23 grudnia 2008

Celebrity deathmatch

Nudzę się właśnie w pracy i przeglądając onet trafiłem na prawdziwą świąteczną perełkę:
Krytykę i protesty rodziców wywołały słowa proboszcza z Novary na północy Włoch, który w czasie mszy świętej powiedział dzieciom, że nie istnieje ani święty Mikołaj, ani czarownica Befana, przynosząca zgodnie z tradycją prezenty w uroczystość Trzech Króli. Miejscowy dwutygodnik, który o tym poinformował, przytacza wypowiedzi rodziców dzieci, twierdzących wręcz, że mają one z tego powodu "zmarnowane Święta".

Proboszcz parafii Świętego Serca Dino Bottino, cytowany przez lokalną prasę, wyjaśnił: "powiedziałem dzieciom, że święty Mikołaj to bajka i nie ma nic wspólnego z chrześcijańskim Bożym Narodzeniem".

- Powtórzę to jeszcze raz - dodał.

- Nie było moim zamiarem zranić kogokolwiek, ale ważne jest, by nauczyć się odróżnić rzeczywistość rodzącego się Jezusa od opowieści o świętym Mikołaju, bajki takiej samej, jak ta o Kopciuszku i Królewnie Śnieżce - podkreślił ksiądz.

Słucham? Czym różni się bajka o Jezusie od bajki o świętym Mikołaju? Święty Mikołaj żył naprawdę, podobnie Jezus (choć czytałem, że nie jest to w 100% pewne). Nasze współczesne wyobrażenie o obu postaciach nijak się ma do pierwowzorów, co jest oczywiste, bo nikt racjonalnie myślący nie oczekuje, że pierwowzór świętego Mikołaja w rzeczywistości roznosił prezenty wszystkim dzieciom na świecie, ani że Jezus chodził po wodzie czy zamieniał wodę w wino (choć potrafię sobie wyobrazić, że wielu sekretnie marzy o takiej mocy). Oczywiście, są też drobne różnice: Mikołaj oferuje grzecznym dzieciom zabawki a niegrzecznym rózgę (w naszym kraju - w innych krajach dzieciom grozi dostanie bryłki węgla albo wywiezienie do Hiszpanii). Jezus oferuje grzecznym dzieciom życie wieczne a niegrzecznym płomienie piekielne. Różni się jednak tylko forma, bo jedno i drugie to przecież stary i dobrze znany system motywowania za pomocą kija i marchewki, występujący pod niezliczoną ilością postaci (marchewka w postaci siedemdziesięciu-iluś dziewic czekających w raju wydaje się robić ostatnio sporą karierę).

Rozumiem czemu ksiądz powiedział to co powiedział. Święty Mikołaj to po prostu konkurencja, a wiadomo że z konkurencją się walczy (i to był nawet uczciwy chwyt). Mam tylko nadzieję, że ktoś (może rodzice, choć wątpię) uświadomi w miarę wcześnie tym dzieciakom, że wyczyny Jezusa to też wytwór ludzkiej fantazji i zdecydowanie nie należy podejmować ważnych decyzji dotyczący życia (swojego i innych) na podstawie jakichś bajek. Swoją drogą jest to doskonały przykład walki konkurencyjnych memów.

18 grudnia 2008

O(d)czarowanie

Z przykrością stwierdzam, że skończyłem czytać "Odczarowanie. Religia jako zjawisko naturalne" Daniela Dennetta*. A dlaczego z przykrością? Bo książka jest świetna, niesamowicie inspiruje do myślenia i kończy się zdecydowanie za szybko. Ponieważ książka jest tak dobra, postanowiłem zacząć jej recenzję od... ponarzekania na kilka rzeczy, tak żeby już mieć to z głowy i móc dalej bez przeszkód skupić się na dobrych stronach. Właściwie to moje zastrzeżenia skierowane są bardziej pod adresem polskiego wydawcy (PIW), niż autora. Po pierwsze: opóźnienie daty wydania, a właściwie to daty pojawienia się książki w księgarniach, o jakiś miesiąc. Po drugie, są drobne wpadki w tłumaczeniu. Nie wychwyciłem nic poważnego, ale w kilku miejscach widać, że tłumacz nie do końca rozumiał znaczenie oryginału i tłumaczył "na czuja" (no bo jak inaczej wyjaśnić dosłowne tłumaczenie zwrotów idiomatycznych?). Tyle narzekania. Pora na resztę.

Książka podzielona jest na 3 części, łącznie 11 rozdziałów i 4 dodatki. Podtytuł książki nie pozostawia większych wątpliwości co do tematyki. Główna teza całej książki jest taka, że należy rozpocząć zakrojone na szeroką skalę dogłębne naukowe badania wszelkich zjawisk religijnych. Od razu trzeba zaznaczyć, że książka nie jest w swojej wymowie antyreligijna, chyba że ktoś odbiera nawoływanie do badań jako atak na swoją wiarę (takie osoby pewnie się znajdą). Różni się więc znacząco od opisywanego przeze mnie "Traktatu ateologicznego" i "Boga urojonego". W przeciwieństwie do Onfraya (i w dużej mierze również Dawkinsa) Dennett nie gra na emocjach, robi wszystko by je wyciszyć i przekonać głęboko religijnych czytelników swojej książki do kontynuowania lektury. Podejrzewam, że większość wierzących odłożyło "Boga urojonego" po stwierdzeniu Dawkinsa, że "cel książki zostanie osiągnięty, jeżeli każdy wierzący po jej przeczytaniu zostanie ateistą". Dennett nie robi tak abstrakcyjnych założeń i nie przekonuje nikogo do porzucenia swojej wiary. Zwraca za to uwagę na istotne pytania, które powinny przyciągnąć uwagę każdej osoby wierzącej, np. "bez względu na to jaką religię wyznajesz, większość ludzi na świecie w nią nie wierzy. Dlaczego tak się dzieje?" Dennett zdecydowanie nie ucieka od trudnych pytań i nie przymyka oczu na znane fakty i trudne zarzuty stawiane naukowemu podejściu do religii.

No właśnie, podejście Dennetta bardzo różni się od tego co prezentuje Dawkins. Dennett podchodzi do religii o wiele bardziej realistycznie. Dostrzega jej dobre aspekty i kładzie na nie duży nacisk: "jest wiele osób twierdzących, że religia to najważniejsza rzecz w ich życiu i osoby te z pewnością mają dobre powody do tego, by tak twierdzić" (nie jest to dosłowny cytat, bo oczywiście jak zwykle nie zapisałem sobie na której stronie pada to stwierdzenie, sens jednak pozostaje). Oczywiście, zwraca również uwagę na fakt istnienia patologii, nie rozstrzyga jednak czy w religii przeważają dobre czy złe strony. Zamiast tego Dennett zwraca uwagę na naszą olbrzymią niewiedzę w tym temacie. Cała książka to właściwie jeden wielki spis naszej ignorancji w kwestiach religijnych. Dennett stawia całą listę pytań, wylicza zagadnienia i zjawiska do przebadania, a także zwraca uwagę na problemy jakie prawdopodobnie czekają badaczy. Prezentowane są też hipotezy mające wyjaśnić niektóre z obserwowanych zjawisk czy też samo pochodzenie religii. Autor podkreśla jednak, że to tylko teorie i spekulacje i w żadnym wypadku nie należy traktować tego co pisze jako całkowicie pewnych faktów.

Choć Dennett jest filozofem, to książka nie ma ani trochę filozoficznego tonu (nie licząc tego, że są w niej same pytania, a nie ma odpowiedzi). Owszem, stanowi ona ciekawe spojrzenie na ludzką naturę, ale do zrozumienia jej przesłania nie potrzeba żadnej specjalistycznej wiedzy - jest to książka popularnonaukowa w najlepszym możliwym wydaniu, z drugiej strony będąca potencjalnym źródłem wiedzy dla badaczy. Specjalnie dla nich autor zamieścił na końcu książki przypisy, uzupełniające treść o dodatkowe fakty i komentarze. Są też cztery dodatki, o typowo naukowym charakterze. Szczególnie gorąco polecam Dodatek B poświęcony nauce i zasadom dyskusji naukowej.

Cieszę się, że ta książka doczekała się wydania na polskim rynku (jednocześnie mam sobie za złe, że nie kupiłem "Słodkich snów" Dennetta, kiedy miałem okazję). "Odczarowanie" mnie naprawdę oczarowało. Kolejne rozdziały czyta się z prawdziwą przyjemnością i naprawdę ciężko było mi się oderwać od książki (nawet w sytuacjach w których wiedziałem, że mam ważniejsze rzeczy do zrobienia). Gorąco polecam wszystkim (także, a może przede wszystkim, wierzącym), bo naprawdę warto.

*) Z przykrością stwierdzam też, że sklecenie wpisu na blogu zajęło mi niewiele mniej czasu niż przeczytanie książki (w sensie ilości dni, nie w przeliczeniu na godziny). Pomysłów na przyszłe wpisy chwilowo brak. Recenzja kolejnej książki chyba nieprędko, bo wziąłem się za "Fiasko" Lema, a potem czekają "Dzieci Diuny". Czekam z niecierpliwością na zapowiedzi w serii +/- nieskończoność na rok 2009.

12 grudnia 2008

Święta święta

Zbliżają się święta Bożego Narodzenia, a wraz z nimi zbliża się pewien dylemat. Czy powinienem udać się na wigilię pracowników organizowaną w moim miejscu pracy? Jako osoba niewierząca oczywiście nie obchodzę świąt w sensie religijnym. Chcąc nie chcąc jest to dla mnie pewne wydarzenie o charakterze rodzinnym, gdyż rodzina zgodnie z tradycją święta obchodzi pomimo tego, że raptem jedna osoba jest wierząca. Wigilia dla pracowników nie jest bynajmniej w żaden sposób obowiązkowa (na jednym ze spotkań służbowych padło pytanie, czy ktoś chce by takowe spotkanie zostało zorganizowane i znalazło się kilku chętnych). Pojawia się oczywiście pytanie, jak w ogóle do całej sprawy podejść. Czy traktować taką wigilię pracowników jako obchodzenie święta religijnego, czy też po prostu jako spotkanie towarzyskie, na którym zgodnie z tradycją łamie się opłatkiem itp. No właśnie, a jak potraktować dzielenie się opłatkiem? Czy bardziej jest to element tradycji czy może raczej religii?

Po pewnym namyśle stwierdzam, że odpowiedź na mój dylemat jest prosta - niepójście na wigilię jest jedynym rozwiązaniem będącym w zgodzie z moim sumieniem. I w sumie nie sądzę, żeby ktokolwiek się na mnie z tego powodu źle patrzył (jeśli okaże się, że byłem w błędzie to na pewno poinformuję o tym). Ciekaw jestem jak jest w innych firmach i zakładach pracy (tak, to jest sugestia skierowana do was moi drodzy Czytelnicy, abyście się wypowiedzieli w komentarzach).

I na koniec mały bonus: