17 maja 2010

Nowości wydawnicze

Wydawnictwo Czarna Owca wypuściło na rynek pozycję pt. "Niezbędnik ateisty". Przejrzałem wstępnie w Empiku - chyba trzeba będzie ją kupić.

29 kwietnia 2010

Roger Penrose - wykłady w Polsce

Podaję za stroną Polskiego Towarzystwa Matematycznego:

Rektor Uniwersytetu Łódzkiego zaprasza na

Pierwszy wykład rektorski

pt. Aeons before the Big Bang

który wygłosi

sir Roger Penrose

emerytowany profesor University of Oxford. Wykład rozpocznie się 19 maja 2010 roku o godz. 13:00w Auli Czerwonej Wydziału Prawa i Administracji UŁ w Łodzi przy ul. Kopcińskiego 8/12

Wyklad pod tym samym tytułem R. Penrose wygłosi 21 maja 2010 r. na Uniwersytecie Warszawskim. Wiecej informacji pod adresem: http://www.fuw.edu.pl/aktualnosci-all/items/news0811.html

I jeszcze streszczenie wykładu:
Abstract: There is much impressive observational evidence, mainly from the cosmic microwave background (CMB), for an enormously hot and dense early stage of the universe referred to as the Big Bang. Observations of the CMB are now very detailed, but this very detail presents new puzzles of various kinds, one of the most blatant being an apparent paradox in relation to the second law of thermodynamics. The hypothesis of inflationary cosmology has long been argued to explain away some of these puzzles, but it does not resolve some key issues, including that raised by the second law. In this talk, I describe a quite different proposal, which posits a succession of universe aeons prior to our own. The expansion of the universe never reverses in this scheme, but the space-time geometry is nevertheless made consistent through a novel geometrical conception. Some very recent analysis of the CMB data, obtained from the WMAP satellite, will be described, this having a profound but tantalizing bearing on these issues.

13 lutego 2010

O ewolucji języka

Znowu popełniłem błąd! Jakiś czas temu dotyczył on "Naszej wewnętrznej menażerii". Tym razem konsekwentnie omijałem w księgarni książkę Robina Dunbara pt. "Pchły, plotki a ewolucja języka" (nie wiem skąd te pchły w tytule - w oryginale jest "grooming", czyli iskanie). Owszem, przejrzałem ją kilkukrotnie i uznałem nawet za potencjalnie ciekawą. Niestety, muszę się przyznać, że przy kupnie książek w dużej mierze kieruję się osobą autorem. Jeśli go nie znam, to maleją szanse na kupno książki. Usprawiedliwiam się tym, że muszę stosować jakieś kryterium przesiewania literatury dostępnej na rynku (no i tym, że na przeczytanie czeka u mnie aktualnie ok. 20 książek). Książkę Dunbara w końcu jednak kupiłem - nie mogłem się oprzeć 30% obniżce ceny w likwidowanym właśnie salonie Matrasu. No i teraz jest mi wstyd, że nie kupiłem jej wcześniej.

Robin Dunbar urodził się w 1947 roku. Ma więc już za sobą długą karierę akademicką oraz liczne osiągnięcia naukowe na koncie. Jak łatwo się domyślić z tytułu książki, Dunbar jest biologiem ewolucyjnym, specjalizującym się w ewolucji naczelnych. Znany jest z wyznaczenia tzw. liczby Dunbara, określającej ilość osób, które są w stanie utrzymać stabilne relacje towarzyskie pomiędzy sobą nawzajem (kwestia ta jest dokładnie omówiona w książce).

Tytuł książki jest trochę mylący. Nie chodzi już nawet o te "pchły" zamiast "iskania", ale o to, że książka jest nie tylko o ewolucji języka. Właściwie to kwestia ewolucji języka jest omawiana gdzieś dopiero w połowie książki i stanowi poniekąd zwieńczenie całego wywodu. Więc o czym jest na początku? W "Pchły, plotki a ewolucja języka" Dunbar przedstawia ewolucję zachowań społecznych u naczelnych. Ze szczegółami relacjonuje liczne badania nad zachowaniami współcześnie żyjących małp Nowego i Starego Świata. Analizuje relacje pomiędzy ich zwyczajami społecznymi a budową mózgu. Na podstawie tej analizy stawia tezę: iskanie służy u naczelnych zawiązywaniu sojuszy, a czas poświęcany na iskanie jest tym dłuższy im większe są grupy społeczne danego gatunku. No i tutaj zaczyna się prawdziwa zabawa. Otóż zwierzęta łączą się w grupy w celu minimalizacji zagrożenia drapieżników w trakcie poszukiwaniu pokarmu. Oczywiście im większa grupa tym więcej pożywienia potrzeba na jej wyżywienie, a więc należy przeszukiwać większe terytorium, co z kolei zwiększa szansę natknięcia się na drapieżnika. Ponadto, im większa grupa, tym większy mózg jest potrzebny do utrzymania relacji społecznych, a mózg pochłania bardzo dużo energii. Zagrożenie ze strony drapieżników można też minimalizować zwiększając rozmiary ciała, ale to również powoduje zwiększenie zapotrzebowania energetycznego (znowu potrzeba przeszukiwać większe terytorium). Jest to typowy ewolucyjny problem utrzymywania balansu pomiędzy zyskami i stratami. No i bardzo istotnym problemem staje się utrzymanie spójności coraz większych grup. Jak już powiedziałem, tą rolę spełnia iskanie, jednak w miarę zwiększania grupy potrzeba na nie coraz więcej czasu. Właściwie to w pewnym momencie potrzeba na nie tak dużo czasu, że zabraknie go na poszukiwanie pożywienia. Pojawia się więc problem: jak dalej zwiększać liczebność grupy? Dunbar sugeruje odpowiedź: język. Według niego potrzeba zwiększania rozmiaru grupy pełniła rolę presji selekcyjnej ku ewolucji języka, który zastąpił iskanie. W celu potwierdzenia swojej hipotezy Dunbar analizuje zarówno dane kopalne jak i... bada tematykę rozmów pomiędzy współcześnie żyjącymi ludźmi.

To co napisałem powyżej, to tylko przedsmak tego, co oferuje książka. A do zaoferowania ma naprawdę dużo. Pierwsze i najważniejsze: Dunbar przytacza gigantyczną ilość relacji i wyników badań naukowych, ale książka nie jest suchym wywodem, który autor wlewa do głowy czytelnika. O nie! Tutaj trzeba włączyć się w tok myślowy autora i podążać za nim całą swoją uwagą, jak przy najlepszych książkach Dawkinsa. Inaczej niewiele wyniesie się z lektury. Dunbar pozwala też sobie na bardzo ciekawe dygresje, które stanowią uzupełnienie głównego wywodu myślowego (szczególnie zaciekawiły mnie informacje o zespole Aspergera i autyzmie). Ponadto stwierdzam, że książka świetnie uzupełnia się z "Trzecim szympansem", gdzie temat rozprzestrzeniania się języków i ich ewolucji został bardzo obszernie potraktowany. O ile jednak Diamond starał się odpowiedzieć na pytanie "jak zachodziły zmiany języków i jak języki się rozprzestrzeniały?", to Dunbar stawia sobie raczej za cel pytanie "dlaczego język powstał i dlaczego się zmienia?".

Wady książki? Właściwie brak, ale na siłę coś znajdę. Pierwsza to fakt, że książka ma już swoje lata (napisana w 1997). To sprawia, że na pewno na część pytań udało się już znaleźć odpowiedź. No i z pewnością pojawiło się wiele nowych wyników badań. Przyczepię się też, że w niektórych miejscach nie czuję się przekonany przez Dunbara. To znaczy autor w wielu miejscach pisze otwarcie, że to co mówi jest hipotezą. Przytacza oczywiście liczne dowody na jej poparcie, zastrzegając jednak, że może być w błędzie. W kilku miejscach jednak takich zastrzeżeń nie ma, a ja mam wrażenie, że to co napisał jest nie do końca potwierdzone. Od razu powiem, że dotyczyło to raptem kilku, raczej drugorzędnych, stwierdzeń w całej książce, a ja po prostu jestem chyba trochę wyczulony wiedząc, że będę potem recenzował książkę. Ponadto, w polskim wydaniu kilka razy ukłuło mnie w oczy tłumaczenie: "dobór seksualny" zamiast "doboru płciowego" (ang. sexual selection) oraz "dobór przez pokrewieństwo" zamiast "doboru krewniaczego" (ang. kin selection). No ale to już ekstremalne czepialstwo z mojej strony (zresztą może to ja się nie znam i tak właśnie powinno to być przetłumaczone?). Tak naprawdę tłumaczenie jest dobre i nie można mieć do niego żadnych poważnych zastrzeżeń.

Książka trafiła do rąk polskich czytelników dzięki wydawnictwu Czarna Owca w 2009 roku, powinna więc być bez problemu dostępna w ksiegarniach. Liczy sobie 270 stron, przy dosyć niewielkim formacie (a więc jest stosunkowo krótka). Cena: 34,90. Uczciwa, biorąc pod uwagę zawartość merytoryczną książki. Gorąco polecam. Zgaduję, że warto byłoby zainteresować się innymi tytułami tego autora. Na polskim rynku wydano jeszcze jedną książkę Dunbara pt. "Kłopoty z nauką". Ponieważ było to w 1996, więc oczywiście jedynym ratunkiem jest Allegro i antykwariaty.

12 lutego 2010

Dzień Darwina

Dziś Dzień Darwina, czyli 201. rocznica urodzin wielkiego uczonego. Pierwszym i najbardziej oczywistym sposobem na uczczenia tego dnia jest kupno nowej książki Dawkinsa, która już dostępna jest w Empikach. Przejrzałem ją dzisiaj i muszę powiedzieć, że polskie wydanie robi naprawdę niesamowite wrażenie. Po pierwsze jest to wielka cegła. Po drugie błyszcząca na srebrno obwoluta bardzo przyciąga wzrok. No i do tego kolorowe zdjęcia. Jak do tej pory jest to najlepiej wydana książka CiS. Dobre wrażenie psuje nieznacznie duży rozmiar czcionki, a co za tym idzie niewielka ilość tekstu na stronę. Cieszy mnie bardzo, że CiS zdecydowało się na takie 'widowiskowe' wydanie, ale obiektywnie patrząc nic nie stało na przeszkodzie, żeby wydać książkę tak samo jak "Boga urojonego". Podejrzewam, że gdyby tak postąpić, to "Największe widowisko świata" okazałoby się książką krótszą od "Boga urojonego". No i cena - 70 PLN. Ja kupię, ale boję się, że część osób może zrezygnować. Zastanawiam się, czy nie byłoby lepiej, gdyby wydawnictwo zdecydowało się wypuścić dwie wersje: ekskluzywną (dla tych którzy chcą się zachwycać pięknym wydaniem) oraz ekonomiczną (dla tych którzy chcą tylko przeczytać książkę). Tak wyglądają pierwsze wrażenia. Nie posiadam jeszcze swojego egzemplarza. Czekam, aż pojawi się w Matrasie - aktualnie wszystkie Matrasy w Łodzi oferują 25% zniżki, więc jest okazja sporo zaoszczędzić.

Uczciłem za to Dzień Darwina składając apostazję. O dziwo formalności w parafii poszły gładko - bez prób odwiedzenia mnie od mojej decyzji, grożenia konsekwencjami itp. Aż mi się to podejrzane wydaje. Po podpisaniu papierków dałem się wciągnąć księdzu w rozmowę. Już od jakichś dziesięciu lat nie rozmawiałem z żadnym księdzem. Całkowicie zdążyłem zapomnieć, jak bardzo ci ludzie mają wyprany mózg. Jestem naprawdę przerażony. Ksiądz, z którym rozmawiałem, nie odbiegał niczym od standardów wyznaczanych przez sekty. Klapki na oczach, woda z mózgu. Nasłuchałem się, że masoneria to siła szatana, która kieruje ataki przeciwko chrześcijanom. Potem ksiądz zszedł na temat komunizmu i zaczął mówić o tym, jak to za komunizmu Kościół Katolicki był zwalczany, a inne wyznania mogły robić co chciały. Zapytałem go o akcję Wisła, kiedy to Rzeczpospolita dokonała czystki etnicznej w oparciu o wyznanie: wysiedlono ludność wyznania prawosławnego i grecko-katolickiego, a cerkwie przekształcono w kościoły rzymskokatolickie. Ksiądz był całkowicie zaskoczony, że coś takiego w ogóle miało miejsce. Powiedziałem, że i owszem coś takiego zaszło oraz, że niektórym udało się uratować dzięki księżom katolickim, którzy wystawiali fałszywe zaświadczenia chrztu. Ksiądz wykorzystał to do powiedzenia, że w trakcie II WŚ wielu chrześcijan ratowało Żydów. Zapytałem o Piusa XII, który jakoś nie kwapił się do otwartego potępienia nazizmu i Holokaustu. Usłyszałem, że to oczywiście nieprawda, a kiedy zapytałem gdzie mogę znaleźć wypowiedzi Piusa XII, które potępiają nazizm, zostałem odesłany do artykułów w Naszym Dzienniku. W tym momencie serdecznie podziękowałem za rozmowę i wyszedłem. Był jeszcze wątek komunizmu w Chinach, wieszania krzyży w urzędach (oczywiście zdjęcie krzyża to manifestacja ateizmu), równouprawnienia homoseksualistów i kilka innych. Naprawdę ciężko uwierzyć, że można być tak głupim i ślepym.

11 lutego 2010

Cudze chwalicie, swojego nie znacie. "4 miliardy lat. Eseje o ewolucji"

Ciąg dalszy nadrabiania zaległości. Dziś kolejny zbiór esejów. Od ponad półtora roku recenzuję książki na tym blogu, ale jak do tej pory nie trafiła się chyba ani jedna książka polskiego autora (nie licząc "Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd", ale to nie była książka popularnonaukowa). Pora to zmienić, bo przecież w naszym kraju mamy w końcu kilku popularyzatorów nauki. Jednym z nich jest Marcin Ryszkiewicz, znany mi wcześniej doskonale jako tłumacz książek popularnonaukowych. Dziś będzie o jego książce "4 miliardy lat. Eseje o ewolucji". Kupiłem ją poniekąd przypadkiem, trafiając na wyprzedaż w likwidowanej księgarni. Nie planowałem zakupu, ale skuszony niską ceną nie mogłem się oprzeć.

Esejów w książce jest całkiem sporo, bo aż 35, przy czym najkrótsze liczą zaledwie jedną stronę. Podzielono je na sześć kategorii: 'Egzobiologia', 'Biosfera i noosfera', 'Darwinizm i ewolucja', 'Socjobiologia', 'Człowiek to dziwne zwierzę' oraz 'Język i sztuka'. Już po samym wstępie książki - zatytułowanym "Luźna koncepcja starszego pana" - widać, że autor to "swój chłop". W samych esejach Ryszkiewicz porusza bardzo szeroki zakres tematów: od kanałów na Marsie i geologii, przez dziurę ozonową, historię Oetzi'ego (tzw. człowiek lodu) aż do sztuki ludów pierwotnych. Sądzę, że każdy znajdzie coś, co go zaciekawi. "4 miliardy lat" czyta się naprawdę z dużą przyjemnością, co jest zasługą zarówno ciekawego doboru tematyki jak i przystępnego stylu autora. Wspomnieć należy, że eseje ukazywały się wcześniej w różnych czasopismach (Newsweek, Polityka, Świat wiedzy, Gazeta Wyborcza). Na potrzeby wydania książkowego zostały przejrzane i uzupełnione.

"4 miliardy lat" wydał Prószyński i S-ka w 2007 roku. Pozycja liczy sobie 300 stron i jest całkiem sporego formatu. Polecam tą książkę z czystym sumieniem. Niestety, obecnie dostępna jest praktycznie tylko w obiegu wtórnym, tak jak inne książki Ryszkiewicza wydane przez Prószyński i S-ka: "Ewolucja. Od wielkiego wybuchu do Homo sapiens" oraz "Ziemia i życie. Rozważania o ewolucji i ekologii". Stosunkowo łatwo dostępną książką jest "Mieszkańcy światów alternatywnych, czyli Historia naturalna rozumu", którą bez problemu można kupić na Allegro. Myślę, że po tym co pan Ryszkiewicz zaprezentował w "4 miliardy lat" sięgnę jeszcze kiedyś po inne książki jego autorstwa.

7 lutego 2010

(R)Ewolucja myślenia

W końcu urlop i chwila wolnego, którą mogę wykorzystać do nadgonienia zaległości na blogu. Jakoś do tej pory nie mogłem się zebrać do zrecenzowania dwóch książek, które przeczytałem w minione wakacje. Dziś na warsztat biorę pierwszą z nich - "Richard Dawkins. Ewolucja myślenia". Książka, wydana u nas w 2008 roku na fali popularności Dawkinsa, jest zbiorem dwudziestu pięciu esejów pod redakcją Alana Grafena i Marka Ridleya. Autorami esejów są m.in. Daniel Dennett, Marian Stamp Dawkins (prywatnie była żona Dawkinsa), Steven Pinker, Michael Shermer i Richard Harries (biskup Oksfordu).

Eseje z założenia poświęcone są osobie Dawkinsa, jego książkom, poglądom i ich wpływowi na dzisiejszych badaczy. Lwia część esejów dotyczy, jak łatwo się domyślić, "Samolubnego genu" i wpływu tej książki na sposób prowadzenia i interpretowania badań. Na szczęście, autorzy większości esejów potraktowali wzmiankę o "Samolubnym genie" jedynie jako punkt wyjścia do opowiedzenia historii swoich badań. To zdecydowanie dobry pomysł, gdyż w ten sposób książka nie jest monotonnym peanem na cześć Dawkinsa, ale pozwala czytelnikowi na dowiedzenie się kilku ciekawych rzeczy. Eseje podzielono na siedem kategorii, ułożonych w rozdziały: Biologia, Samolubny gen, Logika, Głosy Antyfonalne, Ludzie, Kontrowersje i Pisarstwo. Oczywiście, jak to bywa ze zbiorami esejów, są wśród nich lepsze i gorsze. Esej "Dawkins a socjobiologia", którego autorką jest Ullica Segerstråle, jest moim zdaniem szczególnie ciekawy. Autorka przeprowadza analizę porównawczą "Samolubnego genu" oraz "Socjobiologii" Wilsona, prezentując reakcje na wydanie tych, kontrowersyjnych w swoim czasie, książek (przypominam, że wydano je w odstępie jednego roku) oraz ich wpływ na rozwój socjobiologii. Wnioski, do których dochodzi, są ciekawe: pomimo wrzucenia do jednego wora z Wilsonem, Dawkins nigdy nie był socjobiologiem. Jednak to właśnie jego książka była naprawdę postępowa i stworzyła język, którym dzisiaj posługują się socjobiologowie, podczas gdy Wilson w "Socjobiologii" pomijał bądź umniejszał znaczenie naprawdę ważnych teorii. Dobrym przykładem jest chociażby koncepcja doboru krewniaczego Hamiltona, o której Wilson tylko krótko napomknął jako o jednej z wielu teorii tłumaczącej altruizm.

Polskim wydawcą książki jest Editio (po zajrzeniu do środka okazuje się, że jest to podwydawnictwo Helionu, znanego u nas z wydawania liczących po 1000 stron cegieł informatycznych). Książka wydana jest poprawnie, liczy 300 stron i kosztuje 33 złote. "Richard Dawkins. Ewolucja myślenia" to pozycja ciekawa, ale na pewno nie zaliczyłbym jej do listy lektur obowiązkowych. Osoby szczególnie zainteresowane Dawkinsem mogą ją kupować w ciemno. Pozostałym osobom polecam tylko pod warunkiem, że przeczytały już znacznie ciekawsze pozycje traktujące o biologii ewolucyjnej, dostępne na naszym rynku.

5 lutego 2010

Afryka lat 30-tych XX wieku

Dziś będzie nietypowo. Książka, którą zamierzam przedstawić, nie należy bowiem do kanonu popularnonaukowego, lecz do literatury podróżniczej/reportażu. Jest to pozycja na tyle ciekawa, że czuję się zobowiązany napisać o niej, bez względu na przynależność gatunkową.
Afryka to wszak wedle opinii białych "kraj złota, polowań i czarnych kobiet", a kto, wedle ich zdania, tych trzech sportów nie użyje, ten nie pozna prawdziwej Afryki.

Jeśli chodzi o polowania, rzeczywiście masowe ubijanie bawołów i antylop jest dla białych myśliwych nie lada interesem. Roczne zezwolenie na odstrzał kosztuje 250 franków, zaś ze sprzedaży ubitej zwierzyny ludzie ci zarabiają dziennie po 500 lub więcej franków. Oczywiście polowanie to nie ma nic wspólnego ze sportem, a jest bezmyślnym rzeźnickim wyniszczaniem zwierząt. Każdą sztukę oblicza się przed strzałem na kilogramy i franki. W porze suchej podpala się półkolem suche jak wiór trawy i zajmuje stanowiska dogodne do strzału, by strzelać salwami do przerażonej zwierzyny uciekającej w panice wprost na lufy przedsiębiorczych morderców.

Jest to prawdziwa zbrodnia popełniona wobec potomnych. W Afryce giną nie tylko szczepy i rasy tubylców, ich malownicze wioski, stroje, instrumenty muzyczne, ale także gatunki zwierząt.

Wszelkie ograniczenia łowieckie nie polepszają sytuacji, ponieważ Murzyn, zwłaszcza dzisiaj, w latach tak zwanego kryzysu, poluje na wszystko co podejdzie na odległość strzału z łuku, a zresztą biali ludzie kłusują bez ograniczeń, a przepisy przestrzegane są jedynie tam, gdzie puszcza nie nosi już śladu racic czy kopyt zwierzyny.

Dzisiejsza Afryka traci urok egzotyczny, Murzynów zapędzono w rezerwaty, zgrupowano we wsiach koszarach. Znikły malownicze wioski, stroje fantastyczne zastąpiono tandetą japońską czy starymi frakami i inną odzieżą zebraną na śmietnikach Zachodu.

Świat staje się coraz bardziej szary, przeraźliwie monotonny. Wszystkie pięć kontynentów ulega temu samemu prawu, zanikają piękne stroje ludowe i architektura, stworzona fantazją poszczególnych ludów i ras. Nawet florę i faunę modernizuje się, nagina do woli wygodnych ludzi XX wieku, którzy każdą kwestię starają się ująć w ramy prawa, z wykluczeniem odrębnych potrzeb poszczególnych ras, zamieszkałych pod różnymi długościami i szerokościami geograficznymi.

Słowa te zostały napisane pod koniec 1933 roku, ponad 76 lat temu, choć nadal zdają się być aktualne. Ich autorem jest, do niedawna prawie nieznany, polski podróżnik Kazimierz Nowak. W latach 1931-1936 dwukrotnie przemierzył on samotnie Afrykę z Trypolisu do Przylądka Igielnego i z powrotem do Algieru, podróżując rowerem, pieszo, konno, czółnem oraz na wielbłądzie. Gardząc wygodami i zdobyczami cywilizacji, takimi jak samochody i samoloty, zdecydował się na wyjątkową podróż liczącą 20 tysięcy kilometrów. Walcząc z upałem, pragnieniem i ciągłymi atakami malarii dokonał czegoś, co a priori wydawało się całkowicie niemożliwe. Nie wiem, czy ktokolwiek może pochwalić się takim osiągnięciem*. Niestety, Nowak przypłacił swoją podróż życiem - zmarł w niecały rok po powrocie do kraju wskutek wycieńczenia organizmu malarią.

Postać podróżnika stała się znana szerszej publiczności dzięki pracy Łukasza Wierzbickiego - który najpierw odnalazł, a następnie zebrał i opracował listy Kazimierza Nowaka - oraz wydawnictwu Sorus, które wydało je w formie książkowej. Obecnie na rynku dostępne jest piąte wydanie książki "Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd". Wydano ją w formacie 17,5 na 24,5 cm, w twardej oprawie (wydanie czwarte ma mniejszy format i miękką oprawę), a całość liczy sobie prawie 400 stron - wszystko w bardzo uczciwej cenie 44 PLN. W książce znajdują się liczne zdjęcia z podróży, bowiem Kazimierz Nowak podróżował wyposażony w dwa aparaty. "Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd" wciąga niesamowicie i, pomimo sporej objętości, czyta się ją błyskawicznie (w moim przypadku 5 dni). Ponieważ nie samą literaturą popularnonaukową człowiek żyje, gorąco polecam tą książkę jako odskocznię. Naprawdę warto poznać niewiarygodne wręcz osiągnięcie naszego rodaka, a także jego niezwykły charakter i wnikliwe postrzeganie problemów Afryki (co mam nadzieję udało mi się zademonstrować powyższym cytatem).

*) Jedyną osobą która przychodzi mi tutaj do głowy jest Colin Angus, który okrążył Ziemię (no, powiedzmy) używając jedynie siły własnych mięśni. Po lądzie podróżował rowerem, po morzu łodzią wiosłową. Po pierwsze nie podróżował jednak sam (towarzysze zmieniali się w trakcie wyprawy). Po drugie nie był narażony na tyle niebezpieczeństw. Zrobił sobie nawet dwumiesięczną przerwę w podróży i wrócił do Kanady, żeby odzyskać siły, a następnie powrócił w miejsce w którym przerwał podróż. Dokonanie Angusa, choć imponujące, blednie mimo wszystko przy dokonaniu naszego rodaka.

2 lutego 2010

It's a trap, czyli jak nie należy wydawać książek (na przykładzie "O pochodzeniu człowieka")

Na początku grudnia na półkach sklepowych niespodziewanie pojawiła się książka "O pochodzeniu człowieka" Karola Darwina, wydana przez wydawnictwo Jirafa Roja. Moją początkową radość szybko przyćmiła refleksja na temat wydania "O powstawaniu gatunków", które jakiś czas wcześniej zafundowało nam to samo wydawnictwo. Było ono prawdziwym koszmarem wydawniczym. Fatalne tłumaczenie (nieprzetłumaczone fragmenty z francuskiego), praktycznie brak korekty, a także brak jakiegokolwiek komentarz naukowego - to trzy kardynalne zarzuty jakie można było postawić tamtemu wydaniu. Już z nieco mniejszym entuzjazmem sięgnąłem po "O pochodzeniu człowieka". Szybkie oględziny książki - literówka w spisie treści, a na odwrocie informacja, że książka posłużyła Hitlerowi do uzasadnienia swoich poczynań (pisałem o tym tutaj, warto też przeczytać ten wpis). Pomimo, że przeczuwałem co mnie czeka, zdecydowałem się na zakup. Rzeczywistość przerosła moje najczarniejsze przeczucia.

Nim przejdę do zmieszania wydawcy z błotem, pozwolę sobie napisać co nieco o książce jako takiej. Przede wszystkim "O pochodzeniu człowieka" w oryginale jest książką znacznie grubszą, podzieloną na dwie części. Pierwsza z nich dotyczy bezpośrednio pochodzenia człowieka, druga zaś jest poświęcona doborowi płciowemu (oryginalny tytuł to "The Descent of Man, and Selection in Relation to Sex"). W Polsce wydawcy zwykli rozdzielać ją na dwie osobne książki: "O pochodzeniu człowieka" i "Dobór płciowy". Tak jest i tym razem. W "O powstawaniu gatunków" Darwin unikał tematu pochodzenia rasy ludzkiej od "zwierząt niższych". Na ostatnich stronach książki napomknął tylko: "Światło padnie na problem pochodzenia człowieka i jego historię". Oczywiście książka i tak rozpętała burzę. Wszyscy jasno rozumieli implikacje teorii Darwina. W "O pochodzeniu człowieka" Darwin postanowił zmierzyć się wprost z problemem ewolucji ludzi. Książka ukazała się w 1871 roku, 12 lat po pierwszy wydaniu "O pochodzeniu gatunków".

Tym razem Darwin mówi wprost - człowiek pochodzi od małpy, jego najbliższymi krewnymi są najprawdopodobniej małpy człekokształtne (zwane przez niego antropoidami), a małpy te żyją w Afryce, więc i ludzie najprawdopodobniej się stamtąd wywodzą (trzeba jasno podkreślić, że w tamtych czasach była to śmiała hipoteza, która nie miała poparcia w dowodach). Książka zawiera analizę władz umysłowych zwierząt oraz argumentację za tym, że różnice w tej kwestii między zwierzętami a ludźmi są wyłącznie natury ilościowej, a nie jakościowej. Pojawia się także analiza tematyki ras ludzkich, a także argumentacja za tym, że wszyscy ludzie - zarówno "cywilizowani" jak i "dzicy" - tworzą jeden gatunek. Z jednej strony w książce wyczuć można wiktoriańskie przekonanie o wyższości człowieka cywilizowanego nad dzikusami, ale z drugiej w wielu miejscach Darwin przeciwstawia się takiemu poglądowi. To co pisze przypomina także jako żywo podstawowe twierdzenia socjobiologii. Największym zaskoczeniem było dla mnie jednak coś zupełnie innego. W dzisiejszych czasach, gdyby ktoś zapytał jaka była naukowa alternatywa dla teorii darwinowskiej, zapewne pierwszą odpowiedzią jaka przychodzi do głowy jest lamarkizm. Lamarkizm, dzisiaj kojarzony z "dziedziczeniem cech nabytych", bywa często przeciwstawiany teorii Darwina. Dlatego gigantycznym zaskoczeniem jest to, że Darwin uznaje dziedziczność cech nabytych jako siłę napędzającą ewolucję w praktycznie takim stopniu jak dobór naturalny. W pierwszej chwili nie byłem pewien, czy Darwin naprawdę miał na myśli to co napisał, ale w miarę czytania książki wszelkie wątpliwości rozwiewają się - ojciec teorii ewolucji drogą doboru naturalnego uznaje dziedziczenie cech nabytych jako istotny czynnik wywołujący ewolucję.

A teraz przejdźmy do tego jak wygląda wydanie książki przez Jirafa Roja. W trakcie czytania natknąłem się na słowo "genetyczny". Trochę mnie to zastanowiło - nie byłem pewien, czy w 1871 roku takie słowo istniało. Podejrzewając wpadkę tłumacza, sięgnąłem do dostępnego w sieci oryginału. Podejrzenie było bezpodstawne, bo faktycznie Darwin używa słowa "genetic", jednak stwierdziłem coś innego. Książka powinna zawierać ilustracje, których w tym wydaniu brak! Sięgnąłem więc do skanów polskiego wydania z 1884 roku (również dostępne na podanej wyżej stronie). W tym wydaniu ilustracje są. Dalsze porównywanie tych wydań doprowadziło do kolejnych odkryć. Okazuje się, że wyleciały nie tylko ilustracje, ale także tekst w którym były odwołania do tych ilustracji. Czasami są to "tylko" akapity, czasami zaś kilka stron tekstu! Ponadto z nowego wydania całkowicie zniknął wstęp do książki. Mało atrakcji? Ależ proszę, jest więcej. Wyleciały również przypisy autora. Po dłuższej analizie tekstu - bo było kilka fragmentów w których coś mi bardzo nie pasowało - okazało się, że przypisy nie zniknęły całkowicie. Okazuje się, że niektóre z nich (te dłuższe) zostały włączone do głównego tekstu w formie akapitów. W rezultacie takiego zabiegu powstają dosyć rozpraszające nieciągłości wywodu. Co ciekawe, na jednej ze stron, ni stąd ni zowąd, przy trzech nazwiskach pojawiają się krótkie przypisy redakcji, wyjaśniające w jednym zdaniu kim była dana osoba i w jakich latach żyła. No bardzo fajnie, tylko że książka najeżona jest nazwiskami ówczesnych przyrodników i jeśli już robić przy nich przypisy to konsekwentnie przy wszystkich, a nie przy osobach takich jak Galton. To niestety nie wszystko. Pod koniec książki ze zdziwieniem zauważyłem, że chochlik drukarski doprowadził do powtórzenia w moim egzemplarzu kilku stron. Będąc w księgarni przejrzałem kilka innych egzemplarzy i ze zdziwieniem stwierdziłem, że w nich również powtarzają się strony. Nie wiem czy to felerna partia, czy też cały nakład cierpi na tą przypadłość. Żeby jeszcze bardziej skopać leżącego dodam, że korekta w "O pochodzeniu człowieka" jest tragiczna. Liczne literówki, brakujące litery, kropki zamiast przecinków itp. dopełniają obrazu rozpaczy.

Nie wiem jak to wszystko podsumować. Cieszy fakt, że jest wydawnictwo, które wydaje na naszym rynku takie książki jak "O pochodzeniu człowieka". Jak by nie patrzeć, docelowa grupa czytelników nie jest chyba zbyt liczna. Z drugiej strony żal nie-powiem-co ściska, kiedy patrzy się na to jak niechlujnie, amatorsko i na odwal została wydana książka. Czy warto kupować? Sama książka jako taka jest pozycją obowiązkową dla osób zainteresowanych historią nauki. Radość z czytania psuje jednak kiepskie wydanie. Dręczy mnie również pytanie jak daleko posunęły się ingerencje wydawcy w oryginalny tekst książki. Osobiście nie miałem czasu, żeby porównywać akapit po akapicie z tekstem zamieszczonym w internecie i "zadowoliłem" się przeanalizowaniem trzech początkowych rozdziałów, co pozwoliło mi na dojście do powyższych wniosków. Czy warto kupować akurat to wydanie? Jeśli ktoś chce mieć "O pochodzeniu człowieka" na własność, to niestety nie ma większego wyboru, choć można próbować upolować stare wydania PWRiL, które od czasu do czasu pojawiają się na Allegro.

Na koniec pytanie do czytelników bloga. Czy ktoś czytał inne książki wydane przez Jirafa Roja w tej samej serii? Mam ochotę na "Prawo ludności" Malthusa, "O naturze wojny" Clausewitza i "Manifest komunistyczny" (wiadomych autorów), ale jeśli mam przechodzić przez podobne męczarnie jak z książkami Darwina, to sobie odpuszczę.

28 stycznia 2010

Wielcy przyrodnicy - Od Arystotelesa do Darwina

Pod koniec 2009 roku, nakładem PWN, w księgarniach pojawiła się książka "Wielcy przyrodnicy. Od Arystotelesa do Darwina". Przeglądając półki z literaturą popularnonaukową trudno było nie zwrócić na nią uwagi. Po pierwsze, duży format (19x25,6 cm) i objętość (304 strony). Po drugie, książka prezentuje się niesamowicie od strony wizualnej - twarda oprawa, szycie, papier rewelacyjnej jakości, no i całe mnóstwo kolorowych ilustracji, zarówno umieszczonych w tekście jak i całostronicowych. Wiedziałem, że muszę ją mieć. Cena okładkowa - 99 PLN - nieco odstrasza, ale szczęście dopisało i udało mi się znaleźć ją w antykwariacie za jedyne 46 złotych. Dziś mogę w końcu pokusić się o recenzję.

Książka jest pracą zbiorową napisaną pod redakcją niejakiego Roberta Huxley'a. Przedstawia postacie 40 najwybitniejszych przyrodników, począwszy od czasów starożytnych, a na XIX wieku skończywszy. Tutaj pozwolę sobie zacytować książkę:
W tej książce celowo ograniczyliśmy historię naturalną przede wszystkim do historii odkrycia, opisu, klasyfikacji i zrozumienia organizmów jako jednej całości. Nie zostali uwzględnieni badacze, których interesowały szczegóły wewnętrznego funkcjonowania żywych istot czy też specyficzne procesy geologiczne - chyba że ich badania miały szersze znaczenie. Z tej przyczyny pominięto wielu znakomitych autorów pionierskich prac, takich jak angielski lekarz William Harvey, który opisał krążenie krwi, czy też Louis Paster, słynny francuski mikrobiolog.
Żeby być bardziej konkretnym powiem, że w książce opisano następujących badaczy: Arystoteles, Teofrast, Pedanios Dioskurydes, Pliniusz Starszy, Leonhart Fuchs, Ulisses Aldrovandi, Andrea Cesalpino, Pierre Belon, Konrad Gessner, Nicolaus Steno, John Ray, Robert Hooke, Antony van Leeuwenhoek, Sir Hans Sloane, Maria Sibylla Merian, Mark Catesby, Karol Lineusz, Comte de Buffon, Georg Steller, Michael Adanson, Erazm Darwin, William Bartram, Joseph Banks, Johann Christian Fabricius, James Hutton, Jean-Baptiste Lamarck, Antoine-Laurent de Jussieu, Georges Cuvier, William Smith, Alexander von Humboldt, John James Audubon, William Buckland, Charles Lyell, Mary Anning, Richard Owen, Jean Louis Rodolphe Agassiz, Karol Darwin, Alfred Russel Wallace i Asa Gray. Kiedy pierwszy raz zerknąłem do spisu treści poczułem się nieswojo - pomimo kilkuletniego zainteresowania biologią, większość nazwisk była mi kompletnie obca. No cóż, gdybym wiedział wszystko, nie musiałbym czytać książek. Postacie badaczy zostały pogrupowane według okresów historycznych - od Starożytności, przez Renesans, Oświecenie, aż do XIX wieku (zgadnijcie, czemu pominięto Średniowiecze).

Jak przedstawia się zawartość merytoryczna? Książka liczy 304 strony, z czego kilkanaście odchodzi na indeks, bibliografię itp. Do tego każda epoka historyczna podsumowana jest na kilku-kilkunastu stronach. Tak więc na biografie pozostaje ok. 270 stron. Po podzieleniu tej liczby przez 39 - bo tylu przyrodników zostało opisanych - okazuje się, że na jedną osobę przypada średnio ok. 7 stron. Uwzględnijmy jeszcze liczne ilustracje, zajmujące zarówno całe strony jak i wstawione w tekst, i łatwo dochodzimy do wniosku, że od strony merytorycznej książka musi być pobieżna. Wystarczy powiedzieć, że Karolowi Darwinowi poświęcono 10 stron, a Lyellowi zaledwie cztery (a po odjęciu ilustracji, niecałe dwie i pół!). Efekt był taki, że gdy siadałem na dłużej nad książką i czytałem pięć czy sześć biografii pod rząd, to wszystkie potem zlewały się w jedno, i gdyby ktoś przepytał mnie kto czego dokonał, to miałbym spore problemy z odpowiedzią. Właściwie każdy w książce to pionier albo ojciec czegoś tam, ale jak wszyscy są wyjątkowi to w rezultacie nikt się niczym nie wyróżnia. Z drugiej strony, gdy zasiadłem do pisania tej recenzji, stwierdziłem że część nieznanych mi wcześniej nazwisk w spisie treści kojarzę z konkretnymi dokonaniami - coś mi więc z tej lektury zostało w głowie.

Jedną rzecz muszę wytknąć polskiemu wydaniu. W tekście bardzo licznie pojawiają się tytuły dzieł przyrodniczych. Pozostawiono je w oryginalnym brzmieniu - w z decydowanej większości przypadków jest to łacina, francuski lub angielski - dodając w nawiasach polskie tłumaczenie. Niestety, zabrakło konsekwencji, bo o ile początkowo wszystkie tytuły są tłumaczone, to w którymś momencie tłumaczenia znikają, a czytelnik zostaje sam na sam z francuskim bełkotem. Bardzo frustrujące.

Ciężko podsumować książkę, szczególnie w kontekście wysokiej ceny. Czy warto wydać 100 złotych na "Wielkich przyrodników"? Patrząc tylko od strony merytorycznej, raczej nie. Nie mówię, że nie warto przeczytać książki. Jest to doskonałe "streszczenie" historii badań przyrodniczych i przedstawia postacie, o których nigdzie indziej się już nie przeczyta. Jednak to nie strona merytoryczna stanowi o atrakcyjności tej pozycji, lecz jej strona wizualna. Proponuję po prostu wybranie się do empiku, obejrzenie książki na własne oczy i podjęcie samodzielnej decyzji.

20 stycznia 2010

Wieści z rynku wydawniczego

W księgarniach od kilku dni dostępna jest książka "Strzelby, zarazki, maszyny" Jareda Diamonda, wydana nakładem Prószyński i S-ka. Cena: 45 PLN, 424 strony (naprawdę imponująca cegiełka).

CiS podało informacje na temat najnowszej książki Dawkinsa "Najwspanialsze widowisko świata. Świadectwa ewolucji". Książka zostanie wydana 12 lutego. Format B5, 520 stron (+16 stron w kolorze), oprawa twarda z obwolutą. Cena adekwatna do objętości - 69 PLN.

2 stycznia 2010

Codzienne życie Stwórcy

Zastanawialiście się kiedyś jak wygląda codzienne życie Boga (tego chrześcijańskiego)? Co myślał, kiedy stwarzał świat? Co robi w wolnym czasie, którego pewnie ma sporo? Jak postrzega nasze codzienne życie? Czy ma gdzieś modlitwy wiernych? Te jakże istotne pytania - które większość teologów uznałaby za niestosowne - doczekały się odpowiedzi dzięki osobie Briana Keitha Daltona, twórcy mini-serialu "Mr. Deity", opowiadającego o codziennym życiu Boga.

Od razu trzeba zaznaczyć, że filmowa postać Stwórcy odbiega nieco od wyobrażeń biblijnych - Bóg ma iPhone'a, słucha modlitw za pomocą poczty głosowej, a w wolnym czasie grywa w golfa. Jezus też wygląda nieco inaczej niż na kościelnych wizerunkach. Bóg ma również swojego pomocnika Larry'ego - według wikipedii nie jest to jednak odpowiednik Ducha Świętego. No i jest jeszcze urocza blondynka imieniem Lucy - zdrobnienie od Lucyfer - zarządzająca piekłem. Cała czwórka zajmuje się nadzorowaniem naszego świata - sporządza listy osób, które mają iść do piekła (przypadkiem trafiają na nią Żydzi i homoseksualiści), układa przykazania, sądzi zmarłych (w roli sądzonego występuje Michael Shermer, założyciel The Skeptic Society), bądź też pozostawia wydarzenia na ziemi swojemu biegowi, powołując się na Pierwszą Dyrektywę ze Star Treka (np. zamachy na WTC albo samosądy nad grzesznikami), przekonuje Adama, że warto mieć kobietę, stwarza kobietę i robi dziesiątki innych rzeczy. Odcinki trwają po kilka minut, dlatego obejrzenie wszystkiego nie zajmuje zbyt dużo czasu. Polecam serial, bo zabawa jest naprawdę przednia. Odcinki znajdziecie na YouTube albo na oficjalnej stronie.

Avatar

Byłem w zeszłą środę w kinie na "Avatarze" Jamesa Camerona. Film - pomimo przewidywalnej od początku do końca fabuły i schematycznych postaci - jest niesamowity (tak, planuję iść na niego jeszcze raz). Następnego dnia wchodzę na Pharyngulę i okazuje się, że PZ Myers też ma coś do powiedzenia w kwestii "Avatara":
The planet Pandora is the real star, anyway, and it's inhabited by strange alien creatures that exhibit some real creativity in their design. Except, unfortunately, for the protagonist aliens, who are basically human beings stretched out to be 8 feet tall and with lovely golden Keane eyes plastered on, but otherwise follow our body plan pretty much exactly, right down to the toenails. If I saw that situation for real, I'd be an intelligent design creationist, because it's obvious that the intelligent aliens did not evolve from the animal stock on that world.
Ten podkreślony fragment bardzo mnie uspokoił. Już bałem się, że jestem totalnym świrem, kiedy oglądając film myślałem dokładnie to samo. Stworzenia zamieszkujące Pandorę mają po sześć kończyn, do tego ciekawy układ oddechowy, który zdaje się być oddzielony od układu pokarmowego (inaczej niż u np. kręgowców, które wykorzystują otwór gębowy zarówno do oddychania jak i przyjmowania pokarmu). Kosmici tymczasem są całkowicie humanoidalni - cztery kończyny, brak osobnych otworów oddechowych. I przez większość filmu mi to przeszkadzało - skoro pozostałe stworzenia pokazane w filmie są wyraźnie powiązane ze sobą ewolucyjnie, to czemu istoty inteligentne żyjące na Pandorze są kropka w kropkę zbudowani jak ludzie? No cóż, chyba za dużo wymagam od filmów, szczególnie tych z Hollywood.