19 czerwca 2008

Witaj w domu

Kiedy byłem małym dzieckiem, rodzice kupowali mi dużo książek edukacyjnych dla dzieci. Do dziś na mojej półce stoją liczne tomy takich serii jak "Patrzę, Podziwiam, Poznaję", "Świat wczoraj i dziś" czy "Tajemnice zwierząt". Wszystkie oczywiście opatrzone licznymi zdjęciami bądź rysunkami tak, by jak najlepiej trafić do młodego czytelnika. Jedną z moich ulubionych książek - obok tych poświęconych dinozaurom - była "Budowa Wszechświata". Pamiętam dobrze, jak bardzo mnie fascynowała. Wprawdzie jako dziecku ciężko mi było pojąć jak wszechświat może nie mieć końca i czym jest czarna dziura, ale ze zrozumieniem budowy Układu Słonecznego radziłem już sobie całkiem nieźle.

Ostatnio znowu poczułem się jak małe dziecko, próbujące zrozumieć niezwykłości otaczającego nas wszystkich kosmosu. Wszystko dzięki genialnej książce Martin'a Rees'a "Nasz kosmiczny dom". Autor (na zdjęciu po prawej) jest Królewskim Astronomem, a od 2005 roku zasiada na stanowisku prezesa brytyjskiego Royal Society. "Nasz kosmiczny dom" stanowi przekrój współczesnej wiedzy o wszechświecie. Rees omawia prawa rządzące kosmosem, powstawanie gwiazd i planet, Wielki Wybuch czy wreszcie prognozy na przyszłość wszechświata. Całość wyłożona jest przystępnym językiem i wzbogacona licznymi ilustracjami (choć nie są one tak kolorowe, jak w mojej książce z dzieciństwa). Oczywiście ze względu na stosunkowo niewielką objętość (niecałe 200 stron, czyta się spokojnie w 4 dni) wszystkie teorie są potraktowane dosyć ogólnie, ale w końcu celem książki nie jest zaprezentowanie czytelnikowi szczegółów teorii względności czy teorii strun, a jedynie nakreślenie ogólnego obrazu naszej wiedzy w dziedzinie kosmologii i astronomii. Z tego zadania Rees wywiązuje się pierwszorzędnie. Przyczepić się mogę tylko do tego, że niektóre rysunki mogłyby być lepiej omówione. Przy kilku musiałem naprawdę sporo pogłówkować, żeby zrozumieć co autor miał na myśli.

Nie ukrywam, że książka mnie zachwyciła. Po jej przeczytaniu mam w głowie dziesiątki pytań dotyczących zagadnień, które zostały w książce wspomniane, lecz niezbyt dogłębnie omówione. W tym wypadku jest to dla mnie zdecydowana zaleta, ponieważ zachęca mnie do dalszego czytania. Na szczęście udało mi się dostać - a nie było to łatwe - wydaną u nas już kilka lat temu inną książkę Martin'a Reesa pt. "Tylko sześć liczb". Przeczucie mówi mi, że przeczytacie o niej niedługo na blogu.

1 komentarz:

  1. Gratuluję bloga!!

    Podzielam pańskie zainteresowania i cieszy mnie że jest jeszcze jakiś racjonalny głos wśród polskich blogerów.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń