17 sierpnia 2013

Pocztówka z Cambridge i Londynu

Witam wszystkich wiernych czytelników. Wiernych, bo po ponad dwóch latach braku aktywności chyba tylko tacy mi zostali. Zawsze kiedy zabieram się do pisania posta po tak długiej przerwie czuję potrzebę wytłumaczenia się czemu zaniedbałem pisanie. Pamiętam, że kiedy założyłem bloga ktoś mi prorokował (sic!), że zapał do pisania szybko mija. Ta osoba była w błędzie - nadal lubię blogować. Problem w tym że ostatnio nie bardzo mam o czym. Literatury popularno-naukowej praktycznie nie czytam (chociaż jest pewna nadzieja że to się niedługo zmieni), a na walkę z ludzką głupotą chyba już nie mam siły. Z innych informacji które mogą was zaciekawić - w ciągu dwóch lat które upłynęły od napisania poprzedniego posta dorobiłem się jakże zaszczytnego tytułu doktora nauk technicznych i dalej kroczę ścieżką kariery naukowej. Tyle słowem wstępu, pora na treść właściwą.

Jestem aktualnie na kilkumiesięcznym stażu naukowym w Cambridge. Tym brytyjskim, gdzie jest University of, nie tym amerykańskim gdzie jest MIT i Harvard. Miasto naprawdę uniwersyteckie, ociekające nauką na każdym kroku. Jedną z atrakcji - poza starymi koledżami - jest oficjalna księgarnia Cambridge University Press, która na dwóch piętrach mieści książki na praktycznie każdy, nawet najbardziej egzotyczny, temat naukowy (do moich osobistych faworytów należą książki o "Językach migowych i komunikacji niewerbalnej w średniowiecznych klasztorach wymagających ślubów milczenia" i "Wyobrażenia Iwana Groźnego w rosyjskim folklorze"). No i oczywiście nie może zabraknąć Darwina - "oczywiście", bo przez pewien okres czasu studiował w Cambridge, przygotowując się do kariery duchownego - którego książki wydawane są tutaj na wszystkie możliwe sposoby. Tak wygląda półka we wspomnianej księgarni:

Te zielone tomy na górnej półce to kolekcja listów Darwina - gdzieś pod koniec czerwca wyszedł 20 tom i chyba będą kolejne. Nie ukrywam, że bardzo mnie kusiło kupienie czegoś niedostępnego w Polsce, ale zreflektowałem się że w domu czeka na mnie jeszcze nieprzeczytana "Podróż na okręcie Beagle". Sprawiłem sobie natomiast dwie książki E.O.Wilsona. Jedna to napisana wspólnie z Bertem Holldoblerem "Superorganism. The Beauty, Elegance, and Strangeness of Insect Societies", druga to króciutkie "Letters to a Young Scientist".

Na inną ciekawostkę natrafiłem na spacerze w pobliżu domu. Otóż udałem się na cmentarz Ascension Parish Burial Ground - tutejsze cmentarze z kamiennymi, stuletnimi płytami i celtyckimi krzyżami zdobionymi plecionkami naprawdę mają swój urok. Chodząc po cmentarnej alejce zauważyłem taki nagrobek:

Tak, dobrze widzicie (tzn. zobaczycie jak powiększycie zdjęcie) - "Horace Darwin, son of Charles Darwin". No to w domu do gugli i sprawdzanie. Faktycznie, syn tego Karola Darwina (jak by Karolów Darwinów było wielu...). Wspomniany cmentarz w ogóle okazuje się być ciekawym miejscem - leży na nim mnóstwo naukowców i wybitnych osobistości, w tym trzech noblistów. BBC twierdzi nawet, że "cmentarz może mieć nagromadzone najwięcej IQ na jednostkę powierzchni niż jakikolwiek inny cmentarz na świecie". No, to teraz muszę tylko odkryć jeszcze kilka wybitnych rzeczy i może po śmierci będę mógł się znaleźć w tym doborowym towarzystwie. Byle tylko nie odkryć za dużo, bo skończę jak Darwin, którego w ramach psikusa pochowano w Opactwie Westminsterskim w Londynie.

Londyn też udało się odwiedzić, chociaż w Opactwie Westminsterskim nie byłem, bo dla takiego bezbożnika jak ja 18 funtów to jednak trochę za dużo jak za wstęp do kościoła. Odwiedziłem natomiast Natural History Museum. Gmach muzeum naprawdę robi wrażenie. Po pierwsze jest monumentalny. Po drugie jest zdobiony motywami związanymi z historią naturalną, zarówno za zewnątrz jak i w środku:
 

No i wrażenie robi kolejka, w której trzeba stać przez jakieś 30 minut żeby w ogóle dostać się do środka. Kiedy już uda się wejść, na samym środku hallu zwiedzających wita szkielet dinozaura, a za nim, na schodach, posąg Darwina:
 

Sir Alfred Russel Wallace już chyba na zawsze pozostanie w cieniu Darwina (chociaż tu na zdjęciu akurat jest w świetle):
 
 
Niestety, o samych eksponatach wystawianych w muzeum nie mogę powiedzieć wiele dobrego. Po prostu jest ich mało! Muzeum skupiło się na organizowaniu wystaw edukacyjnych stawiających na interakcję ze zwiedzającym, pokazywaniu gumowych modeli albo plastikowych replik autentycznych artefaktów. Nie ma się co dziwić, że kreacjoniści krzyczą o braku dowodów na ewolucję, skoro największe muzeum historii naturalnej na świecie prawie nic nie pokazuje. Nie powiem że "nic nie pokazuje" bo nie było by to prawdą - jest kilka ciekawych skamieniałości gadów morskich, dinozaurów i wielkich ssaków, ale można by je zmieścić na kilkukrotnie mniejszej powierzchni. A skoro o dinozaurach mowa, to największą porażką okazała się właśnie sala z dinozaurami. Do niej jest osobna kolejka, która wygląda tak:
 

To co widzicie na filmiku to niecała połowa kolejki. Dalej kolejka ciągnie się już w sali wystawowej, po rampie prowadzącej nad ekspozycją właściwą z której można podziwiać szkielety kilku dinozaurów uzupełnione całym mnóstwem plastikowych "eksponatów". Całość posuwa się w żółwim tempie, a na samym końcu kolejki znajduje się sala w której umieszczono, jakże ciekawy, ruchomy model Tyranozaura. Kilka osób stoi i robi mu zdjęcia (bo to atrakcja taka że hej!), reszta ich wymija i czym prędzej rusza na zwiedzanie ekspozycji właściwej. Prawdę mówiąc większego bezsensu organizacyjnego dawno nie widziałem.
Najciekawsza część muzeum znajduje się na jego szarym końcu. Jest to Darwin Center, które gromadzi okazy zwierząt z całego świata. Aktualnie mają 28 milionów owadów i 27 milionów innych zwierząt. Część z tych okazów wystawiona jest w formalinie na pokaz zwiedzających, resztę można podziwiać przyklejając się do szyb za którymi kryją się tysiące regałów z preparatami. 
Ogólnie rzecz biorąc, londyńskie Muzeum Historii Naturalnej to jakaś porażka. Mam poczucie zmarnowania czasu, ale przynajmniej zaspokoiłem ciekawość. Dodam jeszcze że muzeum Nauk o Ziemi w Cambridge na kilkunastokrotnie (a może i kilkudziesięciokrotnie) mniejszej powierzchni oferuje zwiedzającym kilka razy więcej eksponatów. Jeśli będziecie mieć okazję je zobaczyć to jej nie zmarnujcie.

1 komentarz:

  1. świetnie że pan wrócił do blogownia, z niecierpliwością czekam na kolejne wpisy

    OdpowiedzUsuń