Na początku grudnia na półkach sklepowych niespodziewanie pojawiła się książka "O pochodzeniu człowieka" Karola Darwina, wydana przez wydawnictwo Jirafa Roja. Moją początkową radość szybko przyćmiła refleksja na temat wydania "O powstawaniu gatunków", które jakiś czas wcześniej zafundowało nam to samo wydawnictwo. Było ono prawdziwym koszmarem wydawniczym. Fatalne tłumaczenie (nieprzetłumaczone fragmenty z francuskiego), praktycznie brak korekty, a także brak jakiegokolwiek komentarz naukowego - to trzy kardynalne zarzuty jakie można było postawić tamtemu wydaniu. Już z nieco mniejszym entuzjazmem sięgnąłem po "O pochodzeniu człowieka". Szybkie oględziny książki - literówka w spisie treści, a na odwrocie informacja, że książka posłużyła Hitlerowi do uzasadnienia swoich poczynań (pisałem o tym tutaj, warto też przeczytać ten wpis). Pomimo, że przeczuwałem co mnie czeka, zdecydowałem się na zakup. Rzeczywistość przerosła moje najczarniejsze przeczucia.
Nim przejdę do zmieszania wydawcy z błotem, pozwolę sobie napisać co nieco o książce jako takiej. Przede wszystkim "O pochodzeniu człowieka" w oryginale jest książką znacznie grubszą, podzieloną na dwie części. Pierwsza z nich dotyczy bezpośrednio pochodzenia człowieka, druga zaś jest poświęcona doborowi płciowemu (oryginalny tytuł to "The Descent of Man, and Selection in Relation to Sex"). W Polsce wydawcy zwykli rozdzielać ją na dwie osobne książki: "O pochodzeniu człowieka" i "Dobór płciowy". Tak jest i tym razem. W "O powstawaniu gatunków" Darwin unikał tematu pochodzenia rasy ludzkiej od "zwierząt niższych". Na ostatnich stronach książki napomknął tylko: "Światło padnie na problem pochodzenia człowieka i jego historię". Oczywiście książka i tak rozpętała burzę. Wszyscy jasno rozumieli implikacje teorii Darwina. W "O pochodzeniu człowieka" Darwin postanowił zmierzyć się wprost z problemem ewolucji ludzi. Książka ukazała się w 1871 roku, 12 lat po pierwszy wydaniu "O pochodzeniu gatunków".
Tym razem Darwin mówi wprost - człowiek pochodzi od małpy, jego najbliższymi krewnymi są najprawdopodobniej małpy człekokształtne (zwane przez niego antropoidami), a małpy te żyją w Afryce, więc i ludzie najprawdopodobniej się stamtąd wywodzą (trzeba jasno podkreślić, że w tamtych czasach była to śmiała hipoteza, która nie miała poparcia w dowodach). Książka zawiera analizę władz umysłowych zwierząt oraz argumentację za tym, że różnice w tej kwestii między zwierzętami a ludźmi są wyłącznie natury ilościowej, a nie jakościowej. Pojawia się także analiza tematyki ras ludzkich, a także argumentacja za tym, że wszyscy ludzie - zarówno "cywilizowani" jak i "dzicy" - tworzą jeden gatunek. Z jednej strony w książce wyczuć można wiktoriańskie przekonanie o wyższości człowieka cywilizowanego nad dzikusami, ale z drugiej w wielu miejscach Darwin przeciwstawia się takiemu poglądowi. To co pisze przypomina także jako żywo podstawowe twierdzenia socjobiologii. Największym zaskoczeniem było dla mnie jednak coś zupełnie innego. W dzisiejszych czasach, gdyby ktoś zapytał jaka była naukowa alternatywa dla teorii darwinowskiej, zapewne pierwszą odpowiedzią jaka przychodzi do głowy jest lamarkizm. Lamarkizm, dzisiaj kojarzony z "dziedziczeniem cech nabytych", bywa często przeciwstawiany teorii Darwina. Dlatego gigantycznym zaskoczeniem jest to, że Darwin uznaje dziedziczność cech nabytych jako siłę napędzającą ewolucję w praktycznie takim stopniu jak dobór naturalny. W pierwszej chwili nie byłem pewien, czy Darwin naprawdę miał na myśli to co napisał, ale w miarę czytania książki wszelkie wątpliwości rozwiewają się - ojciec teorii ewolucji drogą doboru naturalnego uznaje dziedziczenie cech nabytych jako istotny czynnik wywołujący ewolucję.
A teraz przejdźmy do tego jak wygląda wydanie książki przez Jirafa Roja. W trakcie czytania natknąłem się na słowo "genetyczny". Trochę mnie to zastanowiło - nie byłem pewien, czy w 1871 roku takie słowo istniało. Podejrzewając wpadkę tłumacza, sięgnąłem do dostępnego w sieci oryginału. Podejrzenie było bezpodstawne, bo faktycznie Darwin używa słowa "genetic", jednak stwierdziłem coś innego. Książka powinna zawierać ilustracje, których w tym wydaniu brak! Sięgnąłem więc do skanów polskiego wydania z 1884 roku (również dostępne na podanej wyżej stronie). W tym wydaniu ilustracje są. Dalsze porównywanie tych wydań doprowadziło do kolejnych odkryć. Okazuje się, że wyleciały nie tylko ilustracje, ale także tekst w którym były odwołania do tych ilustracji. Czasami są to "tylko" akapity, czasami zaś kilka stron tekstu! Ponadto z nowego wydania całkowicie zniknął wstęp do książki. Mało atrakcji? Ależ proszę, jest więcej. Wyleciały również przypisy autora. Po dłuższej analizie tekstu - bo było kilka fragmentów w których coś mi bardzo nie pasowało - okazało się, że przypisy nie zniknęły całkowicie. Okazuje się, że niektóre z nich (te dłuższe) zostały włączone do głównego tekstu w formie akapitów. W rezultacie takiego zabiegu powstają dosyć rozpraszające nieciągłości wywodu. Co ciekawe, na jednej ze stron, ni stąd ni zowąd, przy trzech nazwiskach pojawiają się krótkie przypisy redakcji, wyjaśniające w jednym zdaniu kim była dana osoba i w jakich latach żyła. No bardzo fajnie, tylko że książka najeżona jest nazwiskami ówczesnych przyrodników i jeśli już robić przy nich przypisy to konsekwentnie przy wszystkich, a nie przy osobach takich jak Galton. To niestety nie wszystko. Pod koniec książki ze zdziwieniem zauważyłem, że chochlik drukarski doprowadził do powtórzenia w moim egzemplarzu kilku stron. Będąc w księgarni przejrzałem kilka innych egzemplarzy i ze zdziwieniem stwierdziłem, że w nich również powtarzają się strony. Nie wiem czy to felerna partia, czy też cały nakład cierpi na tą przypadłość. Żeby jeszcze bardziej skopać leżącego dodam, że korekta w "O pochodzeniu człowieka" jest tragiczna. Liczne literówki, brakujące litery, kropki zamiast przecinków itp. dopełniają obrazu rozpaczy.
Nie wiem jak to wszystko podsumować. Cieszy fakt, że jest wydawnictwo, które wydaje na naszym rynku takie książki jak "O pochodzeniu człowieka". Jak by nie patrzeć, docelowa grupa czytelników nie jest chyba zbyt liczna. Z drugiej strony żal nie-powiem-co ściska, kiedy patrzy się na to jak niechlujnie, amatorsko i na odwal została wydana książka. Czy warto kupować? Sama książka jako taka jest pozycją obowiązkową dla osób zainteresowanych historią nauki. Radość z czytania psuje jednak kiepskie wydanie. Dręczy mnie również pytanie jak daleko posunęły się ingerencje wydawcy w oryginalny tekst książki. Osobiście nie miałem czasu, żeby porównywać akapit po akapicie z tekstem zamieszczonym w internecie i "zadowoliłem" się przeanalizowaniem trzech początkowych rozdziałów, co pozwoliło mi na dojście do powyższych wniosków. Czy warto kupować akurat to wydanie? Jeśli ktoś chce mieć "O pochodzeniu człowieka" na własność, to niestety nie ma większego wyboru, choć można próbować upolować stare wydania PWRiL, które od czasu do czasu pojawiają się na Allegro.
Na koniec pytanie do czytelników bloga. Czy ktoś czytał inne książki wydane przez Jirafa Roja w tej samej serii? Mam ochotę na "Prawo ludności" Malthusa, "O naturze wojny" Clausewitza i "Manifest komunistyczny" (wiadomych autorów), ale jeśli mam przechodzić przez podobne męczarnie jak z książkami Darwina, to sobie odpuszczę.
Nim przejdę do zmieszania wydawcy z błotem, pozwolę sobie napisać co nieco o książce jako takiej. Przede wszystkim "O pochodzeniu człowieka" w oryginale jest książką znacznie grubszą, podzieloną na dwie części. Pierwsza z nich dotyczy bezpośrednio pochodzenia człowieka, druga zaś jest poświęcona doborowi płciowemu (oryginalny tytuł to "The Descent of Man, and Selection in Relation to Sex"). W Polsce wydawcy zwykli rozdzielać ją na dwie osobne książki: "O pochodzeniu człowieka" i "Dobór płciowy". Tak jest i tym razem. W "O powstawaniu gatunków" Darwin unikał tematu pochodzenia rasy ludzkiej od "zwierząt niższych". Na ostatnich stronach książki napomknął tylko: "Światło padnie na problem pochodzenia człowieka i jego historię". Oczywiście książka i tak rozpętała burzę. Wszyscy jasno rozumieli implikacje teorii Darwina. W "O pochodzeniu człowieka" Darwin postanowił zmierzyć się wprost z problemem ewolucji ludzi. Książka ukazała się w 1871 roku, 12 lat po pierwszy wydaniu "O pochodzeniu gatunków".
Tym razem Darwin mówi wprost - człowiek pochodzi od małpy, jego najbliższymi krewnymi są najprawdopodobniej małpy człekokształtne (zwane przez niego antropoidami), a małpy te żyją w Afryce, więc i ludzie najprawdopodobniej się stamtąd wywodzą (trzeba jasno podkreślić, że w tamtych czasach była to śmiała hipoteza, która nie miała poparcia w dowodach). Książka zawiera analizę władz umysłowych zwierząt oraz argumentację za tym, że różnice w tej kwestii między zwierzętami a ludźmi są wyłącznie natury ilościowej, a nie jakościowej. Pojawia się także analiza tematyki ras ludzkich, a także argumentacja za tym, że wszyscy ludzie - zarówno "cywilizowani" jak i "dzicy" - tworzą jeden gatunek. Z jednej strony w książce wyczuć można wiktoriańskie przekonanie o wyższości człowieka cywilizowanego nad dzikusami, ale z drugiej w wielu miejscach Darwin przeciwstawia się takiemu poglądowi. To co pisze przypomina także jako żywo podstawowe twierdzenia socjobiologii. Największym zaskoczeniem było dla mnie jednak coś zupełnie innego. W dzisiejszych czasach, gdyby ktoś zapytał jaka była naukowa alternatywa dla teorii darwinowskiej, zapewne pierwszą odpowiedzią jaka przychodzi do głowy jest lamarkizm. Lamarkizm, dzisiaj kojarzony z "dziedziczeniem cech nabytych", bywa często przeciwstawiany teorii Darwina. Dlatego gigantycznym zaskoczeniem jest to, że Darwin uznaje dziedziczność cech nabytych jako siłę napędzającą ewolucję w praktycznie takim stopniu jak dobór naturalny. W pierwszej chwili nie byłem pewien, czy Darwin naprawdę miał na myśli to co napisał, ale w miarę czytania książki wszelkie wątpliwości rozwiewają się - ojciec teorii ewolucji drogą doboru naturalnego uznaje dziedziczenie cech nabytych jako istotny czynnik wywołujący ewolucję.
A teraz przejdźmy do tego jak wygląda wydanie książki przez Jirafa Roja. W trakcie czytania natknąłem się na słowo "genetyczny". Trochę mnie to zastanowiło - nie byłem pewien, czy w 1871 roku takie słowo istniało. Podejrzewając wpadkę tłumacza, sięgnąłem do dostępnego w sieci oryginału. Podejrzenie było bezpodstawne, bo faktycznie Darwin używa słowa "genetic", jednak stwierdziłem coś innego. Książka powinna zawierać ilustracje, których w tym wydaniu brak! Sięgnąłem więc do skanów polskiego wydania z 1884 roku (również dostępne na podanej wyżej stronie). W tym wydaniu ilustracje są. Dalsze porównywanie tych wydań doprowadziło do kolejnych odkryć. Okazuje się, że wyleciały nie tylko ilustracje, ale także tekst w którym były odwołania do tych ilustracji. Czasami są to "tylko" akapity, czasami zaś kilka stron tekstu! Ponadto z nowego wydania całkowicie zniknął wstęp do książki. Mało atrakcji? Ależ proszę, jest więcej. Wyleciały również przypisy autora. Po dłuższej analizie tekstu - bo było kilka fragmentów w których coś mi bardzo nie pasowało - okazało się, że przypisy nie zniknęły całkowicie. Okazuje się, że niektóre z nich (te dłuższe) zostały włączone do głównego tekstu w formie akapitów. W rezultacie takiego zabiegu powstają dosyć rozpraszające nieciągłości wywodu. Co ciekawe, na jednej ze stron, ni stąd ni zowąd, przy trzech nazwiskach pojawiają się krótkie przypisy redakcji, wyjaśniające w jednym zdaniu kim była dana osoba i w jakich latach żyła. No bardzo fajnie, tylko że książka najeżona jest nazwiskami ówczesnych przyrodników i jeśli już robić przy nich przypisy to konsekwentnie przy wszystkich, a nie przy osobach takich jak Galton. To niestety nie wszystko. Pod koniec książki ze zdziwieniem zauważyłem, że chochlik drukarski doprowadził do powtórzenia w moim egzemplarzu kilku stron. Będąc w księgarni przejrzałem kilka innych egzemplarzy i ze zdziwieniem stwierdziłem, że w nich również powtarzają się strony. Nie wiem czy to felerna partia, czy też cały nakład cierpi na tą przypadłość. Żeby jeszcze bardziej skopać leżącego dodam, że korekta w "O pochodzeniu człowieka" jest tragiczna. Liczne literówki, brakujące litery, kropki zamiast przecinków itp. dopełniają obrazu rozpaczy.
Nie wiem jak to wszystko podsumować. Cieszy fakt, że jest wydawnictwo, które wydaje na naszym rynku takie książki jak "O pochodzeniu człowieka". Jak by nie patrzeć, docelowa grupa czytelników nie jest chyba zbyt liczna. Z drugiej strony żal nie-powiem-co ściska, kiedy patrzy się na to jak niechlujnie, amatorsko i na odwal została wydana książka. Czy warto kupować? Sama książka jako taka jest pozycją obowiązkową dla osób zainteresowanych historią nauki. Radość z czytania psuje jednak kiepskie wydanie. Dręczy mnie również pytanie jak daleko posunęły się ingerencje wydawcy w oryginalny tekst książki. Osobiście nie miałem czasu, żeby porównywać akapit po akapicie z tekstem zamieszczonym w internecie i "zadowoliłem" się przeanalizowaniem trzech początkowych rozdziałów, co pozwoliło mi na dojście do powyższych wniosków. Czy warto kupować akurat to wydanie? Jeśli ktoś chce mieć "O pochodzeniu człowieka" na własność, to niestety nie ma większego wyboru, choć można próbować upolować stare wydania PWRiL, które od czasu do czasu pojawiają się na Allegro.
Na koniec pytanie do czytelników bloga. Czy ktoś czytał inne książki wydane przez Jirafa Roja w tej samej serii? Mam ochotę na "Prawo ludności" Malthusa, "O naturze wojny" Clausewitza i "Manifest komunistyczny" (wiadomych autorów), ale jeśli mam przechodzić przez podobne męczarnie jak z książkami Darwina, to sobie odpuszczę.
Stare (bardzo!) polskie tłumaczenia Darwina (i nie tylko) dostępne są tutaj: http://ebuw.uw.edu.pl/dlibra/collectiondescription?dirids=30
OdpowiedzUsuńWydanie dostępne na stronie darwin-online.org.uk jest jeszcze starsze - pochodzi z 1884 roku.
OdpowiedzUsuńZainspirowałeś mnie do zamieszczenia komentarza/sprostowania (o Hitlerze) na stronie wydawnictwa. Przeszedł i na razie wisi (dałem link i cytaty z tłumaczenia na Racjonaliście) RobertP
OdpowiedzUsuńMojego komentarza do "O powstawaniu gatunków" nie usunięto, więc myślę że i twój zostanie. Plus dla wydawnictwa, że nie usuwa nieprzychylnych komentarzy.
OdpowiedzUsuń"Manifest komunistyczny" ukaże się niedługo w Krytyce Politycznej, w 20 n-rze pisma.
OdpowiedzUsuńZ tej serii Jiraffy czytałem tylko "O powstawaniu gatunków" i już chyba im podziękuję.
Dzięki za ostrzeżenie ;-)
Bardzo ciekawy wpis, ogólnie wszystkie wpisy na tym blogu są wartościowe.
OdpowiedzUsuńDzięki za dobrą robotę!
Panie i Panowie, przykro mi to pisać, ale od lat blisko dwudziestu współpracuję z różnymi wydawcami jako redaktor i tłumacz i na podstawie własnych obserwacji muszę ostrzec, że to, co widzicie na przykładze żyrafy, jest tendencją powszechniejszą: tnie się koszty, gdzie się da, a zatem możliwe, że takie kwiatki jak opisany w powyższej recenzji nie będą już niedługo kwiatkami, ale normą. Dura lex sed lex - w tym wpyadku chodzi o prawo wolnego rynku. ;)
OdpowiedzUsuńTrochę a propos - cytat z http://www.opoka.org.pl/biblioteka/F/FB/darwinizm_polska.html: J. Nusbaum w swojej "Autobiografii", wydanej we Lwowie, b.r.w., na s. 67, pisał [...]: "Pismo to [tytuł nieistotny] pod wieloma względami było tandetą; redaktor jego, człowiek bez gruntownej wiedzy i wykształcenia, lubił gonić za sensacją, brać czytelników na lep "postępu" i "ostatniej chwili". Liche często rzeczy drukowane były w tem piśmie oraz w jego dodatkach miesięcznych, a nadomiar lichą i niedbałą była ich korekta".
OdpowiedzUsuń;)
Prawa wolnego rynku dają na szczęście klientom prawo decydowania o tym, co chcą kupować a co nie. Ja z tego prawa zamierzam skorzystać i kolejnych książek od Żyrafy kupować nie zamierzam, chyba że ich poziom ulegnie poprawie. Niewielkie to pocieszenie, ale zawsze jakieś.
OdpowiedzUsuń