28 października 2008

Tylko sześć liczb

Kilka miesięcy temu, pisząc o książce "Nasz kosmiczny dom", obiecałem recenzję kolejnej książki Martina Reesa. Nadeszła pora, żeby dotrzymać obietnicy. Dziś na warsztat pójdzie "Tylko sześć liczb". Pierwotnie zakładałem, że uda mi się ją przeczytać znacznie szybciej, ale jakoś tak się składało, że zawsze w moje ręce trafiało coś innego.

"Tylko sześć liczb" ukazała się na polskim rynku nakładem wydawnictwa CIS dosyć dawno, bo w 2000 roku. Jak łatwo się więc domyślić, szanse na dostanie jej w księgarniach są co najmniej nikłe. Właściwie, to żeby dostać jakikolwiek tytuł z serii "Science Masters" - bo do niej ta książka należy - trzeba mieć naprawdę duże szczęście.

Tytułowe liczby to sześć stałych fizycznych. Wartości tych stałych nie są ze sobą powiązane żadną zależnością, tzn. żadnej z nich nie da się wyprowadzić znając inne (oczywiście nie ma co do tego 100% pewności, ale obecna wiedza na to wskazuje). Te liczby określają kształt naszego wszechświata - skład chemiczny (ilość istniejących pierwiastków), rozkład materii czy tempo ekspansji. I co najciekawsze, nasza obecna wiedza wskazuje na to, że liczby te są idealnie "dostrojone", tzn. zmiana jednej ze stałych o choćby niewielką wartość sprawiłaby, że nasz wszechświat wyglądałby zupełnie inaczej (np. byłyby w nim jedynie czarne dziury) i żadne życie nie mogłoby powstać. To dosyć intrygujące spostrzeżenie, które przewija się przez całą książkę, w miarę jak Rees omawia kolejne stałe i konsekwencje płynące z wartości tych stałych.

Zawartość książki częściowo pokrywa się z "Naszym kosmicznym domem" (tam też autor opisuje stałe kosmiczne i procesy związane z formowaniem się wszechświata). Osobiście mi to nie przeszkadzało - w tematyce kosmologicznej nie jestem biegły i przypomnienie pewnych zagadnień bardzo mi odpowiadało. Jest też mowa o teoriach wielkiej unifikacji i o superstrunach. Szczególnie spodobało mi się opisanie tej ostatniej teorii, o której wiem niewiele. Zaznaczam jednak od razu, że jest to ledwie zarys jej idei - Rees poświęcił superstrunom raptem kilka stron.

"Tylko sześć liczb" czyta się naprawdę bardzo lekko i przyjemnie. Styl Reesa po raz kolejny okazał się bardzo przystępny. Czytając książkę odczuwałem jednak dużą frustrację. Bynajmniej nie z powodu jakichś jej mankamentów, ale z powodu samej tematyki, czyli kosmologii. Irytujące jest, że nadal tak niewiele wiemy w tym temacie. Chociaż może lepiej powiedzieć, że zdajemy sobie sprawę z tego ile jeszcze nie wiemy i co gorsza nie znamy odpowiedzi na wiele fundamentalnych pytań, np. czemu te stałe są tak dobrze dopasowane. Rees przedstawia kilka koncepcji wyjaśnienia tego faktu. Osobiście odrzuca przypadek i boga, skłaniając się ku wielu wszechświatom. Są to jednak tylko spekulacje. No cóż, to nie biologia. Chyba właśnie dlatego kosmologia nie jest główną dziedziną moich zainteresowań - o wiele bardziej lubię znać pojedyncze, niezwykłe odpowiedzi niż wiele, równie niezwykłych, spekulacji.

Muszę jeszcze dodać, że bardzo podoba mi się rozsądne podejście Reesa do wielu spraw. Osobiście moją uwagę przykuło stwierdzenie:
(...) turbulencja i wilgotność cieczy oraz faktura ciał stałych są wynikiem kolektywnego zachowania atomów i można je "zredukować" do fizyki atomowej, ale mimo to są ważnymi, niezależnymi pojęciami; w jeszcze większym stopniu dotyczy to takich pojęć, jak "symbioza" czy "dobór naturalny"
To stwierdzenie wydaje się oczywiste. Powód dla którego zwróciłem na nie uwagę jest taki, że dla niektórych ludzi to jednak nie jest oczywiste. Przykładowo, rozmawiałem jakiś czas temu ze znajomym - studentem fizyki - który twierdził, że fizyka jest najważniejszą z wszystkich nauk. Powód? Według mojego znajomego, wszystko na świecie można zredukować do oddziaływań atomowych (albo jeszcze mniejszych), a tym samym inne nauki, zajmujące się strukturami większych rzędów (chemia, biologia, socjologia), są jedynie rozszerzeniami fizyki i nie wnoszą nic nowego. Tu oczywiście rodzi się pytanie, jak opisać dobór naturalny za pomocą równań mechaniki kwantowej. Jedyne co można powiedzieć, to powtórzyć zacytowane słowa Reesa.

No, to chyba na tyle dzisiaj. Jeśli jakimś sposobem uda wam się zdobyć tę książkę, to gorąco polecam. Zaznaczam jednak, że osobom obeznanym z kosmologią, może się ona wydać nudna, ponieważ obraca się wokół dosyć podstawowych zagadnień (m.in. z tego powodu ja narzekałem na "Wspinaczkę na Szczyt Nieprawdopodobieństwa").

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz