29 maja 2009

Dawkins vs. Lennox, runda druga

W lipcu zeszłego roku opisywałem na blogu debatę pomiędzy Richardem Dawkinsem i Johnem Lennoxem. Tak się złożyło, że zaledwie tydzień przed opublikowaniem tamtego wpisu, na stronie Richarda Dawkinsa pojawiła się druga debata z Johnem Lennoxem. Przyznam, że po rozczarowującym poziomie zaprezentowanym przez Lennoxa, przez wiele miesięcy nie mogłem się zebrać do wysłuchania drugiej debaty. Ostatnio mi się to udało. Zapraszam na rundę drugą dyskusji Dawkins kontra Lennox.

Przede wszystkim inna jest forma debaty. Poprzednio była to moderowana dyskusja z udziałem publiczności. Prowadzący rozmowę zadawał pytanie, bądź wygłaszał twierdzenie i prosił obu dyskutantów o ustosunkowanie się do niego w wyznaczonym czasie. Niestety, taka dyskusja była mało spontaniczna i ewidentnie było słychać, że obaj uczestnicy często chcieli mówić o czymś innym. Na szczęście druga debata nadrabia braki pod tym względem. Dawkins i Lennox dyskutują bez udziału publiczności, nie ma ustalonego odgórnie czasu wypowiedzi jak i tematów, które będą poruszane. Zdecydowany plus.

Tematyka debaty właściwie pokrywa się z poprzednią. Pojawiają się te same wątki w dyskusji, padają nawet te same argumenty, choć tym razem nieco bardziej rozbudowane. Rozmowa zaczna się od dyskusji na temat wydarzeń 11 września i tego jaki wpływ miały na powstanie "Boga urojonego", a także innych "neo-ateistycznych" książek (m.in. opisywane na blogu "Odczarowanie"). Szybko schodzi jednak na temat samej religii chrześcijańskiej. Przez zdecydowaną większość czas mówi Lennox, przedstawiając swoją argumentację. Niestety, merytorycznie prezentuje jeszcze niższy poziom niż w poprzedniej debacie i pogrąża się praktycznie z każdą wypowiedzią. Pozwolę sobie streścić, kilka co "ciekawszych" wypowiedzi, "argumentów" i poglądów Lennoxa (zakładam, że poglądy Dawkinsa są znane).

Przede wszystkim Lennox ma olbrzymi problem ze zrozumieniem tego, że jedno słowo może mieć kilka znaczeń. Po raz kolejny powraca argument "wierzenia swojej żonie" i Lennox w dalszym ciągu nie rozumie że co innego oznacza słowo "wiara" w sensie religijnym, a co oznacza "wiara" w sensie psychologicznym (wewnętrzne przekonanie). Mam generalnie wrażenie, że Lennox próbuje przekręcić znaczenia słów w taki sposób, aby pasowały do jego argumentacji i jednocześnie do światopoglądu naukowego. Kolejnym, po "wierze", słowem które stara się dostosować do własnych potrzeb jest słowo "dowód" (evidence). Otóż twierdzi, że są dwa rodzaje dowodów: obiektywne i subiektywne ("subiektywny dowód" - czy nie brzmi to jak oksymoron?). Te obiektywne, to takie które każdy może potwierdzić (czyli dowody w sensie naukowym). A te subiektywne to... no właśnie, nie może mi to przejść przez klawiaturę. Otóż dowody subiektywne to takie "dowody" o których ktoś wie (czuje wewnętrznie), że są prawdziwe, ale nikt inny nie jest w stanie tego zweryfikować i potwierdzić. Jeśli opadły wam ręce, to ostrzegam, że dalej nie będzie lepiej.

Dyskusja przechodzi płynnie na temat dogmatów chrześcijańskich. Otóż Lennox deklaruje, że wierzy dosłownie w zmartwychwstanie Jezusa, niepokalane poczęcie, zamianę wody w wino, wskrzeszenie Łazarza i inne cuda Nowego Testamentu. Tak, on w to wierzy dosłownie! Nie żadne tam metafory czy coś - było tak jak jest napisane. Stwierdzenie Dawkinsa, że dziewictwo Maryi wynikło z błędu w tłumaczeniu zostaje "odparte" rozbudowaną i nieco pokrętną argumentacją, za którą momentami trudno mi było nadążyć. Lennox przyznaje, że takie twierdzenia wymagają niezwykłych dowodów. Potem jednak zaczyna twierdzić, że takie dowody są. Zasadniczo - tu powraca argument z poprzedniej dyskusji - to co jest napisane w Biblii jest prawdą, bo Jezus powiedział, że to jest prawda. Lennox wpada w błędne koło twierdząc, że cuda w Biblii wzajemnie zaświadczają o swojej autentyczności. Zmartwychwstanie jest wg. Lennoxa faktem historycznym, udowodnionym i dobrze udokumentowanym (podkreśla tutaj, że istnieje na to wiele dowodów). Mówiąc krótko, wg. Lennoxa cała wiara chrześcijańska oparta jest na dowodach i ubolewa, że Dawkins nie potrafi tego dostrzec. Cóż, nie jestem specjalistą od psychologii, ale o ile pamiętam z wykładów, to ewidentnie wskazuje to na próbę poradzenia sobie z dysonansem poznawczym poprzez przyjęcie dodatkowego założenia (wcześniejsze próby przedefiniowania słów również wskazują na próbę rozwiązania dysonansu). Dawkins zadaje Lennoxowi bardzo trafne pytanie: dlaczego nie wierzy w analogiczne opowieści dotyczące cudów dokonywanych przez proroków innych religii (np. Mahometa). I tutaj Lennox odpowiada z rozbrajającą szczerością, że dowody świadczące o tym są... mało wiarygodne. Przyznam, że nie spodziewałem się takiego popisu hipokryzji po profseorze z Oxfordu.

Następnie jako temat dyskusji powraca Księga Rodzaju. Tym razem Lennox nie bierze jej dosłownie w tym sensie, że 7 dni stworzenia odpowiada siedmiu autentycznym dniom ziemskiego tygodnia. Niestety, Lennox jest przekonany, że skoro Księga Rodzaju mówi, że świat miał swój początek - co jest zgodne z aktualnie obowiązującą teorią naukową - to świadczy o prawdziwości zapisanych w niej słów. Dawkins argumentuje (podobnie jak w poprzedniej dyskusji), że do wyboru były dwie możliwości - Wszechświat miał początek bądź istnieje od zawsze w formie statycznej - i że trafienie jednej z nich nie jest niczym imponującym, a ponadto zdecydowana większość mitologii na świecie mówi o momencie stworzenia. Do Lennox'a oczywiście w żaden sposób to nie przemawia. Na pytanie Dawkinsa, skąd jakiś babiloński skryba mógł znać początek Wszechświata, Lennox wyznaje, że wierzy w objawienie. Pytanie Dawkinsa, czemu nie objawiono mu ewolucji spotyka się z odpowiedzią podpadającą pod dorabianie teorii do faktów. Otóż dowiadujemy się, że Biblia jest pro-naukowa. Nie mówi ludziom wszystkiego o świecie, po to żeby sami mogli go badać i odkrywać.

Tak to w skrócie wygląda. Przyznam, że po kilkunastu minutach (z nieco ponad pięćdziesięciu) miałem ochotę wyłączyć dyskusję. Lennox pogrąża się jeszcze bardziej niż poprzednio, a Dawkins wygrywa dyskusję pozwalając swojemu oponentowi najzwyczajniej w świecie wygłaszać swoje tezy. Naprawdę brakuje mi słów żeby dalej komentować wypowiedzi Lennoxa. Jedyny plus tej debaty to jej forma. Dobre wrażenie robi spokojne i pełne szacunku odnoszenie się do siebie oponentów jak również to, że potrafią w spokoju wysłuchiwać swoich racji bez wchodzenia sobie w słowo. Niestety, plusów merytorycznych brak. Od Dawkinsa nie dowiadujemy się nic nowego, a nad Lennoxowi można tylko autentycznie współczuć.

26 maja 2009

Mrówki: poradnik praktyczny

Od czasu do czasu pisałem na blogu o mojej fascynacji mrówkami. Wspominałem też w jednym z wpisów, że hoduję je w domu. Nadeszła pora, żeby napisać nieco więcej i przybliżyć to dosyć egzotyczne hobby na blogu. Osoby, które dowiadują się jakie zwierzęta hoduję oczywiście się dziwią. Padają pytania, z reguły takie same - nie ukrywajmy że większość osób o mrówkach wie niewiele, poza tym że istnieją i widać je często na chodnikach naszych miast.

Pierwsze pytanie które z reguły słyszę brzmi "Jak ty je hodujesz?". Chodzi o czysto techniczny aspekt hodowli. Moi rozmówcy nie potrafią sobie wyobrazić jak można trzymać mrówki w domu, tak aby zapewnić im odpowiednie warunki do życia, a przy okazji żeby się wszędzie nie rozeszły. Cóż, to akurat jest całkiem proste. Po pierwsze, mrówki wymagają zapewnienia kilku podstawowych rzeczy : odpowiedniej temperatury i wilgotności, miejsca w którym mogą założyć gniazdo, areny (czyli wybiegu na który wychodzą z gniazda) i pożywienia. Gniazdo można wykonać z korka, gipsu, betonu czy ziemi. Najlepiej przykryć je szybą, tak by możliwa była obserwacja wnętrza gniazda - w końcu to najciekawszy element hodowli mrówek. Rozmiar areny zależy od rozmiaru kolonii i gatunku - niektóre mrówki niechętnie ruszają się z gniazda, inne zaś śmiało furażują po arenie. Wilgotność zapewnia się poprzez nawadnianie gniazda, tak by było ono cały czas wilgotne. Oczywiście poszczególne gatunki mają zróżnicowane upodobania co do poziomu wilgotności w gnieździe. Ciekawostką jest, że większe kolonie są już w stanie same regulować wilgotność wewnątrz poszczególnych komór. Jeśli chodzi o temperaturę, to krajowe gatunki nie nastręczają tutaj trudności. Temperatura pokojowa jest dla nich odpowiednia. Jedynie zimą trzeba się pofatygować - otóż gatunki krajowe powinny być hibernowane. Można to zrobić umieszczając kolonię w piwnicy albo w lodówce. Hibernacja wydłuża czas życia królowej jak również powoduje bardzo dynamiczny wzrost kolonii na wiosnę. Co do jedzenia, to sprawa również jest prosta. Po pierwsze miód, po drugie białko (najlepiej larwy albo owady). A skąd pewność, że mrówki nie uciekną? No cóż, z tym jest najtrudniej. Jest wiele metod o różnym stopniu skuteczności i uciążliwości w stosowaniu. Ja sam stosuję smar teflonowy, którym smaruję naokoło ściany areny. Mrówki nie są w stanie przejść takiej przeszkody.

Kiedy pierwszy szok minie, pada kolejne pytanie : "Ale czemu właściwie ty je hodujesz". To chyba jest najtrudniejsze do zrozumienia dla wielu osób - jak w hodowli mrówek może być cokolwiek ciekawego? No cóż, pod tym względem nie jest to hobby dla każdego. Ktoś, kto oczekuje, że zwierzak domowy będzie okazywał uczucia czy też chętnie będzie się bawił z właścicielem, raczej nie znajdzie nic ciekawego w mrówkach. Nie jest to również zajęcia dla osób niecierpliwych. Kolonia mrówek rozwija się powoli. U niektórych gatunków po roku można liczyć na jedną czy dwie robotnice, choć u większości gatunków można liczyć na kilkadziesiąt. W moim przypadku fascynacja mrówkami wynikła z zainteresowania biologią ewolucyjną. Zaczęło się od "Samolubnego genu", w którym Dawkins opisywał "Teorię spokrewnienia 3/4" Hamiltona. Jakiś czas potem był artykuł w Focusie opisujący hodowanie mrówek w domu. Wtedy chyba pojawiła się pierwsza koncepcja, że może by tak samemu spróbować. Koncepcję zacząłem realizować w sierpniu zeszłego roku, kiedy to złapałem pierwsze królowe. Obecnie posiadam trzy niewielkie kolonie pospolitych gatunków polskich mrówek: Formica fusca, Lasius flavus i Myrmica rubra. Każdy z tych gatunków wygląda inaczej i zachowuje się inaczej, dzięki czemu nie mogę narzekać na nudę w hodowli.

Pytań jest oczywiście o wiele więcej: co jedzą mrówki, skąd je biorę, jak zorganizowana jest kolonia itp. Na te pytania pozwolę już sobie nie odpowiadać, a jedynie odesłać zainteresowanych do źródeł w internecie :
Mrówki mają jeszcze jeden istotny plus. Nie trzeba poświęcać dużo czasu nad opiekę nad nimi. Jedzenie można podawać raz na kilka dni, wodę uzupełnia się nieraz co kilka tygodni (zależy to od konstrukcji formikarium). Muszę jednak ostrzec, że na obserwację kolonii schodzi naprawdę dużo czasu.

Mam nadzieję, że tym krótkim wpisem udało mi się przybliżyć moje nietypowe hobby i potencjalnie zachęcić kogoś do podjęcia hodowli. Jeśli kogoś fascynują mrówki, to zapewniam że droga do posiadania własnej kolonii stoi otworem.

10 maja 2009

Lord of the Ants

Na YouTubie można obejrzeć prawie godzinny film biograficzny poświęcony E.O. Wilsonowi. Godzina to bardzo niewiele żeby opowiedzieć wszystko o takim uczonym, jednak jest to dobry przekrój tego czym Wilson się zajmował i zajmuje do tej pory. Mowa jest oczywiście o mrówkach, Socjobiologii i walce o utrzymanie bioróżnorodności. Na łączu 1Mb można bez najmniejszych problemów obejrzeć film w wysokiej jakości. Gorąco polecam. Oto link : http://www.youtube.com/watch?v=wKbj3ZDmvdU

3 maja 2009