9 lipca 2008

Czarne jest czarne, a czerwone jest czerwone

Mam bardzo silne postanowienie, że nie będę komentował tego co się dzieje w polityce, mimo że czasami aż się o to prosi. Dziś jednak muszę zrobić wyjątek, a to dlatego, że słowa pewnych polityków są powiązane z poruszaną przez mnie tematyką. Mam więc nadzieję, że wycieczka w świat polityki zostanie mi wybaczona.

Ostatnio głośna stała się sprawa 14-latki, która chciała usunąć ciążę i była z tego powodu dręczona przez księży i aktywistki na rzecz ochrony życia poczętego. Nie zamierzam tu bynajmniej wdawać się w dyskusję na temat słuszności bądź niesłuszności aborcji. Chodzi mi o coś zupełnie innego. Po stronie dziewczyny natychmiast opowiedzieli się politycy lewicy, którzy ostro skrytykowali Kościół. Z ciekawości wszedłem na blog Grzegorza Napieralskiego. Moją uwagę zwrócił wpis pod tytułem "Wojna z kościołem, to pomysł biskupa Pieronka". Ujmując w skrócie, Napieralski pisze o rozdzieleniu kościoła od państwa i zniesieniu przywilejów (takich jak niepłacenie podatków) dla księży. Właściwie to mogę się podpisać pod każdym słowem we wspomnianym wpisie. Jest tylko jeden poważny problem.
Dla części hierarchów wszystko co inne i co nie jest im podporządkowane, jest z gruntu złe. To przecież zagrożenie. I na tym polega różnica między lewicą, a ortodoksyjną prawicą. W przestrzeni publicznej jest miejsce dla wszystkich.
No właśnie. W Polsce pogląd o rozdzieleniu Kościoła od państwa jest ściśle kojarzony z lewicą. A co mam zrobić ja, osoba która chce takiego rozdziału, ale z lewicą ani trochę się nie identyfikuje? Nie zamierzam z tego powodu głosować na lewicę mimo, że uznaję to za bardzo ważny problem. Wydaje mi się, że dopóki ta kwestia jest ściśle związana z którąś opcją polityczną nie ma szans na wprowadzenie jej w życie. Nawet gdyby SLD wygrało następne wybory i zrealizowało ten postulat, istnieje duże prawdopodobieństwo, że następna ekipa rządząca odkręciłaby te zmiany.

Cały kłopot w tym, że aby rozdział Kościoła od państwa stał się realny, ludzie muszą zrozumieć, że leży to w interesie państwa, czyli każdego Polaka. Dlaczego? Większe wpływy do budżetu to raz, większa swoboda obywatelska to dwa, mniejsza zależność polityki od świata wielkich pieniędzy to trzy, równość wszystkich obywateli wobec prawa to cztery. Oczywiście taki scenariusz nie jest w interesie hierarchów kościelnych, a pośrednio także polityków, którzy narażając się Kościołowi ryzykują utratę elektoratu. Myślę, że kluczem do sukcesu jest tutaj powolna zmiana - aż się prosi powiedzieć, że ewolucja - mentalności społeczeństwa. Nie widzę drogi na skróty. Wprowadzenie przemian siłą niczego nie rozwiązuje, bo głównym problemem jest to, że wielu ludzi uważa obecny stan rzeczy (momentami wręcz patologiczny) za jak najbardziej prawidłowy. W moim odczuciu jednym z kluczy do sukcesu (choć pewnie nie jedynym) jest szeroko rozumiana edukacja społeczeństwa. Ludzie wykształceni częściej są niewierzący, bo po prostu wiedzą, że nie potrzeba sił nadprzyrodzonych do tego żeby wyjaśnić otaczający nasz świat. Wykształcenie z reguły idzie w parze z zainteresowaniem tym, co się dzieje wokół nas, a to przekłada się bezpośrednio na większą świadomość problemów społecznych. Myślę więc, że fascynacja nauką jest czymś niezwykle przydatnym, jeśli nasze społeczeństwo ma stać się lepsze i dlatego też chciałbym wnieść choćby niewielki przyczynek do popularyzacji nauki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz