26 listopada 2008

Wszystko wokoło do góry nogami

Dziś o kilku sprawach związanych z ochroną przyrody. Wszystkie dotyczą gór i pokazują, jakie jest podejście bardzo wielu osób do kwestii chronienia środowiska.

Pierwsza sprawa, o której pewnie już wiele osób słyszało, to inwestycje w Tatrach słowackich. W najnowszym numerze kwartalnika "Tatry" można znaleźć artykuł zatytułowany "Zmiany w Tatrach przesądzone i nieodwracalne", opisujący sprawę szczegółowo. Ujmując krótko - nasi południowi sąsiedzi zamienili Tatry w wielki plac budowy. Na terenie TANAPu (Tatranský národný park, odpowiednik naszego TPN) realizowanych jest aktualnie 5 wielkich inwestycji związanych z rozbudową infrastruktury narciarskiej. Wycinane są lasy i kosodrzewina, budowane sztuczne zbiorniki wodne (do sztucznego naśnieżania stoków) i wyciągi - wszystko w strefie najwyższej ochrony, w której teoretycznie nie powinno się ułamać gałązki na uschniętym drzewie. Inwestycje realizowane są w Tatrach Bielskich, Wysokich (rejon Tatrzańskiej Łomnicy i Smokowca) jak i w Zachodnich. Rezultat? Według ekspertów nieodwracalne zmiany w ekosystemie Tatr, także po polskiej stronie. Najgorsze jest to, że decyzje juz zapadły, a budowa trwa i wygląda na to że nic nie da się już zrobić. Możliwe, że UE wyciągnie wobec Słowacji konsekwencje (mówi się o odebraniu prawa do używania nazwy "Park Narodowy" w stosunku do Tatr), ale żadne konsekwencje nie naprawią wyrządzanych właśnie zniszczeń. Co gorsza, pojawiają się głosy by i u nas realizować podobne inwestycje:
[Słowacy] wolą mieć nowoczesne ośrodki narciarskie niż park narodowy. Powinniśmy zacząć myśleć podobnie - uważa Andrzej Bachleda.
Więcej można znaleźć w artykule na onecie bądź w aktualnym numerze Tatr.

Dla mnie rozbudowa wyciągów i tras narciarskich to nie tylko problem Tatr, ale także innych naszych rodzimych gór. Pogodziłem się już z faktem, że Beskid Śląski wygląda jak wygląda, ale nadal bulwersują mnie inwestycje realizowane w innych rejonach Beskidów (piszę głównie o Beskidach, bo tam z reguły jeżdżę, ale to nie oznacza, że w Sudetach jest inaczej). Gdy ktoś ma kawałek pola i uznaje, że bardziej opłaca mu się posiadać na nim wyciąg narciarski niż uprawę ziemniaków to jest to dla mnie sytuacja w pełni do zaakceptowania. Nie mogę natomiast strawić wycinania zdrowych lasów pod nowe trasy narciarskie. Wejdźcie sobie na narty.onet.pl i pooglądajcie zdjęcia w opisach ośrodków narciarskich. Z reguły ujrzycie las po obu stronach trasy zjazdowej. Znalazłem bardzo "ładne" zdjęcie z lotu ptaka, doskonale obrazujące to co mam na myśli:

To akurat nie Polska tylko Słowacja, ale u nas jest identycznie, tylko góry są mniejsze. Do grona gór zniszczonych w celu wybudowania tras narciarskich zaliczają się nie tylko niewielkie i nie znane z imienia górki, ale także duże szczyty jak Jaworzyna Krynicka i Pilsko (rezerwat pod szczytem Pilska, przez który przechodzi Główny Szlak Beskidzki, to jedno z najpiękniejszych miejsc jakie widziałem w górach).

Druga sprawa także dotyczy gór, a konkretnie gminy Zawoja i pasma Policy w Beskidzie Żywieckim. W ramach wyjaśnienia, dla osób które nie jeżdżą po górach dodam, że Zawoja leży u podnóża Babiej Góry - największego szczytu w Beskidach Zachodnich. Zawoja żyje w dużej mierze z turystyki, a chyba największą atrakcją, jaką gmina może zaoferować turystom, jest Babiogórski Park Narodowy. Niedawno w gminie odbyło się referendum, w sprawie utworzenia na jej terenie obszaru chronionego w ramach programu Natura 2000. Związane jest to z odkryciem w rejonie pasma Policy stanowisk głuszca. O samym programie wszyscy już dobrze słyszeliśmy przy okazji obwodnicy Augustowa i doliny Rospudy. Referendum poprzedzone była akcją (dez)informacyjną, przekonującą ludzi, że program Natura 2000 to samo zło (plakaty z hasłem "Głuszec albo ty"), uniemożliwi realizowanie w gminie jakichkolwiek inwestycji, a mieszkańcy nie będą mogli nawet wyjść do lasu, bo będzie on pod ochroną. Nikt oczywiście nie powidział mieszkańcom o dopłatach unijnych, czy o wzroście wartości ziemi i walorów turystycznych gminy. Skąd taka niechęć urzędników (niektórzy organizatorzy, w tym główny przewodniczący komisji referendum, organizowali jednocześnie kampanię namawiającą do głosowania na 'nie')? Prawdopodobna przyczyna to pomysł budowy ośrodka narciarskiego właśnie w paśmie Policy, a konkretnie w rejonie Hali Krupowej (obecnie jest tam schronisko PTTK). W gminie Zawoja jest już jeden duży ośrodek narciarski na Mosornym Groniu, oczywiście wycięty przez las, co pokazuje zdjęcie poniżej ze zbiorów własnych:

Podobno ośrodek ten przynosi obecnie straty finansowe. Co do samego referendum, to akcja namawiająca do głosowania na 'nie' przyniosła skutek (ok. 97% głosów na 'nie'). Możecie o całej sprawie poczytać dokładniej tutaj i tutaj. Szczególnie polecam wątek na forum Zawoi.

Ręce opadają jak się to wszystko czyta. To dlatego ostatnio napisałem, że optymistyczne podejście Wilsona do ochrony przyrody 'kiepsko wypada w zderzeniu z rzeczywistością'.

Czytam teraz "Odczarowanie" Daniela Dennetta. Jestem gdzieś w połowie i jestem zachwycony. Mam nadzieję, że uda mi się jakoś w miarę szybko skończyć i opisać na blogu.

Tytuł wpisu zainspirowała piosenka pewnego polskiego zespołu, którego słuchałem pisząc wpis. Zagadka - co to za zespół. Odpowiedź, wraz z pełnym tekstem, na googlach.

20 listopada 2008

Różnorodność życia

No dobra, pora nadrobić zaległości na blogu. Ten oraz następny wpis poświęcone będą kilku różnym rzeczom, niemniej jednak powiązanych ze sobą. Ich tematem przewodnim będzie bowiem ochrona przyrody.

Dzisiaj "kącik literacki", czyli recenzja książki. Zgodnie z obietnicą z poprzedniego wpisu, napiszę co nieco o "Różnorodności życia" Edwarda O. Wilsona. Przypominam, że pisałem już o innej książce tego autora - była to "O naturze ludzkiej". Omawiana dzisiaj pozycja została wydana przez PIW w 1999 i można ją w miarę łatwo dostać na Allegro. Pierwsze co się rzuca w oczy to grubość - ponad 500 stron, z czego prawie 60 to przypisy bibliograficzne. Treść podzielona jest na trzy części. Pierwsza, obejmująca trzy rozdziały i zatytułowana "Gwałtowność przyrody. Prężność życia" stanowi pewnego rodzaju wprowadzenie w tematykę książki. Zawiera ogólne opisy i przykłady sytuacji, w których przyroda wykazała się niezwykłą umiejętnością do odbudowywania różnorodności zniszczonej przez różne katastrofy. Wilsona wspomina także o wielkich wymieraniach, które miały miejsce w dotychczasowej historii życia. Część druga ("Wzrost różnorodności", siedem rozdziałów), to już właściwy wywód naukowy. Tak sobie pomyślałem, że treść tej części to coś pomiędzy książkami Dawkinsa a filmami Davida Attenborough (o tych dwóch panach pisałem ostatnio dużo, więc może stąd wzięło się mi się to porównanie). Z jednej strony Wilson poświęca sporo miejsca czysto teoretycznym rozważaniom na temat tego co to jest gatunek (tak jak w "Fenotypie rozszerzonym" Dawkins rozważał definicję jednostki doboru naturalnego). Wyjaśnia także szczegółowo radiację adaptacyjną (rozdział o niej liczy 50 stron) oraz dyskutuje o tym jakie siły stanowią mechanizm napędzający ewolucję. Tutaj pozwolę sobie na małą dygresję. W "Fenotypie rozszerzonym" padło mniej więcej takie stwierdzenie: "dobór naturalny likwiduje zmienność w oparciu o którą działa", co wydaje się niewątpliwie paradoksem (coś jak stwierdzenie, że komputer ułatwia ci pracę, której bez niego w ogóle byś nie miał). Dla pełnej jasności, zaznaczam jeszcze, że zacytowane stwierdzenie z "Fenotypu" to nie są słowa Dawkinsa - on sam je cytował (chyba z Lewontina, ale głowy nie dam). W "Różnorodności życia" pojawia się inny, również na pozór paradoksalny, wniosek. Mianowicie specjalizacja prowadzi do sukcesu pojedynczych osobników, ale w skali całego gatunku (rodzaju, rodziny...) prowadzi do zagłady. Koniec dygresji. Zaznaczam od razu, że wprawdzie Wilson wdaje się - tak jak Dawkins - w rozważania teoretyczne, jednak sam styl jego wywodu jest całkowicie odmienny. Nie ma tutaj naukowej polemiki z poglądami innych badaczy, czy też zdecydowane podkreślania swoich poglądów. Zamiast tego Wilson nakreśla jakiś problem i prezentuje różne możliwości rozwiązania o (przykładowo różne możliwości zdefiniowania gatunku). Porównanie do Davida Attenborough nasunęło mi się z powodu licznych i barwnych opisów przeróżnych środowisk czy gatunków i ich zachowań, co mogłoby z powodzeniem stanowić scenariusz do kolejnego odcinka którejś z serii dokumentalnych. A tak swoją drogą to bardzo przyjemnie czytało się tę książkę, oglądając jednocześnie "The Life of Mammals" i "The Life of Birds", ponieważ wiele opisywanych przez Wilsona zachowań mogłem następnie zobaczyć w którejś z serii. Dodatkowym plusem książki są liczne rysunki, które pokazują omawiane gatunki zwierząt i roślin.

Trzecia część książki, zatytułowana "Presja człowieka", to lektura dla osób o mocnych nerwach. Kolejne rozdziały prezentują listę zniszczeń dokonanych przez człowieka w ciągu ostatnich lat (z reguły od lat 50-tych), listę zniszczonych gatunków i obszarów o wysokiej bioróżnorodności (np. lasy deszczowe, masowo wycinane od dłuższego czasu). Najbardziej przerażają stwierdzenia typu "szacuje się, że do 2000 roku wyginie..." (książka napisana była w 1992). Wilson prezentuje też konkretne korzyści, jakie ludzie mogą uzyskać dzięki zachowaniu wysokiej bioróżnorodności. Szczególnie interesujące są informacje dotyczące roślin uprawnych i zwierząt hodowlanych. Mówiąc w skrócie - nasz dobór gatunków do hodowli jest wyjątkowo nietrafiony. Istnieje bowiem wiele gatunków, które są o wiele tańsze w hodowli, bardziej odporne na choroby, dając przy tym większe zbiory. Wilson podaje też kilka ogólnych metod postępowania, których stosowanie powinno pozwolić na wyjście z kryzysu niszczenia bioróżnorodności. Niestety, optymizm autora kiepsko wypada w zderzeniu z rzeczywistością (o czym będzie też trochę w następnym wpisie).

Właściwie tylko jedna rzecz mi się w książce nie podobała. Otóż czasami wywód Wilsona odbiega nieco od nauki jako takiej, a bardziej przypomina ideologię. Widać to szczególnie w ostatnim rozdziale stanowiącym krótkie podsumowanie książki, którego lepiej jak by w ogóle nie było. Owszem, jestem gotów podpisać się pod tezami Wilsona (z wyjątkiem niektórymi z ostatniego rozdziału), niemniej jednak w ogólnym przypadku uważam ideologiczne podchodzenie do spraw jako niezbyt właściwe. Na szczęście ten ostatni rozdział nie zepsuł całościowego, bardzo pozytywnego obrazu książki.

11 listopada 2008

Tym razem ssaki

Skończyłem oglądać kolejną serię dokumentalną Davida Attenborough zatytułowaną "Życie ssaków" ("The Life of Mammals"). Opisywałem już na moim blogu cztery inne serie, więc nie chcę się zbytnio powtarzać co do jakości zdjęć, ogólnego profesjonalizmu wykonania itd. Skupię się więc na cechach charakterystycznych tylko dla tej serii.

"Życie ssaków" składa się z 10 odcinków, czyli dwukrotnie więcej niż seria o bezkręgowcach czy gadach i płazach. Szczególnie do gustu przypadły mi dwa odcinki. "Meat eaters" (5-ty w serii), jak łatwo się domyślić, poświęcony jest zwierzętom mięsożernym, czyli wielkim kotom i psom, które polują by zdobyć pożywienie. "Food for Thought" to ostatni odcinek poświęcony wielkim małpom, w tym człowiekowi. To właśnie w tych dwóch odcinkach znalazło się wiele niesamowitych ujęć, które naprawdę wprawiają w podziw. Na początek, duże wrażenie zrobiło na mnie zimowe polowanie watahy wilków na stado łosi. Następnie były jeszcze lepsze sceny polowań wielkich kotów, czyli lwów, gepardów i tygrysów. Ostatni odcinek to kolejne polowania, tym razem w wykonaniu stada szympansów oraz... buszmenów z Kalahari. Ci ostatni stosują niesamowitą technikę. Nie są oni w stanie dogonić uciekającego zwierzęcia kopytnego. Więc co robią? Otóż jeden z myśliwych rzuca się w pogoń za zwierzęciem i goni je do momentu, aż nie ma ono siły uciekać i pada z wycieńczenia. Taki pościg może trwać nawet 8 godzin.

Oglądając te wszystkie serie dokumentów przyrodniczych zastanawiam się za każdym razem, ile czasu zajęło ich nakręcenie. Nie ma wątpliwości, że każda seria to lata pracy. Zwróćcie uwagę, że niektóre, trwające kilka sekund ujęcia, wymagają nieraz przynajmniej kilku godzin przygotowań. Dobrym przykładem są zdjęcia robione z lotu ptaka, ze specjalnie ustawionego dźwigu albo pośród koron drzew. Poza tym nie można liczyć, że pojedzie się na sawannę czy do dżungli i od razu pierwszego dnia sfilmuje poszukiwane zwierzęta i odpowiednie zachowania. To dotyczy szczególnie zachowań, których nikt wcześniej nie sfilmował - skoro nikt tego nie zrobił to pewnie dlatego, że nie jest to takie łatwe i ekipa filmowa Davida Attenborough z pewnością musi poświęcić na to sporo czasu.

Aktualnie oglądam kolejną serię - "The Life of Birds", czyli "Życie ptaków". Jestem już za jej półmetkiem, więc jak dobrze pójdzie to za trochę o niej też napiszę. Niestety, ostatnio doskwiera mi kompletny brak czasu, na czym w dużej mierze cierpi blog. Od prawie miesiąca czytam "Różnorodność życia" Edwarda Wilsona (w wakacje przez miesiąc bez problemu czytałem cztery książki). Książka jest dosyć spora, ale zbliżam sie już do jej końca, więc i na jej recenzję możecie za jakiś czas liczyć.

4 listopada 2008

Fill me up, Scotty

Oglądaliście Star Treka? Podejrzewam, że bardzo wiele osób na takie pytanie odpowie twierdząco. Ja sam, lata temu, regularnie zasiadałem przed telewizorem, żeby obejrzeć kolejny odcinek przygód kapitana Picarda i załogi jego statku. Mowa oczywiście o serii "Next Generation", bo w Polsce były jeszcze emitowane "Deep Space 9" ("Stacja kosmiczna") i "Voyager". Jednak to właśnie pierwsza z wymienionych zyskała sobie największe grono fanów i jest uważana za najlepszą serię całej sagi Star Trek. Pamiętam, jak będąc nastolatkiem, fascynowałem się różnymi cudami technologii, w które wyposażony był Enterprise: fazery, transporter (teleporter, jeśli ktoś woli), tarcze, holodek czy wreszcie napęd warp. Wprawdzie nie miałem pojęcia jak to wszystko mogłoby działać, ale kto się zastanawia nad takimi błahostkami? W końcu to serial science fiction i najważniejsza jest dobra zabawa.

Okazuje się jednak, że ktoś na poważnie zaczął się zastanawiać, jak te wszystkie cuda techniki miałby funkcjonować. Co więcej, ten ktoś napisał o tym książkę. Ta osoba to znany amerykański fizyk Lawrence Krauss, a książka o której mowa została kilka lat temu wydana w naszym kraju (Prószyński i S-ka, seria "Na ścieżkach nauki") i jakiś czas temu wpadła w moje ręce. Polski tytuł to "Fizyka podróży międzygwiezdnych". Przyznam, że nie potrafię zrozumieć, czemu oryginalny tytuł "The Physics of Star Trek" nie został po prostu przetłumaczony jako "Fizyka w Star Treku". W ten dosyć głupi sposób wydawca pozbawił się chwytliwego tytułu, który mógł skłonić wielu fanów serialu do kupna książki (jak by nie patrzeć, Star Trek jest raczej rozpoznawaną marką).

Tytuł to jednak mało istotny szczegół, bo istotna jest przecież treść. jej zawartość podzielona jest na trzy części. W kolejnych rozdziałach Krauss poddaje analizie fizycznej wszystkie najważniejsze wynalazki i zjawiska, jakie możemy zaobserwować w serialu (wliczając oryginalną serię). Na warsztat idą także podróże w czasie, inne wymiary czy tunele czasoprzestrzenne. Naukowa analiza jest dla serialu bezlitosna - okazuje się, że w praktyce zdecydowana większość urządzeń i zjawisk pokazywanych w Star Treku nie mogłaby istnieć z powodu bardzo konkretnych ograniczeń fizycznych. Przyznam, że wszelkiego rodzaju wyliczenia czytałem z uśmiechem na ustach, widząc jak bardzo "pomylili się" twórcy serialu. Samo wytykanie błędów w Star Treku nie byłoby jednak zbyt ciekawe. Na szczęście Krauss na tym nie poprzestaje, a zjawiska pokazywane w serialu stają się punktem wyjścia do wyjaśniania różnych teorii i zjawisk fizycznych. Największy plus dla książki to omówienie Teorii Względności. Oczywiście nie jest to jakieś dogłębne wprowadzenie do niej, ale Krauss doskonale wyjaśnia najważniejsze idee teorii Einsteina, co mi osobiście wystarcza. Właściwie to mam wrażenie, że wszelkiego rodzaju zjawiska fizyczne, takie jak czarne dziury czy antymateria, zostały tu dużo dokładniej zaprezentowane niż w omawianych przeze mnie książkach poświęconych kosmologii ("Tylko sześć liczb", "Nasz kosmiczny dom", "Początek wszechświata").

Ogólnie mówiąc, książkę czyta się naprawdę przyjemnie. Ciekawa i napisana z humorem - to chyba jej główne zalety. Wszystkim fanom Star Trek oraz osobom zainteresowanym fizyką polecam poszukać w antykwariatach. Na koniec mały bonus. Na tych dwóch stronach możecie znaleźć niewielkie fragmenty książki: klik, klik. Dodam jeszcze, że na polskim rynku ukazała się również inna książka Kraussa, zatytułowana "Beyond Star Trek". Polski tytuł to... "Tajemnice kosmosu czyli od latających talerzy do końca świata". Pozostawię tytuł bez komentarza. Pozycja była wydana przez Prószyński i S-ka i również należy szukać jej w antykwariatach (mnie się jeszcze nie udało znaleźć).