30 września 2008

Różności

Ostatnio nie mam czasu, żeby komentować na bieżąco niektóre kretynizmy, na które natykam się w sieci, a w szczególności na naszym ukochanym portalu Onet.pl. Pora nadrobić zaległości.

- po uruchomieniu Wielkiego Zderzacza Hadronów Onet zacytował słowa byłego przewodniczącego Papieskiej Akademii Nauk. Pozwólcie, że przytoczę interesujący mnie fragment (to na wypadek gdyby artykuły na Onecie zostały kiedyś skasowane):
"Boga nie można znaleźć przy pomocy eksperymentu" - tak przełomowe doświadczenie w ośrodku CERN w Szwajcarii przy użyciu Wielkiego Zderzacza Hadronów skomentował były przewodniczący Papieskiej Akademii Życia biskup Elio Sgreccia.
Watykański hierarcha, cytowany w czwartek przez dziennik "Corriere della Sera", odnosząc się do powtarzanych przy tej okazji opinii, że dzięki lepszemu poznaniu początków wszechświata i budowy materii będzie można odkryć tzw. boską cząsteczkę, odparł: "mówienie o jej poszukiwaniu nie jest właściwe".
No i nie wiadomo czy się śmiać czy płakać. Nie jestem specjalistą od fizyki współczesnej i nie znam zbytnio Modelu Standardowego. Pomimo tego doskonale zdaję sobie sprawę, że owa "boska cząstka" (bozon Higgsa) to "zwykła" cząstka elementarna, tak jak neutron czy proton. Jedyna niezwykłość polega na tym, że jej istnienie nie zostało do tej pory zaobserwowane, a tylko przewidziane teoretycznie. Jej zarejestrowanie ma być możliwe dzięki LHC. Nazwa "boska cząstka" została zaczerpnięta z tytułu książki i nie ma zupełnie NIC wspólnego z jakimkolwiek bogiem chrześcijańskim, hinduskim itd. Śmieszne (smutne?) jest to, że ktoś kto był przewodniczącym Papieskiej Akademii Życia nie zdaje sobie z tego sprawy (może właśnie dlatego odwołano go ze stanowiska?).

- kolejna "sensacja" onetu. Pojawił się news o szumnym tytule "Sensacyjne odkrycie w dziedzinie ewolucji". Spodziewałem się, że to będzie coś głupiego, ale rzeczywistość jak zwykle okazała się jeszcze bardziej zaskakująca niż oczekiwałem:
Zanim na ziemi pojawiło się życie, toczyły się już procesy ewolucyjne – informuje RMF FM powołując się na naukowców z Uniwersytetu Harvarda.
Zanim doszło do ukształtowania się życia, pojawiła się tzw. pierwotna zupa cząstek, którą tworzyły m.in. białka i kwasy nukleinowe.
Równocześnie występował także mechanizm pewnej selekcji, dzięki którym pojawiały się związki o mniej skomplikowanej budowie wewnętrznej. Te bardziej pierwotne formy zaczęły z czasem wypierać te bardziej zaawansowane – informuje RMF FM.
Słucham? Pojęcie "pierwotnej zupy" jest już dosyć stare, a o doborze pomiędzy prostymi cząsteczkami zdolnymi do samoreplikacji pisał chociażby Dawkins już ponad 30 lat temu. Na czym ma polegać sensacyjność tego odkrycia? I w ogóle jakiego odkrycia? Tu nie ma mowy o tym co zostało odkryte. Chyba, że sensacyjność polega na tym, że prostsze cząstki wypierają te bardziej złożone, bo jak do tej pory zawsze słyszałem odwrotną wersję. Ktoś mi to wyjaśni?

- dostęp do strony Richarda Dawkinsa został zablokowany w Turcji. Powód? Jakiemuś muzułmańskiemu kreacjoniście nie spodobało się, że Dawkins skrytykował na swojej stronie jego książkę o dającym wiele do myślenia tytule "Atlas Stworzenia" ("Atlas of Creation"). Poszedł więc z tym do sądu, a ten nakazał firmie Turk Telekom zablokować możliwość wchodzenia na stronę. Temu samemu kreacjoniście udało się przekonać sąd do zablokowania w 2007 roku dostępu do milionów blogów internetowych hostowanych na serwisie wordpress.com. Pewnym pocieszeniem jest, że nie udało mu się doprowadzić do wstrzymania sprzedaży "Boga urojonego", gdyż sąd oddalił pozew.

Chciałem zakończyć ten wpis jakimś pozytywnym akcentem. Z pomocą przyszła Pharyngula, gdzie znalazłem tą krótką reklamę:



24 września 2008

Mrówki x 2

Ostatnio udało mi się zdobyć dwie książki. Autorem obu z nich jest Edward O. Wilson, obie są poświęcone owadom społecznym i obecnie obie są unikatami niezwykle trudnymi do dostania. Pierwsza z tych książek to "Społeczeństwa owadów", o której wspomniałem już w jednym z wcześniejszych wpisów. Jest to monografia naukowa dotycząca wszelkich owadów społecznych - mrówek, os, pszczół i termitów. Książka to dosyć spora cegiełka - liczy prawie 700 stron w sporym formacie z tekstem w dwóch kolumnach. W 22 rozdziałach zebrane są rezultaty licznych prac badawczych omawiających praktycznie każdy element organizacji społecznej wśród owadów. Osobne rozdziały poświęcono kastom, a aż trzy komunikacji pomiędzy mrówkami. Niektóre aspekty nie są szczegółowo omawiane - zamiast tego pojawiają się jedynie odesłania do prac konkretnych badaczy. "Społeczeństwa owadów" to książka dosyć specyficzna - jak już wspomniałem ma ona charakter czysto naukowy, dlatego też zainteresuje tylko entomologów, myrmekologów i hobbystów, którzy chcą pogłębić swoją wiedzę. Trzeba też pamiętać, że książka powstała prawie 30 lat temu, może być więc częściowo nieaktualna. W 1990 roku Wilson, razem z Bertem Hölldoblerem, napisali nową monografię, tym razem poświęconą wyłącznie mrówkom, zatytułowaną po prostu "The ants". Książka nie była wydana w Polsce.

Nie będę się dłużej rozpisywał nad "Społeczeństwami owadów", gdyż ta książka i tak większości ludzi nie zainteresuje. Jednak inna książka duetu Wilson-Hölldobler może trafić do zdecydowanie większego grona odbiorców. Właściwie to mogłaby, gdyby nie jej praktyczna niedostępność (jeśli pojawia się na Allegro, to z reguły schodzi za ok 90 zł, czyli dwukrotność ceny okładkowej). Mówię tutaj o książce "Podróż w krainę mrówek" ("Journey to the ants"), którą zupełnie przypadkiem znalazłem ostatnio w jednej z księgarni w samym centrum miasta. W pierwszej chwili byłem nawet gotów uznać to za cud. Zreflektowałem się jednak i przypisałem ten niezwykły fakt przeleżenia spokojnie w księgarni przez 9 lat czysto przypadkowemu zrządzeniu losu. "Podróż w krainę mrówek" ma charakter zdecydowanie popularnonaukowy. Nie ma tutaj jakiegoś wywodu naukowego czy systematycznego omawiania kolejnych elementów organizacji społecznej. Wprawdzie każdy rozdział omawia inny aspekt życia mrówek, jednak przedstawione informacje mają zdecydowanie bardziej charakter ciekawostek.

Byłbym zaskoczony, gdyby ktoś po lekturze tej książki nie uznał mrówek za naprawdę niezwykłe stworzenia. Autorzy koncentrują się głównie na różnych ciekawych zjawiskach i zachowaniach odkrytych w trakcie ich własnych badań i omawiają tam takie kwestie jak komunikacja i współpraca wśród mrówek, mrówki koczowniczki, kasty, hodowla grzybów, symbioza z innymi gatunkami (przypominająca nieraz zorganizowany wypas bydła organizowany przez ludzi) czy - chyba najbardziej fascynujące - pasożytnictwo społeczne. Książka kończy się biografią obu autorów, z głównym akcentem położonym na rozwój ich zainteresowania owadami oraz prowadzone przez nich wspólne badania. Ostatni rozdział to porady praktyczne na temat tego jak łapać mrówki, jak przechowywać okazy czy jak je hodować w warunkach laboratoryjnych. Wielkim atutem "Podróży w krainę mrówek" jest kilkadziesiąt ilustracji i kolorowych fotografii. Mówiąc krótko - jeśli tylko będziecie mieć okazję przeczytać tę książkę, to zdecydowanie polecam!

18 września 2008

David Attenborough x 3

Kontynuuję oglądane filmów dokumentalnych Davida Attenborough. Lista pozycji, które firmuje swoim nazwiskiem jest naprawdę długa, co nie jest dziwne biorąc pod uwagę, że pierwsza z nich powstała 48 lat temu! Trzy serie które ostatnio obejrzałem to tak naprawdę niewielki fragment dorobku sir Davida.

Po obejrzeniu omawianej już na blogu serii "Life in the Undergrowth" z 2005 roku, zdecydowałem się na coś starszego. Wybór padł na "The Living Planet" - dwunastoodcinkową serię nakręconą w 1984 roku (czyli dokładnie w połowie dotychczasowej kariery Attenborough). Seria stanowi przekrojowe omówienie wszelkich ziemskich ekosystemów. W kolejnych odcinkach serii prezentowane są góry, arktyczne pustynie, tundra, lasy deszczowe, pustynie, morza, rzeki czy wyspy. Ostatni odcinek - "The New Worlds" - poświęcony jest wpływowi człowieka na środowisko i był dla mnie niezwykle ciekawy (jeszcze do tego powrócę). Oglądając serię widać, że ma ona już trochę lat na karku. Nie chodzi mi bynajmniej o to, że Attenborough jest nieco młodszy, ale także o widoczną różnicę w jakości zdjęć pomiędzy tą serią a tymi kręconymi współcześnie. Nie zmienia to na szczęście faktu, że "The Living Planet" jest po prostu świetna i ogląda się ją z prawdziwą przyjemnością. Dla miłośnika przyrody jest to prawdziwa uczta.

Po mającej już trochę lat na karku "The Living Planet" zdecydowałem się na najnowszą serię Davida Attenborough nakręconą w 2008 roku - "Life In Cold Blood". Liczy ona pieć odcinków i przedstawia życie zwierząt zmiennocieplnych - gadów i płazów. Pierwszy odcinek jest przekrojowym omówieniem dwóch wspomnianych wyżej gromad. Odcinek drugi prezentuje szczegółowo płazy, trzeci poświęcono gadom. Czwarty skupia się tylko na wężach, a ostatni na opancerzonych gigantach ("Armoured Giants") - żółwiach oraz olbrzymich krokodylach, kajmanach i aligatorach. Podobnie jak w przypadku "Life in the Undergrowth", także i ta seria prezentuje szczyt współczesnych możliwości technicznych w zakresie filmowania. Oczywiście gady i płazy są dosyć duże, więc ujęcia makro nie grają już tak znaczącej roli. Tym razem znalazło się jednak duże pole do popisu dla kamer termowizyjnych. Zdjęcia po prostu rozkładają na łopatki. Chciałbym mieć możliwość obejrzenia tej serii na wielkim ekranie (albo w HD), żeby móc w pełni delektować się jakością zdjęć. Seria "Life in Cold Blood" nie zawiera dodatkowych odcinków specjalnych o jej powstawaniu. Zamiast tego na końcu każdego odcinka umieszczony został kilkuminutowy raport z produkcji. Przedstawiane są w nim wywiady z naukowcami będącymi specjalistami w zakresie konkretnych gatunków, bez których sfilmowanie zwierząt w ich naturalnym środowisku nie byłoby możliwe. No właśnie, wrażenie robi (w pewnym sensie) to, że pewne zachowania zwierząt zostały sfilmowane po raz pierwszy i zarazem ostatni w naturalnym środowisku. W drugim odcinku ekipa filmowa Davida Attenborough filmowała złotą żabę z Panamy. Niedługo po zakończeniu zdjęć, wszystkie żyjące na wolności osobniki został wyłapane przez naukowców w celu uratowania gatunku, któremu zagrażało zniszczenie naturalnych siedlisk oraz infekcja grzybowa atakująca płazy. "Trochę" to smutne. Podsumowując, "Life in Cold Blood" to kolejna świetna seria, choć mi osobiście o wiele bardziej podobało się "Life in the Undergrowth". To zapewne dlatego, że owady są dla mnie znacznie ciekawsze od płazów i gadów.


Zgodnie z zapowiedzią powracam do kwestii ostatniego odcinka serii "The Living Planet", poświęconemu wpływowi człowieka na środowisko. To zagadnienie doczekało się w 2000 roku rozwinięcia w postaci trzyodcinkowej serii nakręconej przez Davida Attenborough, zatytułowanej "State of the Planet" ("Stan planety"). Polska wikipedia podaje bardzo wiernie przetłumaczony tytuł "Szanujmy Ziemię", co wyraźnie wskazuje na to, że serial był emitowany w polskiej telewizji. No dobrze, nie będę się czepiał tłumaczy, polskiego tytułu szczególnie, że za chwilę sam zamierzam przetłumaczyć tytuły odcinków. Każdy z odcinków tej mini-serii porusza kolejne aspekty naszego wpływu na środowisko. Pierwszy odcinek - "Is there a crisis?" ("Czy kryzys istnieje?") - odpowiada na pytanie jak aktualnie wygląda sytuacja życia na Ziemi oraz przedstawia wpływ ludzi na gospodarkę. Pytanie postawione w tytule odcinka jest, niestety, retoryczne. Drugi odcinek - "Why there is a crisis?" ("Dlaczego pojawił się kryzys?") - prezentuje pięć czynników, wywołanych przez człowieka, prowadzących do zniszczenia ekosystemów i bioróżnorodności. Ostatni odcinek - "The future of life" ("Przyszłość życia") - wskazuje kierunki, w jakich powinniśmy podążyć, by ratować naszą planetę i zamieszkujące ją stworzenia. Przedstawionych jest wiele przykładów miejsc, gdzie udało się doprowadzić do uratowania zagrożonych gatunków i ich dalszego współistnienia z człowiekiem. W każdym z odcinków wypowiadają się naukowcy będący specjalistami od takich dziedzin jak bioróżnorodność, antropologia czy ekosystemy morskie. Polskiemu czytelnikowi znane są postacie Edwarda O. Wilsona (o ile dobrze liczę, to aż 7 książek wydanych w Polsce) i Jareda Diamonda (przynajmniej trzy książki na polskim rynku). Generalnie seria przedstawia dosyć przygnębiający obraz tego co robimy z naszym wspólnym domem. Niestety, wszystko wskazuje na to, że raporty naukowców nie są ani trochę przesadzone, i musimy stawić czoła smutnej prawdzie przedstawionej w tej serii.

12 września 2008

Kwiatki i bzykanie

Przeszukując Wikipedię znalazłem fajną fotografię:

To jest pyłek roślinny widziany pod mikroskopem elektronowym (alergicy pewnie nie są pod tak wielkim wrażeniem jak ja). Pyłek jest męskim elementem rozrodczym roślin nasiennych i jest przenoszony na słupki (żeński organ płciowy) przez wiatr lub przez owady. Każde z tych dwóch podejść ma swoje wady i zalety. Wiatropylność wymaga wytworzenia olbrzymich ilości pyłku, aby mieć statystyczną pewność, że niesiony wiatrem dotrze on do żeńskiego słupka innej rośliny. Samozapłodnienie z reguły nie występuje. Rozwinęły się różne mechanizmy mające temu zapobiegać, np. roślina najpierw wypuszcza pyłek, a dopiero potem dojrzewają organy żeńskie. W przypadku zapylania przez owady strategia jest nieco inna. Pyłek, zamiast liczyć na szczęśliwy traf, jest przenoszony bezpośrednio do celu, a to oznacza że można go wyprodukować mniej. Pszczoły i motyle nie będą jednak pracować za darmo. Wytwarzany jest więc nektar, służący im za pożywienie. Aby informować owady o dostępności nektaru, rośliny muszą się reklamować. W tym wypadku rolę billboardów pełnią kwiaty, które roślina również zmuszona jest wytworzyć.

Najbardziej "pomysłowe" w kwestii wytwarzania kwiatów są storczyki. Nie jestem specjalistą w tej dziedzinie, ale zetknąłem się w kilku książkach z niesamowitymi mechanizmami, które wykształciły się w wyniku ewolucji. Oto jeden z nich:

Kwiat tego storczyka przypomina z wyglądu i zapachu (feromony) samicę pszczoły. Zwiedzione tym podobieństwem samce pszczół próbują z nim kopulować, a tym samym przenoszą pyłek z jednego kwiatu na drugi. Inny gatunek (na zdjęciu poniżej) z olbrzymią prędkością wystrzeliwuje torebkę z pyłkiem prosto w pszczołę, która choćby lekko dotknie kwiatu. Należy zaznaczyć, że taki ładunek pyłku ma stosunkowo dużą masę względem owada. Jest więc prawdopodobne, że po takim potraktowaniu nie zbliży się on już do innych męskich kwiatów. W ten sposób storczyk zwalcza konkurencję ze strony innych przedstawicieli swojego gatunku (mimo, że jest tylko kwiatem!).

Pyłek bywa też wykorzystywany jako pożywienie dla młodych larw. Pszczoły zbierają go w specjalne koszyczki na swoich odnóżach:

11 września 2008

Aktualności

Wiadomości są dwie. Pierwsza jest taka, że uruchomiono Large Hadron Collider (jeszcze nie w pełni, ale pierwsze wiązki już są). Jeśli ktoś obawiał się, że LHC doprowadzi do końca świata proponuję zajrzeć na stronę www.hasthelhcdestroyedtheearth.com/.

A druga wiadomość jest taka, że będę miał mniej czasu na prowadzenie bloga (dostałem pracę), więc wpisy nie będą się ukazywać tak często jak do tej pory.

8 września 2008

Małpie amory

Ostatnio moją uwagę przykuła książka "Małpie amory i inne pouczające historie o zwierzęciu zwanym człowiekiem", od której zaroiło się na półkach empików (na półkach z literaturą popularnonaukową oczywiście). Autor - Robert M. Sapolsky - był mi zupełnie nieznany. Po przejrzeniu książki uznałem, że może ona być warta lektury. Był to strzał w dziesiątkę.

"Małpie amory" poświęcona jest przeróżnym aspektom biologii ewolucyjnej. Właściwie jest to zbiór stosunkowo krótkich (z reguły 10 stron) esejów, które publikowane były na przestrzeni kilku lat w różnych czasopismach (nie tylko naukowych). Eseje podzielono na trzy kategorie: geny i my, nasze ciała i my, społeczeństwo i my. Autor porusza w nich kwestie takie jak "geny czy środowisko", zachowania zwierząt i ludzi (teoria gier), socjobiologia (ciekawy esej o religiach) czy konflikt płci. Na końcu każdego tekstu umieszczona jest bibliografia i zalecane lektury, co ułatwia poszerzanie wiedzy z zakresu omawianego zagadnienia.

Książka wyróżnia się, na tle literatury popularnonaukowej, za sprawą stylu autora. Sapolsky pisze niezwykle lekko i humorystycznie, więc jeśli ktoś liczy na śmiertelnie poważne naukowe rozprawy to może poczuć rozczarowanie. Mi osobiście taki styl niezwykle przypadł do gustu. Lektura była niesamowicie pasjonująca m.in. dlatego, że treść esejów jest właściwie kontynuacją tematyki "O naturze ludzkiej" Wilsona, którą to skończyłem czytać dzień przed rozpoczęciem czytania "Małpich amorów". Na zakończenie tej krótkiej recenzji nie pozostaje mi nic innego jak tylko polecić "Małpie amory" jako lekką i pouczającą lekturę na letnie i jesienne wieczory.

4 września 2008

O naturze ludzkiej

Czytając kolejne książki popularnonaukowe poświęcone biologii natykam się na mnóstwo nazwisk różnych wybitnych uczonych. Najfajniejsze jest to, że po jakimś czasie zaczynam te nazwiska kojarzyć z konkretnymi osiągnięciami, powiedzeniami itp. "J.B.S. Haldane - to ten od skamieniałości królika w prekambrze. O, Tinbergen. To opiekun naukowy Dawkinsa. Edward Osborne Wilson - koleś od owadów społecznych i socjobiologii". Właśnie, Wilson. Na jego nazwisko można natknąć się w zdecydowanej większości popularyzatorskich książek z zakresu biologii, dlatego też chciałbym dzisiaj nieco przybliżyć jego postać, a także omówić jego książkę "O naturze ludzkiej".

Wilson urodził się w 1929 roku, należy więc do zdecydowanie starszego pokolenia biologów. Sławę przyniosła mu jego druga książka zatytułowana "Społeczeństwa owadów" opublikowana w 1971 (polskie wydanie PWN, 1979). Jak sam tytuł sugeruje, poświęcona jest ona owadom społecznym (mrówki, osy, termity) i stanowi zbiorczą monografię całej dziedziny. Podkreślić należy, że jest to książka naukowa, zawierająca przede wszystkim konkretne informacje i podsumowania badań. Nawiasem mówiąc, udało mi się ją ostatnio dostać, co niezwykle mnie cieszy, szczególnie że zamierzam spróbować sił w hodowli mrówek. "Społeczeństwa owadów" zapewniły Wilsonowi miejsce wśród najwybitniejszych entomologów. Książka kończy się rozdziałem zatytułowanym "Perspektywy jednolitej socjobiologii". Idee w nim zawarte zostały szczegółowo rozszerzone w kolejnej, chyba najbardziej znanej, książce Wilsona - "Socjobiologii". W tej pozycji autor dał początek nowej dziedzinie nauki - socjobiologii - której celem jest wyjaśnienie biologicznych podstaw zachowań społecznych wśród zwierząt (w tym ludzi). Nowa dziedzina oparta została o trzy główne założenia. Po pierwsze człowiek nie jest niczym niezwykłym w świecie przyrody, powstał tak samo jak inne zwierzęta w procesie ewolucji i podlega takim samym prawom jak inni przedstawiciele królestwa zwierząt. Po drugie każdy gatunek zwierząt (człowiek oczywiście też) w procesie ewolucji otrzymał nie tylko charakteryzujące go cechy morfologiczne, ale także charakterystyczne wzorce zachowań - tym samym zachowania społeczne człowieka i innych zwierząt stają się produktem doboru naturalnego i muszą zostać wyjaśnione w oparciu o mechanizmy adaptacji ewolucyjnej. Po trzecie jednostką doboru naturalnego nie jest ani osobnik ani gatunek, lecz pojedynczy gen. "Socjobiologia" ukazała się w 1975 roku. No i zaczęło się. Jej pojawienie się wywołało istną burzę w świecie naukowym (i nie tylko). Zastosowanie koncepcji socjobiologii w odniesieniu do człowieka wzbudziło wiele krytyki. Niektórzy wytykali (w dużej mierze słusznie) wpływ ewolucji kulturowej (w przeciwieństwie do ewolucji genetycznej) na rozwój ludzkich społeczeństw. Inni po prostu nie mogli znieść postawienia człowieka na równi ze zwierzętami i tłumaczenia takich fenomenów, jak religia, adaptacjami ewolucyjnymi. Doszło nawet do tego, że przed jednym z wykładów Wilsona, na mównicę wdarło się kilkanaście osób, jedna z nich wylała uczonemu na głowę dzbanek wody, a reszta rozpostarła plakat z napisem "Wilson – faszystowski i rasistowski uczony roku". O dziwo, "Socjobiologia" doczekała się polskiego wydania dopiero w 2001 roku. Co więcej, wydano u nas tzw. "Edycję popularnonaukową", czyli wersję okrojoną przez Wilsona o 40% objętości. No cóż, lepsze takie wydanie niż żadne.

Kolejną książką Wilsona, która kontynuowała zapoczątkowane w "Socjobiologii" kwestie socjobiologii człowieka jest "O naturze ludzkiej" z 1979. Tą książkę udało mi się zupełnie niespodziewanie dostać w jednym z antykwariatów za całe 7.80 PLN. Polskie wydanie jest dosyć stare, bo pochodzi z roku 1987 (nakładem PIW w ramach serii Biblioteka Myśli Współczesnej, czyli seria z charakterystycznym logiem "+/- nieskończoność" na okładce). Jak sam autor zaznacza, "O naturze ludzkiej" nie jest książką naukową, lecz jest książką o nauce. W kolejnych rozdziałach Wilson prezentuje kierunki w jakich powinna podążyć socjobiologia człowieka. Omawia kluczowe elementy ludzkich społeczeństw, takie jak altruizm, agresja, seks, zróżnicowanie ról mężczyzny i kobiety czy religia. Sednem książki są dwa dylematy. Pierwszy jest taki, że badania socjobiologiczne doprowadzą do upadku poglądu, że moralność ma pochodzenie absolutne i niezmienne. Drugi dylemat rodzi się z pierwszego. Skoro wyznawane przez nas systemy wartości i mechanizmy rządzące społeczeństwami zostaną wyjaśnione naukowo, to zrodzi się potrzeba dokonywania w pełni świadomych wyborów w celu kształtowania ludzkiej natury. Wilson wkracza tu na trochę śliski grunt, w ostatnim rozdziale wspominając coś nawet o eugenice - mówi krótko o trzecim dylemacie, czyli świadomych modyfikacjach ludzkiego DNA, czyli "sterowanej ewolucji". Stwierdza jednak, że na szczęście będzie to dylemat przyszłych pokoleń. Nadrzędnym celem Wilsona, który przewija się przez cala książkę jest zasypanie przepaści pomiędzy naukami przyrodniczymi a społecznymi. Stwierdza, że nauki społeczne bez biologii są tym czym chemia bez fizyki albo biologia bez chemii. Bez fizyki, chemia nie może wykroczyć poza prosty opis zjawisk, nie jest w stanie dostarczyć wyjaśnień i przewidywań bez wiedzy z zakresu fizycznych związków między cząsteczkami. Podobnie nauki społeczne mogą jedynie opisywać obserwowane zjawiska społeczne, ale nie posiadają wiedzy na temat mechanizmów wywołujących te zjawiska i tym samym nie są w stanie dostarczyć dogłębnych opisów zjawisk i trafnych przewidywań. Wilson podkreśla wielokrotnie, że zbadanie biologicznych podstaw społecznego zachowania człowieka doprowadzi do gruntownej przebudowy nauk społecznych, wzbogaci je i zwiększy ich znaczenie.

"O naturze ludzkiej" jest książką niewątpliwie wartą przeczytania, przynajmniej dla osób zainteresowanych naukami społecznymi, ludzką naturą, antropologią, biologią ewolucyjną i filozofią. Jest niestety dosyć trudna do dostania, choć wiem, że były też nowsze wydania (Zysk i S-ka, 1998), które można czasami znaleźć na Allegro. Wiele innych książek Wilsona również zostało wydanych na polskim rynku. PIW wydał "Różnorodność życia", Prószyński i S-ka "Podróż w krainę mrówek", a Zysk i S-ka "Przyszłość życia" i "Konsiliencję".