVEswkMov-FnYND2JQ8tx3C6PXinJdYWn3b5TY/s1600-h/eseje.jpg"><img style="float: left; margin: 0pt 10px 10px 0pt; cursor: pointer; width: 130px; height: 200px;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgpyjtbWGsf3WxmyqsdiXzSCg-_Fv1B_8MuIz_2cEiIpAijV-tFck4FnoD7Bf6L9C8qh98J3op9btYJC3H9xgcwi2WIgVlPy3IPs_NDskVEswkMov-FnYND2JQ8tx3C6PXinJdYWn3b5TY/s200/eseje.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5436933175026094946" border="0" /></a>Ciąg dalszy nadrabiania zaległości. Dziś kolejny zbiór esejów. Od ponad półtora roku recenzuję książki na tym blogu, ale jak do tej pory nie trafiła się chyba ani jedna książka polskiego autora (nie licząc <a href="http://rozplatajactecze.blogspot.com/2010/02/afryka-lat-30-tych-xx-wieku.html">"Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd"</a>, ale to nie była książka popularnonaukowa). Pora to zmienić, bo przecież w naszym kraju mamy w końcu kilku popularyzatorów nauki. Jednym z nich jest Marcin Ryszkiewicz, znany mi wcześniej doskonale jako tłumacz książek popularnonaukowych. Dziś będzie o jego książce <a href="http://www.proszynski.pl/4_miliardy_lat__Eseje_o_ewolucji-p-29551-.html">"4 miliardy lat. Eseje o ewolucji"</a>. Kupiłem ją poniekąd przypadkiem, trafiając na wyprzedaż w likwidowanej księgarni. Nie planowałem zakupu, ale skuszony niską ceną nie mogłem się oprzeć.<br /><br />Esejów w książce jest całkiem sporo, bo aż 35, przy czym najkrótsze liczą zaledwie jedną stronę. Podzielono je na sześć kategorii: 'Egzobiologia', 'Biosfera i noosfera', 'Darwinizm i ewolucja', 'Socjobiologia', 'Człowiek to dziwne zwierzę' oraz 'Język i sztuka'. Już po samym wstępie książki - zatytułowanym "Luźna koncepcja starszego pana" - widać, że autor to "swój chłop". W samych esejach Ryszkiewicz porusza bardzo szeroki zakres tematów: od kanałów na Marsie i geologii, przez dziurę ozonową, historię <a href="http://pl.wikipedia.org/wiki/Oetzi">Oetzi'ego</a> (tzw. człowiek lodu) aż do sztuki ludów pierwotnych. Sądzę, że każdy znajdzie coś, co go zaciekawi. "4 miliardy lat" czyta się naprawdę z dużą przyjemnością, co jest zasługą zarówno ciekawego doboru tematyki jak i przystępnego stylu autora. Wspomnieć należy, że eseje ukazywały się wcześniej w różnych czasopismach (Newsweek, Polityka, Świat wiedzy, Gazeta Wyborcza). Na potrzeby wydania książkowego zostały przejrzane i uzupełnione.<br /><br />"4 miliardy lat" wydał Prószyński i S-ka w 2007 roku. Pozycja liczy sobie 300 stron i jest całkiem sporego formatu. Polecam tą książkę z czystym sumieniem. Niestety, obecnie dostępna jest praktycznie tylko w obiegu wtórnym, tak jak inne książki Ryszkiewicza wydane przez Prószyński i S-ka: <a href="http://www.proszynski.pl/Ewolucja__Od_wielkiego_wybuchu_do_Homo_sapiens-p-1658-.html">"Ewolucja. Od wielkiego wybuchu do Homo sapiens"</a> oraz <a href="http://www.proszynski.pl/Ewolucja__Od_wielkiego_wybuchu_do_Homo_sapiens-p-1658-.html">"Ziemia i życie. Rozważania o ewolucji i ekologii"</a>. Stosunkowo łatwo dostępną książką jest "Mieszkańcy światów alternatywnych, czyli Historia naturalna rozumu", którą bez problemu można kupić na Allegro. Myślę, że po tym co pan Ryszkiewicz zaprezentował w "4 miliardy lat" sięgnę jeszcze kiedyś po inne książki jego autorstwa.<br /></div>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7279391298706188148.post-6716042098504836132010-02-07T10:59:00.021+01:002016-07-30T18:46:47.541+02:00(R)Ewolucja myślenia<div style="text-align: justify;">
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjo66jWuuAMahQI-3o1zp0IRTnD1s2wjh5zJyPN-1RNp6VmSyC9i-awnTSiFS-u0XorZU5PcyB4cdcSAgJlhOpfb9hlkPSdrA6XIFr9pqvgUTZX0BtOddKO75Rn4SMD5KiFayXh4BdZXco/s1600-h/Richard-Dawkins-Ewolucja-myslenia_Editio,images_big,21,978-83-246-1356-4.jpg" onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}"><img alt="" border="0" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5435453762191517970" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjo66jWuuAMahQI-3o1zp0IRTnD1s2wjh5zJyPN-1RNp6VmSyC9i-awnTSiFS-u0XorZU5PcyB4cdcSAgJlhOpfb9hlkPSdrA6XIFr9pqvgUTZX0BtOddKO75Rn4SMD5KiFayXh4BdZXco/s200/Richard-Dawkins-Ewolucja-myslenia_Editio,images_big,21,978-83-246-1356-4.jpg" style="cursor: pointer; float: left; height: 200px; margin: 0pt 10px 10px 0pt; width: 130px;" /></a>W końcu urlop i chwila wolnego, którą mogę wykorzystać do nadgonienia zaległości na blogu. Jakoś do tej pory nie mogłem się zebrać do zrecenzowania dwóch książek, które przeczytałem w minione wakacje. Dziś na warsztat biorę pierwszą z nich - "Richard Dawkins. Ewolucja myślenia". Książka, wydana u nas w 2008 roku na fali popularności Dawkinsa, jest zbiorem dwudziestu pięciu esejów pod redakcją Alana Grafena i Marka Ridleya. Autorami esejów są m.in. Daniel Dennett, Marian Stamp Dawkins (prywatnie była żona Dawkinsa), Steven Pinker, Michael Shermer i Richard Harries (biskup Oksfordu).<br />
<br />
Eseje z założenia poświęcone są osobie Dawkinsa, jego książkom, poglądom i ich wpływowi na dzisiejszych badaczy. Lwia część esejów dotyczy, jak łatwo się domyślić, "Samolubnego genu" i wpływu tej książki na sposób prowadzenia i interpretowania badań. Na szczęście, autorzy większości esejów potraktowali wzmiankę o "Samolubnym genie" jedynie jako punkt wyjścia do opowiedzenia historii swoich badań. To zdecydowanie dobry pomysł, gdyż w ten sposób książka nie jest monotonnym peanem na cześć Dawkinsa, ale pozwala czytelnikowi na dowiedzenie się kilku ciekawych rzeczy. Eseje podzielono na siedem kategorii, ułożonych w rozdziały: Biologia, Samolubny gen, Logika, Głosy Antyfonalne, Ludzie, Kontrowersje i Pisarstwo. Oczywiście, jak to bywa ze zbiorami esejów, są wśród nich lepsze i gorsze. Esej "Dawkins a socjobiologia", którego autorką jest Ullica Segerstråle, jest moim zdaniem szczególnie ciekawy. Autorka przeprowadza analizę porównawczą "Samolubnego genu" oraz "Socjobiologii" Wilsona, prezentując reakcje na wydanie tych, kontrowersyjnych w swoim czasie, książek (przypominam, że wydano je w odstępie jednego roku) oraz ich wpływ na rozwój socjobiologii. Wnioski, do których dochodzi, są ciekawe: pomimo wrzucenia do jednego wora z Wilsonem, Dawkins nigdy nie był socjobiologiem. Jednak to właśnie jego książka była naprawdę postępowa i stworzyła język, którym dzisiaj posługują się socjobiologowie, podczas gdy Wilson w "Socjobiologii" pomijał bądź umniejszał znaczenie naprawdę ważnych teorii. Dobrym przykładem jest chociażby koncepcja doboru krewniaczego Hamiltona, o której Wilson tylko krótko napomknął jako o jednej z wielu teorii tłumaczącej altruizm.<br />
<br />
Polskim wydawcą książki jest Editio (po zajrzeniu do środka okazuje się, że jest to podwydawnictwo Helionu, znanego u nas z wydawania liczących po 1000 stron cegieł informatycznych). Książka wydana jest poprawnie, liczy 300 stron i kosztuje 33 złote. "Richard Dawkins. Ewolucja myślenia" to pozycja ciekawa, ale na pewno nie zaliczyłbym jej do listy lektur obowiązkowych. Osoby szczególnie zainteresowane Dawkinsem mogą ją kupować w ciemno. Pozostałym osobom polecam tylko pod warunkiem, że przeczytały już znacznie ciekawsze pozycje traktujące o biologii ewolucyjnej, dostępne na naszym rynku.</div>
Unknownnoreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-7279391298706188148.post-71323297509565724822010-02-05T18:30:00.019+01:002010-02-12T21:40:41.666+01:00Afryka lat 30-tych XX wieku<div style="text-align: justify;">Dziś będzie nietypowo. Książka, którą zamierzam przedstawić, nie należy bowiem do kanonu popularnonaukowego, lecz do literatury podróżniczej/reportażu. Jest to pozycja na tyle ciekawa, że czuję się zobowiązany napisać o niej, bez względu na przynależność gatunkową.<br /><blockquote>Afryka to wszak wedle opinii białych "kraj złota, polowań i czarnych kobiet", a kto, wedle ich zdania, tych trzech sportów nie użyje, ten nie pozna prawdziwej Afryki.<br /><br />Jeśli chodzi o polowania, rzeczywiście masowe ubijanie bawołów i antylop jest dla białych myśliwych nie lada interesem. Roczne zezwolenie na odstrzał kosztuje 250 franków, zaś ze sprzedaży ubitej zwierzyny ludzie ci zarabiają dziennie po 500 lub więcej franków. Oczywiście polowanie to nie ma nic wspólnego ze sportem, a jest bezmyślnym rzeźnickim wyniszczaniem zwierząt. Każdą sztukę oblicza się przed strzałem na kilogramy i franki. W porze suchej podpala się półkolem suche jak wiór trawy i zajmuje stanowiska dogodne do strzału, by strzelać salwami do przerażonej zwierzyny uciekającej w panice wprost na lufy przedsiębiorczych morderców.<br /><br />Jest to prawdziwa zbrodnia popełniona wobec potomnych. W Afryce giną nie tylko szczepy i rasy tubylców, ich malownicze wioski, stroje, instrumenty muzyczne, ale także gatunki zwierząt.<br /><br />Wszelkie ograniczenia łowieckie nie polepszają sytuacji, ponieważ Murzyn, zwłaszcza dzisiaj, w latach tak zwanego kryzysu, poluje na wszystko co podejdzie na odległość strzału z łuku, a zresztą biali ludzie kłusują bez ograniczeń, a przepisy przestrzegane są jedynie tam, gdzie puszcza nie nosi już śladu racic czy kopyt zwierzyny.<br /><br />Dzisiejsza Afryka traci urok egzotyczny, Murzynów zapędzono w rezerwaty, zgrupowano we wsiach koszarach. Znikły malownicze wioski, stroje fantastyczne zastąpiono tandetą japońską czy starymi frakami i inną odzieżą zebraną na śmietnikach Zachodu.<br /><br />Świat staje się coraz bardziej szary, przeraźliwie monotonny. Wszystkie pięć kontynentów ulega temu samemu prawu, zanikają piękne stroje ludowe i architektura, stworzona fantazją poszczególnych ludów i ras. Nawet florę i faunę modernizuje się, nagina do woli wygodnych ludzi XX wieku, którzy każdą kwestię starają się ująć w ramy prawa, z wykluczeniem odrębnych potrzeb poszczególnych ras, zamieszkałych pod różnymi długościami i szerokościami geograficznymi.<br /><br /></blockquote><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEidh_vd4bhusLthaDSlZ4fmnJj4P2y6Bz-_RdFaybsZltF8S69U8BE6ePWg2bReX7gBhM0m8Pt9LETzF4KgUijtw8th1UFcBvJPCzQnuQK4H1NbIQfCl86a1xwa3hvVmvOpcw6VEaj4U2Q/s1600-h/mapapodrozy.jpg"><img style="float: right; margin: 0pt 0pt 10px 10px; cursor: pointer; width: 181px; height: 200px;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEidh_vd4bhusLthaDSlZ4fmnJj4P2y6Bz-_RdFaybsZltF8S69U8BE6ePWg2bReX7gBhM0m8Pt9LETzF4KgUijtw8th1UFcBvJPCzQnuQK4H1NbIQfCl86a1xwa3hvVmvOpcw6VEaj4U2Q/s200/mapapodrozy.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5434822342068589714" border="0" /></a>Słowa te zostały napisane pod koniec 1933 roku, ponad 76 lat temu, choć nadal zdają się być aktualne. Ich autorem jest, do niedawna prawie nieznany, polski podróżnik <a href="http://www.kazimierznowak.pl/">Kazimierz Nowak</a>. W latach 1931-1936 dwukrotnie przemierzył on samotnie Afrykę z Trypolisu do Przylądka Igielnego i z powrotem do Algieru, podróżując rowerem, pieszo, konno, czółnem oraz na wielbłądzie. Gardząc wygodami i zdobyczami cywilizacji, takimi jak samochody i samoloty, zdecydował się na wyjątkową podróż liczącą 20 tysięcy kilometrów. Walcząc z upałem, pragnieniem i ciągłymi atakami malarii dokonał czegoś, co <span style="font-style: italic;">a priori</span> wydawało się całkowicie niemożliwe. Nie wiem, czy ktokolwiek może pochwalić się takim osiągnięciem*. Niestety, Nowak przypłacił swoją podróż życiem - zmarł w niecały rok po powrocie do kraju wskutek wycieńczenia organizmu malarią.<br /><br /><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg_1ReWNL7P8jbXQb2IOJUntyHXZri79M13B5MD21LcRKQFLZzpZxQXC5p6fUlNP-Q1vndLom8H2kKbTYtXjZZVDfymt86coZeCcmuVDbHC2ws0YNoNDOIk2lgOkDn9JTLdgjM_I3OxSpo/s1600-h/rowerem-i-pieszo-przez-c_181.jpg"><img style="float: left; margin: 0pt 10px 10px 0pt; cursor: pointer; width: 137px; height: 200px;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg_1ReWNL7P8jbXQb2IOJUntyHXZri79M13B5MD21LcRKQFLZzpZxQXC5p6fUlNP-Q1vndLom8H2kKbTYtXjZZVDfymt86coZeCcmuVDbHC2ws0YNoNDOIk2lgOkDn9JTLdgjM_I3OxSpo/s200/rowerem-i-pieszo-przez-c_181.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5434822040976757138" border="0" /></a> Postać podróżnika stała się znana szerszej publiczności dzięki pracy Łukasza Wierzbickiego - który najpierw odnalazł, a następnie zebrał i opracował listy Kazimierza Nowaka - oraz wydawnictwu Sorus, które wydało je w formie książkowej. Obecnie na rynku dostępne jest piąte wydanie książki "Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd". Wydano ją w formacie 17,5 na 24,5 cm, w twardej oprawie (wydanie czwarte ma mniejszy format i miękką oprawę), a całość liczy sobie prawie 400 stron - wszystko w bardzo uczciwej cenie 44 PLN. W książce znajdują się liczne zdjęcia z podróży, bowiem Kazimierz Nowak podróżował wyposażony w dwa aparaty. "Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd" wciąga niesamowicie i, pomimo sporej objętości, czyta się ją błyskawicznie (w moim przypadku 5 dni). Ponieważ nie samą literaturą popularnonaukową człowiek żyje, gorąco polecam tą książkę jako odskocznię. Naprawdę warto poznać niewiarygodne wręcz osiągnięcie naszego rodaka, a także jego niezwykły charakter i wnikliwe postrzeganie problemów Afryki (co mam nadzieję udało mi się zademonstrować powyższym cytatem).<br /><br />*) Jedyną osobą która przychodzi mi tutaj do głowy jest Colin Angus, który okrążył Ziemię (no, powiedzmy) używając jedynie siły własnych mięśni. Po lądzie podróżował rowerem, po morzu łodzią wiosłową. Po pierwsze nie podróżował jednak sam (towarzysze zmieniali się w trakcie wyprawy). Po drugie nie był narażony na tyle niebezpieczeństw. Zrobił sobie nawet dwumiesięczną przerwę w podróży i wrócił do Kanady, żeby odzyskać siły, a następnie powrócił w miejsce w którym przerwał podróż. Dokonanie Angusa, choć imponujące, blednie mimo wszystko przy dokonaniu naszego rodaka.<br /></div>Unknownnoreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-7279391298706188148.post-56967967773963562962010-02-02T11:41:00.022+01:002010-02-02T16:47:06.917+01:00It's a trap, czyli jak nie należy wydawać książek (na przykładzie "O pochodzeniu człowieka")<div style="text-align: justify;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi4HN_x2QRfSG_GCtzmlCS-3XwFSabO92dcPkPiazDuUKDFTDsoPaS1aU2ysiV8ca859GPuZE2pqcZ2LGblWsCBvuQPAPWU4JyLaTEJqSS6YtSBSS2qyAC_1RwdngbHpWNZvAj0NIvk9W0/s1600-h/185.jpeg"><img style="float: left; margin: 0pt 10px 10px 0pt; cursor: pointer; width: 128px; height: 200px;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi4HN_x2QRfSG_GCtzmlCS-3XwFSabO92dcPkPiazDuUKDFTDsoPaS1aU2ysiV8ca859GPuZE2pqcZ2LGblWsCBvuQPAPWU4JyLaTEJqSS6YtSBSS2qyAC_1RwdngbHpWNZvAj0NIvk9W0/s200/185.jpeg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5433669550608471634" border="0" /></a>Na początku grudnia na półkach sklepowych niespodziewanie pojawiła się książka "O pochodzeniu człowieka" Karola Darwina, wydana przez wydawnictwo Jirafa Roja. Moją początkową radość szybko przyćmiła refleksja na temat <a href="http://rozplatajactecze.blogspot.com/2008/06/o-powstawaniu-gatunkw.html">wydania "O powstawaniu gatunków"</a>, które jakiś czas wcześniej zafundowało nam to samo wydawnictwo. Było ono prawdziwym koszmarem wydawniczym. Fatalne tłumaczenie (nieprzetłumaczone fragmenty z francuskiego), praktycznie brak korekty, a także brak jakiegokolwiek komentarz naukowego - to trzy kardynalne zarzuty jakie można było postawić tamtemu wydaniu. Już z nieco mniejszym entuzjazmem sięgnąłem po "O pochodzeniu człowieka". Szybkie oględziny książki - literówka w spisie treści, a na odwrocie informacja, że książka posłużyła Hitlerowi do uzasadnienia swoich poczynań (pisałem o tym <a href="http://rozplatajactecze.blogspot.com/2009/12/przeglad-nowosci-i-zapowiedzi.html">tutaj</a>, warto też przeczytać <a href="http://rozplatajactecze.blogspot.com/2009/12/o-rzekomym-wpywie-ewolucji-na-poglady.html">ten wpis</a>). Pomimo, że przeczuwałem co mnie czeka, zdecydowałem się na zakup. Rzeczywistość przerosła moje najczarniejsze przeczucia.<br /><br />Nim przejdę do zmieszania wydawcy z błotem, pozwolę sobie napisać co nieco o książce jako takiej. Przede wszystkim "O pochodzeniu człowieka" w oryginale jest książką znacznie grubszą, podzieloną na dwie części. Pierwsza z nich dotyczy bezpośrednio pochodzenia człowieka, druga zaś jest poświęcona doborowi płciowemu (oryginalny tytuł to "The Descent of Man, and Selection in Relation to Sex"). W Polsce wydawcy zwykli rozdzielać ją na dwie osobne książki: "O pochodzeniu człowieka" i "Dobór płciowy". Tak jest i tym razem. W "O powstawaniu gatunków" Darwin unikał tematu pochodzenia rasy ludzkiej od "zwierząt niższych". Na ostatnich stronach książki napomknął tylko: "Światło padnie na problem pochodzenia człowieka i jego historię". Oczywiście książka i tak rozpętała burzę. Wszyscy jasno rozumieli implikacje teorii Darwina. W "O pochodzeniu człowieka" Darwin postanowił zmierzyć się wprost z problemem ewolucji ludzi. Książka ukazała się w 1871 roku, 12 lat po pierwszy wydaniu "O pochodzeniu gatunków".<br /><br />Tym razem Darwin mówi wprost - człowiek pochodzi od małpy, jego najbliższymi krewnymi są najprawdopodobniej małpy człekokształtne (zwane przez niego antropoidami), a małpy te żyją w Afryce, więc i ludzie najprawdopodobniej się stamtąd wywodzą (trzeba jasno podkreślić, że w tamtych czasach była to śmiała hipoteza, która nie miała poparcia w dowodach). Książka zawiera analizę władz umysłowych zwierząt oraz argumentację za tym, że różnice w tej kwestii między zwierzętami a ludźmi są wyłącznie natury ilościowej, a nie jakościowej. Pojawia się także analiza tematyki ras ludzkich, a także argumentacja za tym, że wszyscy ludzie - zarówno "cywilizowani" jak i "dzicy" - tworzą jeden gatunek. Z jednej strony w książce wyczuć można wiktoriańskie przekonanie o wyższości człowieka cywilizowanego nad dzikusami, ale z drugiej w wielu miejscach Darwin przeciwstawia się takiemu poglądowi. To co pisze przypomina także jako żywo podstawowe twierdzenia socjobiologii. Największym zaskoczeniem było dla mnie jednak coś zupełnie innego. W dzisiejszych czasach, gdyby ktoś zapytał jaka była naukowa alternatywa dla teorii darwinowskiej, zapewne pierwszą odpowiedzią jaka przychodzi do głowy jest lamarkizm. Lamarkizm, dzisiaj kojarzony z "dziedziczeniem cech nabytych", bywa często przeciwstawiany teorii Darwina. Dlatego gigantycznym zaskoczeniem jest to, że Darwin uznaje dziedziczność cech nabytych jako siłę napędzającą ewolucję w praktycznie takim stopniu jak dobór naturalny. W pierwszej chwili nie byłem pewien, czy Darwin naprawdę miał na myśli to co napisał, ale w miarę czytania książki wszelkie wątpliwości rozwiewają się - ojciec teorii ewolucji drogą doboru naturalnego uznaje dziedziczenie cech nabytych jako istotny czynnik wywołujący ewolucję.<br /><br />A teraz przejdźmy do tego jak wygląda wydanie książki przez Jirafa Roja. W trakcie czytania natknąłem się na słowo "genetyczny". Trochę mnie to zastanowiło - nie byłem pewien, czy w 1871 roku takie słowo istniało. Podejrzewając wpadkę tłumacza, sięgnąłem do <a href="http://darwin-online.org.uk/contents.html#descent">dostępnego w sieci oryginału</a>. Podejrzenie było bezpodstawne, bo faktycznie Darwin używa słowa "genetic", jednak stwierdziłem coś innego. Książka powinna zawierać ilustracje, których w tym wydaniu brak! Sięgnąłem więc do skanów polskiego wydania z 1884 roku (również dostępne na podanej wyżej stronie). W tym wydaniu ilustracje są. Dalsze porównywanie tych wydań doprowadziło do kolejnych odkryć. Okazuje się, że wyleciały nie tylko ilustracje, ale także tekst w którym były odwołania do tych ilustracji. Czasami są to "tylko" akapity, czasami zaś kilka stron tekstu! Ponadto z nowego wydania całkowicie zniknął wstęp do książki. Mało atrakcji? Ależ proszę, jest więcej. Wyleciały również przypisy autora. Po dłuższej analizie tekstu - bo było kilka fragmentów w których coś mi bardzo nie pasowało - okazało się, że przypisy nie zniknęły całkowicie. Okazuje się, że niektóre z nich (te dłuższe) zostały włączone do głównego tekstu w formie akapitów. W rezultacie takiego zabiegu powstają dosyć rozpraszające nieciągłości wywodu. Co ciekawe, na jednej ze stron, ni stąd ni zowąd, przy trzech nazwiskach pojawiają się krótkie przypisy redakcji, wyjaśniające w jednym zdaniu kim była dana osoba i w jakich latach żyła. No bardzo fajnie, tylko że książka najeżona jest nazwiskami ówczesnych przyrodników i jeśli już robić przy nich przypisy to konsekwentnie przy wszystkich, a nie przy osobach takich jak Galton. To niestety nie wszystko. Pod koniec książki ze zdziwieniem zauważyłem, że chochlik drukarski doprowadził do powtórzenia w moim egzemplarzu kilku stron. Będąc w księgarni przejrzałem kilka innych egzemplarzy i ze zdziwieniem stwierdziłem, że w nich również powtarzają się strony. Nie wiem czy to felerna partia, czy też cały nakład cierpi na tą przypadłość. Żeby jeszcze bardziej skopać leżącego dodam, że korekta w "O pochodzeniu człowieka" jest tragiczna. Liczne literówki, brakujące litery, kropki zamiast przecinków itp. dopełniają obrazu rozpaczy.<br /><br />Nie wiem jak to wszystko podsumować. Cieszy fakt, że jest wydawnictwo, które wydaje na naszym rynku takie książki jak "O pochodzeniu człowieka". Jak by nie patrzeć, docelowa grupa czytelników nie jest chyba zbyt liczna. Z drugiej strony żal nie-powiem-co ściska, kiedy patrzy się na to jak niechlujnie, amatorsko i na odwal została wydana książka. Czy warto kupować? Sama książka jako taka jest pozycją obowiązkową dla osób zainteresowanych historią nauki. Radość z czytania psuje jednak kiepskie wydanie. Dręczy mnie również pytanie jak daleko posunęły się ingerencje wydawcy w oryginalny tekst książki. Osobiście nie miałem czasu, żeby porównywać akapit po akapicie z tekstem zamieszczonym w internecie i "zadowoliłem" się przeanalizowaniem trzech początkowych rozdziałów, co pozwoliło mi na dojście do powyższych wniosków. Czy warto kupować akurat to wydanie? Jeśli ktoś chce mieć "O pochodzeniu człowieka" na własność, to niestety nie ma większego wyboru, choć można próbować upolować stare wydania PWRiL, które od czasu do czasu pojawiają się na Allegro.<br /><br />Na koniec pytanie do czytelników bloga. Czy ktoś czytał inne książki wydane przez Jirafa Roja w tej samej serii? Mam ochotę na "Prawo ludności" Malthusa, "O naturze wojny" Clausewitza i "Manifest komunistyczny" (wiadomych autorów), ale jeśli mam przechodzić przez podobne męczarnie jak z książkami Darwina, to sobie odpuszczę.<br /></div>Unknownnoreply@blogger.com9tag:blogger.com,1999:blog-7279391298706188148.post-85572012536305197972010-01-28T10:28:00.029+01:002010-02-12T21:43:39.142+01:00Wielcy przyrodnicy - Od Arystotelesa do Darwina<div style="text-align: justify;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEilAl-EpQxR5tJU8-UQpMrmSAyXg_x8h8te7OkDcb-e8LCM0qj8ljG6NS4rGTRwv1S-wwxC8Xv0zjhMXZO_MwOHuaVWeMBEhoQp3-YQTd9vs9fg7sfu0vnZk2zz-XqlznxWk3_ye3vy5e0/s1600-h/10579.jpg"><img style="float: left; margin: 0pt 10px 10px 0pt; cursor: pointer; width: 155px; height: 200px;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEilAl-EpQxR5tJU8-UQpMrmSAyXg_x8h8te7OkDcb-e8LCM0qj8ljG6NS4rGTRwv1S-wwxC8Xv0zjhMXZO_MwOHuaVWeMBEhoQp3-YQTd9vs9fg7sfu0vnZk2zz-XqlznxWk3_ye3vy5e0/s200/10579.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5432233170437043090" border="0" /></a>Pod koniec 2009 roku, nakładem PWN, w księgarniach pojawiła się książka <a href="http://ksiegarnia.pwn.pl/produkt/10579/wielcy-przyrodnicy.html">"Wielcy przyrodnicy. Od Arystotelesa do Darwina"</a>. Przeglądając półki z literaturą popularnonaukową trudno było nie zwrócić na nią uwagi. Po pierwsze, duży format (19x25,6 cm) i objętość (304 strony). Po drugie, książka prezentuje się niesamowicie od strony wizualnej - twarda oprawa, szycie, papier rewelacyjnej jakości, no i całe mnóstwo kolorowych ilustracji, zarówno umieszczonych w tekście jak i całostronicowych. Wiedziałem, że muszę ją mieć. Cena okładkowa - 99 PLN - nieco odstrasza, ale szczęście dopisało i udało mi się znaleźć ją w antykwariacie za jedyne 46 złotych. Dziś mogę w końcu pokusić się o recenzję.<br /><br />Książka jest pracą zbiorową napisaną pod redakcją niejakiego Roberta Huxley'a. Przedstawia postacie 40 najwybitniejszych przyrodników, począwszy od czasów starożytnych, a na XIX wieku skończywszy. Tutaj pozwolę sobie zacytować książkę:<blockquote>W tej książce celowo ograniczyliśmy historię naturalną przede wszystkim do historii odkrycia, opisu, klasyfikacji i zrozumienia organizmów jako jednej całości. Nie zostali uwzględnieni badacze, których interesowały szczegóły wewnętrznego funkcjonowania żywych istot czy też specyficzne procesy geologiczne - chyba że ich badania miały szersze znaczenie. Z tej przyczyny pominięto wielu znakomitych autorów pionierskich prac, takich jak angielski lekarz William Harvey, który opisał krążenie krwi, czy też Louis Paster, słynny francuski mikrobiolog.</blockquote>Żeby być bardziej konkretnym powiem, że w książce opisano następujących badaczy: Arystoteles, Teofrast, Pedanios Dioskurydes, Pliniusz Starszy, Leonhart Fuchs, Ulisses Aldrovandi, Andrea Cesalpino, Pierre Belon, Konrad Gessner, Nicolaus Steno, John Ray, Robert Hooke, Antony van Leeuwenhoek, Sir Hans Sloane, Maria Sibylla Merian, Mark Catesby, Karol Lineusz, Comte de Buffon, Georg Steller, Michael Adanson, Erazm Darwin, William Bartram, Joseph Banks, Johann Christian Fabricius, James Hutton, Jean-Baptiste Lamarck, Antoine-Laurent de Jussieu, Georges Cuvier, William Smith, Alexander von Humboldt, John James Audubon, William Buckland, Charles Lyell, Mary Anning, Richard Owen, Jean Louis Rodolphe Agassiz, Karol Darwin, Alfred Russel Wallace i Asa Gray. Kiedy pierwszy raz zerknąłem do spisu treści poczułem się nieswojo - pomimo kilkuletniego zainteresowania biologią, większość nazwisk była mi kompletnie obca. No cóż, gdybym wiedział wszystko, nie musiałbym czytać książek. Postacie badaczy zostały pogrupowane według okresów historycznych - od Starożytności, przez Renesans, Oświecenie, aż do XIX wieku (zgadnijcie, czemu pominięto Średniowiecze).<br /><br />Jak przedstawia się zawartość merytoryczna? Książka liczy 304 strony, z czego kilkanaście odchodzi na indeks, bibliografię itp. Do tego każda epoka historyczna podsumowana jest na kilku-kilkunastu stronach. Tak więc na biografie pozostaje ok. 270 stron. Po podzieleniu tej liczby przez 39 - bo tylu przyrodników zostało opisanych - okazuje się, że na jedną osobę przypada średnio ok. 7 stron. Uwzględnijmy jeszcze liczne ilustracje, zajmujące zarówno całe strony jak i wstawione w tekst, i łatwo dochodzimy do wniosku, że od strony merytorycznej książka musi być pobieżna. Wystarczy powiedzieć, że Karolowi Darwinowi poświęcono 10 stron, a Lyellowi zaledwie cztery (a po odjęciu ilustracji, niecałe dwie i pół!). Efekt był taki, że gdy siadałem na dłużej nad książką i czytałem pięć czy sześć biografii pod rząd, to wszystkie potem zlewały się w jedno, i gdyby ktoś przepytał mnie kto czego dokonał, to miałbym spore problemy z odpowiedzią. Właściwie każdy w książce to pionier albo ojciec czegoś tam, ale jak wszyscy są wyjątkowi to w rezultacie nikt się niczym nie wyróżnia. Z drugiej strony, gdy zasiadłem do pisania tej recenzji, stwierdziłem że część nieznanych mi wcześniej nazwisk w spisie treści kojarzę z konkretnymi dokonaniami - coś mi więc z tej lektury zostało w głowie.<br /><br />Jedną rzecz muszę wytknąć polskiemu wydaniu. W tekście bardzo licznie pojawiają się tytuły dzieł przyrodniczych. Pozostawiono je w oryginalnym brzmieniu - w z decydowanej większości przypadków jest to łacina, francuski lub angielski - dodając w nawiasach polskie tłumaczenie. Niestety, zabrakło konsekwencji, bo o ile początkowo wszystkie tytuły są tłumaczone, to w którymś momencie tłumaczenia znikają, a czytelnik zostaje sam na sam z francuskim bełkotem. Bardzo frustrujące.<br /><br />Ciężko podsumować książkę, szczególnie w kontekście wysokiej ceny. Czy warto wydać 100 złotych na "Wielkich przyrodników"? Patrząc tylko od strony merytorycznej, raczej nie. Nie mówię, że nie warto przeczytać książki. Jest to doskonałe "streszczenie" historii badań przyrodniczych i przedstawia postacie, o których nigdzie indziej się już nie przeczyta. Jednak to nie strona merytoryczna stanowi o atrakcyjności tej pozycji, lecz jej strona wizualna. Proponuję po prostu wybranie się do empiku, obejrzenie książki na własne oczy i podjęcie samodzielnej decyzji.<br /></div>Unknownnoreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-7279391298706188148.post-11505287365865710382010-01-20T10:48:00.003+01:002010-01-20T10:56:33.489+01:00Wieści z rynku wydawniczego<div style="text-align: justify;">W księgarniach od kilku dni dostępna jest książka <a href="http://www.proszynski.pl/Strzelby__zarazki__maszyny__Losy_ludzkich_spoleczenstw-p-30286-1-16-.html">"Strzelby, zarazki, maszyny"</a> Jareda Diamonda, wydana nakładem Prószyński i S-ka. Cena: 45 PLN, 424 strony (naprawdę imponująca cegiełka).<br /><br /><a href="http://cis.pl">CiS</a> podało informacje na temat najnowszej książki Dawkinsa "Najwspanialsze widowisko świata. Świadectwa ewolucji". Książka zostanie wydana 12 lutego. Format B5, 520 stron (+16 stron w kolorze), oprawa twarda z obwolutą. Cena adekwatna do objętości - 69 PLN.<br /></div>Unknownnoreply@blogger.com7tag:blogger.com,1999:blog-7279391298706188148.post-45234716694583355582010-01-02T14:17:00.000+01:002010-01-02T14:18:17.361+01:00Codzienne życie Stwórcy<div style="text-align: justify;">Zastanawialiście się kiedyś jak wygląda codzienne życie Boga (tego chrześcijańskiego)? Co myślał, kiedy stwarzał świat? Co robi w wolnym czasie, którego pewnie ma sporo? Jak postrzega nasze codzienne życie? Czy ma gdzieś modlitwy wiernych? Te jakże istotne pytania - które większość teologów uznałaby za niestosowne - doczekały się odpowiedzi dzięki osobie Briana Keitha Daltona, twórcy mini-serialu "Mr. Deity", opowiadającego o codziennym życiu Boga.<br /><br />Od razu trzeba zaznaczyć, że filmowa postać Stwórcy odbiega nieco od wyobrażeń biblijnych - Bóg ma iPhone'a, słucha modlitw za pomocą poczty głosowej, a w wolnym czasie grywa w golfa. Jezus też <a href="http://www.imdb.com/media/rm417108224/nm1133640">wygląda nieco inaczej niż na kościelnych wizerunkach</a>. Bóg ma również swojego pomocnika Larry'ego - według wikipedii nie jest to jednak odpowiednik Ducha Świętego. No i jest jeszcze urocza blondynka imieniem Lucy - zdrobnienie od Lucyfer - zarządzająca piekłem. Cała czwórka zajmuje się nadzorowaniem naszego świata - <a href="http://www.youtube.com/watch?v=C8i4le0BIFc">sporządza listy osób, które mają iść do piekła</a> (przypadkiem trafiają na nią Żydzi i homoseksualiści), <a href="http://www.youtube.com/watch?v=s-25iBw2EX8">układa przykazania</a>, <a href="http://www.youtube.com/watch?v=6gnQz32c5EA">sądzi zmarłych</a> (w roli sądzonego występuje Michael Shermer, założyciel <a href="http://www.skeptic.com/">The Skeptic Society</a>), bądź też pozostawia wydarzenia na ziemi swojemu biegowi, powołując się na Pierwszą Dyrektywę ze Star Treka (np. <a href="http://www.youtube.com/watch?v=z0lYxwSZTPA">zamachy na WTC</a> albo <a href="http://www.youtube.com/watch?v=5ieW__BbjHU">samosądy nad grzesznikami</a>), <a href="http://www.youtube.com/watch?v=Z6IH2daZDnw">przekonuje Adama, że warto mieć kobietę</a>, <a href="http://www.youtube.com/watch?v=e8Xox174PXA">stwarza kobietę</a> i robi dziesiątki innych rzeczy. Odcinki trwają po kilka minut, dlatego obejrzenie wszystkiego nie zajmuje zbyt dużo czasu. Polecam serial, bo zabawa jest naprawdę przednia. Odcinki znajdziecie na YouTube albo na <a href="http://www.mrdeity.com/">oficjalnej stronie</a>.<br /></div>Unknownnoreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7279391298706188148.post-87499509004649296082010-01-02T12:50:00.003+01:002010-01-02T13:00:38.275+01:00Avatar<div style="text-align: justify;">Byłem w zeszłą środę w kinie na "Avatarze" Jamesa Camerona. Film - pomimo przewidywalnej od początku do końca fabuły i schematycznych postaci - jest niesamowity (tak, planuję iść na niego jeszcze raz). Następnego dnia wchodzę na Pharyngulę i okazuje się, że PZ Myers też ma coś do powiedzenia w kwestii "Avatara":<br /><blockquote>The planet Pandora is the real star, anyway, and it's inhabited by strange alien creatures that exhibit some real creativity in their design. Except, unfortunately, for the protagonist aliens, who are basically human beings stretched out to be 8 feet tall and with lovely golden Keane eyes plastered on, but otherwise follow our body plan pretty much exactly, right down to the toenails. If I saw that situation for real, I'd be an intelligent design creationist, because <span style="font-weight: bold;">it's obvious that the intelligent aliens did not evolve from the animal stock on that world.</span></blockquote>Ten podkreślony fragment bardzo mnie uspokoił. Już bałem się, że jestem totalnym świrem, kiedy oglądając film myślałem dokładnie to samo. Stworzenia zamieszkujące Pandorę mają po sześć kończyn, do tego ciekawy układ oddechowy, który zdaje się być oddzielony od układu pokarmowego (inaczej niż u np. kręgowców, które wykorzystują otwór gębowy zarówno do oddychania jak i przyjmowania pokarmu). Kosmici tymczasem są całkowicie humanoidalni - cztery kończyny, brak osobnych otworów oddechowych. I przez większość filmu mi to przeszkadzało - skoro pozostałe stworzenia pokazane w filmie są wyraźnie powiązane ze sobą ewolucyjnie, to czemu istoty inteligentne żyjące na Pandorze są kropka w kropkę zbudowani jak ludzie? No cóż, chyba za dużo wymagam od filmów, szczególnie tych z Hollywood.<br /></div>Unknownnoreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-7279391298706188148.post-83926352401607714502009-12-26T16:13:00.015+01:002009-12-26T17:35:32.964+01:00"Nasza wewnętrzna menażeria" - Neil Shubin<div style="text-align: justify;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjKY9FNNpfdIX5xSNvsSk8fWl0E5rXfoZEWkHJmGS4ju-cVeZzaW7QxtvgX_upFnlW6BZ6AHwbQEm53skgC9oSnvS-YEPNgm2j3k8oeqhT1-Ipdr-SQwqDqCe466nxcdT7uBvJDhL6o9kI/s1600-h/nasza.jpg"><img style="margin: 0pt 10px 10px 0pt; float: left; cursor: pointer; width: 134px; height: 200px;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjKY9FNNpfdIX5xSNvsSk8fWl0E5rXfoZEWkHJmGS4ju-cVeZzaW7QxtvgX_upFnlW6BZ6AHwbQEm53skgC9oSnvS-YEPNgm2j3k8oeqhT1-Ipdr-SQwqDqCe466nxcdT7uBvJDhL6o9kI/s200/nasza.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5419582885453443778" border="0" /></a>Popełniłem błąd. Kiedy kilka miesięcy temu Prószyński i S-ka wydał książkę <a href="http://www.proszynski.pl/Nasza_wewnetrzna_menazeria__Podroz_w_glab_3_5_miliarda_lat_naszych_dziejow-p-30082-2000-.html">"Nasza wewnętrzna menażeria"</a> ("Your inner fish") Neila Shubina właściwie całkowicie ją zignorowałem. No, może nie całkowicie, bo pokusiłem się o jej przejrzenie w księgarni, ale jakimś dziwnym trafem nie uznałem tej książki za godną uwagi. Refleksja przyszła podczas czytania Coyne'a (patrz <a href="http://rozplatajactecze.blogspot.com/2009/12/ewolucja-jest-faktem-jerry-coyne.html">poprzedni wpis</a>), który odwoływał się właśnie do tej książki Shubina. Udałem się więc do księgarni, by po raz kolejny przejrzeć książkę i doszedłem do wniosku, że za pierwszym razem musiałem mieć chyba jakieś zaćmienie umysłowe, że uznałem ją za nieciekawą. Na szczęście jest to jeden z tych błędów, które bardzo łatwo naprawić - co też uczyniłem.<br /><br />Neil Shubin jest jednym z odkrywców <a href="http://en.wikipedia.org/wiki/Tiktaalik">Tiktaalika</a> - formy przejściowej między rybami a płazami. "Nasza wewnętrzna menażeria" została napisana po dokonaniu tego odkrycia. Książka liczy sobie niecałe 200 stron. Pomimo niewielkiej objętości autorowi udało się w niej upchnąć aż 11 rozdziałów, a także krótki wstęp, epilog, szczegółowo opisaną bibliografię, podziękowania oraz całe mnóstwo ilustracji. Książka porusza tematykę z pogranicza paleontologii, embriologii, genetyki i anatomii porównawczej. Zabrzmiało bardzo fachowo? Bez obaw, Shubin pisze przystępnym językiem i nie trzeba mieć jakiegokolwiek przygotowania teoretycznego ze wspomnianych dziedzin, żeby zrozumieć książkę. Tak właściwie to jest to bardzo ciekawe wprowadzenie do tych dziedzin (z wyjątkiem może genetyki - tutaj w sumie dobrze jest coś wiedzieć). To co najbardziej mnie uderzyło w książce to ciekawy i oryginalny dobór tematyki - właściwie cała książka pokazuje podobieństwa pomiędzy ciałem ludzi i innych zwierząt. Autor nie ogranicza się tutaj - wbrew angielskiemu tytułowi - do porównań z rybami, ale idzie dalej pokazując podobieństwa łączące nas z owadami, meduzami czy gąbkami. Trudno tu mówić o podobieństwie anatomicznym, dlatego też autor sięga do genetyki, pokazując że prostsze wersje naszych genów obecne były już u tych najprostszych zwierząt (a nawet u organizmów jednokomórkowych). Osobne rozdziały poświęcone są m.in. dłoniom, zębom, głowie, oczom, uszom, węchowi. Spory udział w książce ma też opis samego Tiktaalika oraz przebiegu wypraw, które doprowadziły do jego odkrycia. O ile opisy wypraw paleontologicznych i różnych przygód przeżytych w terenie są bardzo ciekawe, o tyle pełne emocjonalnych uniesień opisy sekcji zwłok i godzin spędzonych w prosektorium nijak do mnie nie przemawiają. Uprzedzam po prostu, że książka zawiera sporo fragmentów o charakterze pamiętnikarskim, co jednak wychodzi jej na plus (pomimo opisu sekcji :) ).<br /><br />Jeśli na podstawie powyższego opisu nie jesteście pewni, czy warto czytać książkę to polecam odwiedzić <a href="http://tiktaalik.uchicago.edu/">oficjalną stronę internetową Tiktaalika i książki</a>. Znajdziecie na niej liczne zdjęcia (zarówno z wypraw terenowych jak i z laboratoriów oraz muzeów), ilustracje z książki zamieszczone w formie slajdów Power Pointa, rysunki Tiktaalika, zdjęcia jego rekonstrukcji, trójwymiarowe modele znalezionych kości, opisy ekspedycji i wiele więcej. Z mojej strony to tyle.<br /></div>Unknownnoreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-7279391298706188148.post-63505480219384627822009-12-23T16:00:00.001+01:002009-12-23T16:18:01.325+01:00"Ewolucja jest faktem" - Jerry A. Coyne<div style="text-align: justify;"><a onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgMx2GyBWSWaGrPRsrlxtHmq54brknZhwS2LBSfhQ1BsQ5eV3oH5kD0zrF6yRaP5gIHqn1yreDA0kRexTBym8H9IWrzpE_QMT0HW4TamYk-zSVjM9jJYwRBRJ2zhGI6-6DwhLaMgHzTX0k/s1600-h/ewolucja.jpg"><img style="margin: 0pt 10px 10px 0pt; float: left; cursor: pointer; width: 132px; height: 200px;" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgMx2GyBWSWaGrPRsrlxtHmq54brknZhwS2LBSfhQ1BsQ5eV3oH5kD0zrF6yRaP5gIHqn1yreDA0kRexTBym8H9IWrzpE_QMT0HW4TamYk-zSVjM9jJYwRBRJ2zhGI6-6DwhLaMgHzTX0k/s200/ewolucja.jpg" alt="" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5418158968518584498" border="0" /></a>Patrząc na listę książek popularnonaukowych wydanych w ostatnim czasie na naszym rynku czuję się rozpieszczony. Oczywiście, nie mówię o totalnym zalewie rynku, bo przecież grupa docelowa takiej literatury obejmuje raczej niewielką część społeczeństwa. Tym bardziej cieszy fakt, że doczekujemy się polskich wydań książek zaledwie kilka miesięcy po ich światowej premierze. I tak na przykład "Ewolucja jest faktem" ("Why evolution is true") wydana została u nas niecałe 10 miesięcy po ukazaniu się na zachodzie. Może nie było to błyskawiczne tempo, niemniej jednak jest to szybkie wydanie, za co wydawnictwu Prószyński i S-ka należą się - po raz kolejny - słowa uznania. Książka wydana została w ramach serii "Na ścieżkach nauki", liczy sobie 304 strony i kosztuje 40 złotych.