Pisałem jakiś czas temu o wystawie Planeta Ocean, którą można obejrzeć w Łodzi. Wspomniałem też o wydanym na polskim rynku albumie zawierającym zdjęcia z wystawy. Niedawno stałem się jego szczęśliwym posiadaczem (pragnę tutaj podziękować mojej dziewczynie i jej rodzicom, którzy sprezentowali mi tę książkę z okazji zakończenia studiów).
Już sam wygląd albumu robi wrażenie. Wymiary 33cm na 27,5 cm, twarda oprawa, obwoluta i prawie 400 stron objętości. Całość wydana została na grubym papierze kredowym, co sprawia, że książka waży naprawdę dużo i raczej nie nadaje się do czytania w tramwaju. Tak właściwie, to czytania jest stosunkowo niewiele. Zdecydowaną większość zajmują oczywiście zdjęcia. Jest ich znacznie więcej, niż można obejrzeć na wystawie. Fotografie opatrzone są informacjami na temat tego jakie zwierzęta bądź rośliny się na nich znajdują, jak są duże oraz gdzie wykonano zdjęcie. Do tego co kilka stron znajdują się różne pouczające ciekawostki. Każdy z czternastu rozdziałów zakończony jest krótkimi artykułami osób związanych z IUCN (Międzynarodowa Unia Ochrony Przyrody i Jej Zasobów), które omawiają rozmaite zagrożenia jakie niesie dla oceanów działalność człowieka (w tym rybołówstwo, ocieplenie klimatu czy zanieczyszczenia). Wiele informacji w nich przedstawionych jest naprawdę przygnębiające. Bardzo zwięźle zaprezentowane są drogi, jakimi powinniśmy podążyć, by uratować nasze oceany i nie są to jakieś chore pomysły w stylu "zaprzestańmy połowów i umrzyjmy głodu". Zamiast tego jest "zróbmy badania, żeby mieć dokładniejsze dane i lepiej zrozumieć jak działają ekosystemy oceanów, a potem podejmijmy odpowiednie decyzje, pamiętając przy tym o rybakach, bo ich to w głównej mierze będzie dotyczyć".
Przy pierwszym przeglądaniu książki rzuciło mi się w oczy stosowanie w podpisach obrazków nazw polskich, a pominięcie łacińskich (nie zawsze, bo niektóre gatunki po prostu nie mają polskiej nazwy). Uznałem to za istotną wadę. Bynajmniej nie dlatego, że mam wielką chęć uczenia się łacińskich nazw każdego gatunku. Czasami po prostu chcę znaleźć w internecie więcej informacji na temat jakiegoś zwierzęcia, a wtedy nazwa łacińska jest o wiele bardziej przydatna. Na szczęście mój problem rozwiązał się po dotarciu do ostatnich stron książki. Znajduje się tam spis wszystkich zdjęć z podanymi nazwami łacińskimi widocznych zwierząt i roślin. Tym samym nie mogę postawić albumowi żadnego zarzutu co do zawartości czy sposobu wydania.
Dla większości osób odstraszająca może okazać się cena. 100 złotych to jednak dużo. Wprawdzie, jeśli się nad tym chwilę zastanowić, to jak za tak wydany album jest to cena stosunkowo niewielka, biorąc pod uwagę fakt, że średnia cena czarno-białej książki popularnonaukowej wynosi około 35 złotych. Osobiście bardzo się cieszę, że go dostałem. Myślę, że będę ten album za wiele lat pokazywał dzieciom. Mam tylko nadzieję, że nie będę opatrywał większości zdjęć komentarzem "ale to zwierzątko już niestety wyginęło" albo "widzisz, kiedyś na biegunie był śnieg".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz