18 grudnia 2008

O(d)czarowanie

Z przykrością stwierdzam, że skończyłem czytać "Odczarowanie. Religia jako zjawisko naturalne" Daniela Dennetta*. A dlaczego z przykrością? Bo książka jest świetna, niesamowicie inspiruje do myślenia i kończy się zdecydowanie za szybko. Ponieważ książka jest tak dobra, postanowiłem zacząć jej recenzję od... ponarzekania na kilka rzeczy, tak żeby już mieć to z głowy i móc dalej bez przeszkód skupić się na dobrych stronach. Właściwie to moje zastrzeżenia skierowane są bardziej pod adresem polskiego wydawcy (PIW), niż autora. Po pierwsze: opóźnienie daty wydania, a właściwie to daty pojawienia się książki w księgarniach, o jakiś miesiąc. Po drugie, są drobne wpadki w tłumaczeniu. Nie wychwyciłem nic poważnego, ale w kilku miejscach widać, że tłumacz nie do końca rozumiał znaczenie oryginału i tłumaczył "na czuja" (no bo jak inaczej wyjaśnić dosłowne tłumaczenie zwrotów idiomatycznych?). Tyle narzekania. Pora na resztę.

Książka podzielona jest na 3 części, łącznie 11 rozdziałów i 4 dodatki. Podtytuł książki nie pozostawia większych wątpliwości co do tematyki. Główna teza całej książki jest taka, że należy rozpocząć zakrojone na szeroką skalę dogłębne naukowe badania wszelkich zjawisk religijnych. Od razu trzeba zaznaczyć, że książka nie jest w swojej wymowie antyreligijna, chyba że ktoś odbiera nawoływanie do badań jako atak na swoją wiarę (takie osoby pewnie się znajdą). Różni się więc znacząco od opisywanego przeze mnie "Traktatu ateologicznego" i "Boga urojonego". W przeciwieństwie do Onfraya (i w dużej mierze również Dawkinsa) Dennett nie gra na emocjach, robi wszystko by je wyciszyć i przekonać głęboko religijnych czytelników swojej książki do kontynuowania lektury. Podejrzewam, że większość wierzących odłożyło "Boga urojonego" po stwierdzeniu Dawkinsa, że "cel książki zostanie osiągnięty, jeżeli każdy wierzący po jej przeczytaniu zostanie ateistą". Dennett nie robi tak abstrakcyjnych założeń i nie przekonuje nikogo do porzucenia swojej wiary. Zwraca za to uwagę na istotne pytania, które powinny przyciągnąć uwagę każdej osoby wierzącej, np. "bez względu na to jaką religię wyznajesz, większość ludzi na świecie w nią nie wierzy. Dlaczego tak się dzieje?" Dennett zdecydowanie nie ucieka od trudnych pytań i nie przymyka oczu na znane fakty i trudne zarzuty stawiane naukowemu podejściu do religii.

No właśnie, podejście Dennetta bardzo różni się od tego co prezentuje Dawkins. Dennett podchodzi do religii o wiele bardziej realistycznie. Dostrzega jej dobre aspekty i kładzie na nie duży nacisk: "jest wiele osób twierdzących, że religia to najważniejsza rzecz w ich życiu i osoby te z pewnością mają dobre powody do tego, by tak twierdzić" (nie jest to dosłowny cytat, bo oczywiście jak zwykle nie zapisałem sobie na której stronie pada to stwierdzenie, sens jednak pozostaje). Oczywiście, zwraca również uwagę na fakt istnienia patologii, nie rozstrzyga jednak czy w religii przeważają dobre czy złe strony. Zamiast tego Dennett zwraca uwagę na naszą olbrzymią niewiedzę w tym temacie. Cała książka to właściwie jeden wielki spis naszej ignorancji w kwestiach religijnych. Dennett stawia całą listę pytań, wylicza zagadnienia i zjawiska do przebadania, a także zwraca uwagę na problemy jakie prawdopodobnie czekają badaczy. Prezentowane są też hipotezy mające wyjaśnić niektóre z obserwowanych zjawisk czy też samo pochodzenie religii. Autor podkreśla jednak, że to tylko teorie i spekulacje i w żadnym wypadku nie należy traktować tego co pisze jako całkowicie pewnych faktów.

Choć Dennett jest filozofem, to książka nie ma ani trochę filozoficznego tonu (nie licząc tego, że są w niej same pytania, a nie ma odpowiedzi). Owszem, stanowi ona ciekawe spojrzenie na ludzką naturę, ale do zrozumienia jej przesłania nie potrzeba żadnej specjalistycznej wiedzy - jest to książka popularnonaukowa w najlepszym możliwym wydaniu, z drugiej strony będąca potencjalnym źródłem wiedzy dla badaczy. Specjalnie dla nich autor zamieścił na końcu książki przypisy, uzupełniające treść o dodatkowe fakty i komentarze. Są też cztery dodatki, o typowo naukowym charakterze. Szczególnie gorąco polecam Dodatek B poświęcony nauce i zasadom dyskusji naukowej.

Cieszę się, że ta książka doczekała się wydania na polskim rynku (jednocześnie mam sobie za złe, że nie kupiłem "Słodkich snów" Dennetta, kiedy miałem okazję). "Odczarowanie" mnie naprawdę oczarowało. Kolejne rozdziały czyta się z prawdziwą przyjemnością i naprawdę ciężko było mi się oderwać od książki (nawet w sytuacjach w których wiedziałem, że mam ważniejsze rzeczy do zrobienia). Gorąco polecam wszystkim (także, a może przede wszystkim, wierzącym), bo naprawdę warto.

*) Z przykrością stwierdzam też, że sklecenie wpisu na blogu zajęło mi niewiele mniej czasu niż przeczytanie książki (w sensie ilości dni, nie w przeliczeniu na godziny). Pomysłów na przyszłe wpisy chwilowo brak. Recenzja kolejnej książki chyba nieprędko, bo wziąłem się za "Fiasko" Lema, a potem czekają "Dzieci Diuny". Czekam z niecierpliwością na zapowiedzi w serii +/- nieskończoność na rok 2009.

2 komentarze:

  1. przed momentem skończyłem własną lekturę "Odczarowania". Czas poświęcony książce nie był zmarnowany, ale jestem daleki od zachwytu i oczarowania, jakie towarzyszyło mi po kilkudziesięciu pierwszych stronach. Swoją reckę zamieszczę na dniach na swoim blogu, u Ciebie tylko zgłoszę skargę następującą: jako brajt i promotor nauki i naukowego światopoglądu Dennett powinien unikać uproszczeń typu "to tylko teoria" - ten język zarezerwujmy dla kreacjonistów. Chodzi oczywiście o mieszanie porządków semantycznych; teoria znaczy w nauce i znaczy w języku potocznym. Warto, moim zdaniem, kłaść nacisk na różnicowanie tych dwóch kontekstów znaczeniowych. Na resztę moich fochów zapraszam za kilka dni na niesamymtofu.blogspot.com ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, tak, tak - jak najbardziej słuszna uwaga, sam zresztą pisałem o tym na blogu. Faktycznie lepiej by było gdyby Dennett rozróżnił teorię naukową od potocznego znaczenia tego słowa, oznaczającego hipotezę*). Wprawdzie książka jest skierowana do amerykańskich czytelników nie będących naukowcami i w tej sytuacji takie uproszczenie może się wydać usprawiedliwione, jednak jest przecież dodatek B, poświęcony naukowym metodom badawczym i tam można było spokojnie wyjaśnić pojęcie "teorii".

    *) Czytałem kiedyś w Świecie Nauki felieton, w którym autor uzasadniał, czemu słowo "hipoteza" jest nieraz błędnie używane (np. w zwrocie "hipoteza Boga"). Chodzi o to, że "hipoteza" wyrasta z pewnej "teorii" i jest koncepcją jak tłumaczyć pewne zjawiska na gruncie owej teorii. W przypadku "boga" trudno mówić o jakiejkolwiek "teorii" a tym bardziej o stawianiu hipotez, które wyjaśniałyby cokolwiek w teorii, która nie istnieje.

    OdpowiedzUsuń