<br /><br />"Ewolucja jest faktem" stanowi przegląd dowodów potwierdzających prawdziwość ewolucji. Kolejne rozdziały - jest ich dziewięć - poświęcone są różnym aspektom teorii ewolucji. Coyne omawia kolejno zapis kopalny, narządy szczątkowe i embriologię, biogeografię, dobór naturalny, dobór płciowy, specjację gatunków, a na sam koniec zostawia kwestię ewolucji człowieka. Podchodząc do nowego zagadnienia autor rozpoczyna od postawienia predykcji, do których prowadzi założenie o prawdziwości teorii ewolucji. Po dokładnym ustaleniu czego tak naprawdę powinniśmy oczekiwać przechodzi do analizy faktów, które potwierdzają doskonale to co wynika z przewidywań. Coyne jest również bezlitosny dla kreacjonistów - po opisaniu dowodów pyta jak kreacjonizm jest w stanie dany zbiór faktów wytłumaczyć. Nie jest chyba żadnym zaskoczeniem, że właściwie wszystkie zaobserwowane przez nas fakty dotyczące świata żywego nie mają najmniejszego sensu w świetle koncepcji kreacjonistycznych, które praktycznie zawsze sprowadzają się do "nieprzewidywalnych kaprysów stwórcy". Jak słusznie zauważa Coyne, wszystko wskazuje na to, że stwórca chciał, by życie wyglądało tak, jakby powstało w drodze ewolucji.<br /><br />Książkę czyta się rewelacyjnie. Przystępny styl i powalająca wręcz masa ciekawych faktów nie pozwalają się nudzić. Zamieszczona na końcu książki bibliografia podzielona została na dwie części: naukową, o którą oparta została książka oraz uzupełniającą, która zawiera listę książek i artykułów popularnonaukowych umożliwiających dalsze poszerzanie swojej wiedzy. Dodatkowym plusem są, umieszczane w przypisach na dole strony, linki do stron internetowych ilustrujących omawiane zagadnienia (najczęściej jest to YouTube), aczkolwiek część z nich już jest nieaktualna (za co oczywiście nie można winić autora).<br /><br /><div style="text-align: justify;">Niestety, tak jak nie ma róży bez kolców, tak i książka Coyne'a nie jest wolna od wad. Ja muszę się przyczepić do dwóch rzeczy. Po pierwsze, autor czasami upraszcza. Takie uproszczenia są w wielu miejscach korygowane przez przypisy tłumaczy. Nie są to oczywiście jakieś rażące uproszczenia, zmieniające ogólną wymowę dowodów, niemniej jednak diabeł tkwi w szczegółach i w książce, która stawia sobie za cel rzetelne przedstawienie dowodów potwierdzających ewolucję nie powinno ich być. Ja sam przyłapałem autora na uproszczeniu, które pojawiło się w dwóch miejscach książki i którego tłumacze nie skorygowali. Skorzystam więc z okazji, by to teraz zrobić. Otóż Coyne, mówiąc o zapisie kopalnym, pisze że oczekujemy chronologicznego następstwa wszelkich organizmów i form pośrednich (czyli nie oczekujemy, że królik pojawi się w warstwach prekambryjskich). Podaje liczne przykłady takich sprawdzonych przepowiedni, w tym przykład Sphecomyrma freyi - formy przejściowej między osami a współczesnymi mrówkami. Coyne pisze, że znaleziona forma przejściowa miała taki wiek jakiego oczekiwano oraz "cechy niemal idealnie pośrednie <span style="font-style: italic;">[między osami a mrówkami - dop. moje]</span> i zgodne z entomologicznymi prognozami". Niestety, nie do końca tak było. Owszem, Sphecomyrma freyi ma cechy pośrednie między osami i mrówkami, ale jej cechy nie są do końca zgodne z tym co prognozowali entomologowie:<br /></div><blockquote>Sphecomyrma wykazuje większość cech, którymi na podstawie badań morfologicznych reszty Formicidae miał się charakteryzować hipotetyczny przodek mrówek. Gatunek ten różni się tylko pod jednym ważnym względem: jego pomostek jest taki, jak u mrówek, natomiast żuwaczki są podobne do żuwaczek os - są bardzo krótkie i opatrzone jedynie dwoma zębami. Spodziewaliśmy się akurat odwrotnych stosunków. Sądziliśmy, że żuwaczki, które dla robotnic mrówek są głównym narzędziem pracy i które w obrębie współczesnych Formicidae wykazują krańcową zmienność w zależności od rodzaju pożywienia, już wcześnie w procesie ewolucji grupy powinny ulec zmianie w stosunku do prymitywnego stanu, charakterystycznego dla os. [E.O.Wilson, "Społeczeństwa owadów", str. 46]</blockquote>Oczywiście, jest to drobiazg i nijak nie zmienia wymowy dowodów - po prostu entomolodzy pomylili się w przewidywaniach, bo nie można przewidzieć ze 100% pewnością jak przebiegała (bądź jak będzie przebiegać) ewolucja danego gatunku. To jest jednak doskonały przykład uproszczenia szczegółów na jakie pozwala sobie Coyne. Nic poważnego, ale można było zadbać o takie drobiazgi.<br /><br /><div style="text-align: justify;">Nie wiem pod czyim adresem skierować kolejny zarzut - wydawcy polskiego czy zachodniego. Książka zaopatrzona jest w liczne rysunki i zdjęcia. Niestety, większość zdjęć jest tak ciemna, że w ogóle (albo prawie w ogóle) nie widać na nich tego, co mają przedstawiać. Dobrym przykładem są tutaj prawie nieczytelne zdjęcia ze stron 66, 67 i 105. Rysunki są już lepsze, choć część z nich sprawia wrażenie nieco rozmytych i również odrobinę za ciemnych.<br /></div><br />Podsumowując, książka jest pozycją obowiązkową dla każdej osoby zainteresowanej biologią i tematyką popularnonaukową. Dla mnie osobiście okazała się tym, czego spodziewałem się po <a href="http://rozplatajactecze.blogspot.com/2009/12/slepy-zegarmistrz.html">"Ślepym zegarmistrzu"</a> Dawkinsa. Nie ma tu żadnych mętnych rozważań o komputerowych biomorfach, żadnego "można sobie wyobrazić" - są fakty, fakty i jeszcze raz fakty. Z niecierpliwością czekam na najnowszą książkę Dawkinsa. Jej tematyka ma być dokładnie identyczna i ciekaw jestem kto wypadnie lepiej w tej "konfrontacji". Coyne ustawił poprzeczkę wysoko.<br /></div>Unknownnoreply@blogger.com7