Obiecałem napisać o relacji pomiędzy nauką, a religią na przykładzie kościoła katolickiego. Jest to temat rzeka, który jest profesjonalnie omawiany w serwisie
"Nauka a religia". Ja zajmę się więc krótkim przeglądem zagadnienia. Jednocześnie zaznczę, że jeśli ktoś w trakcie czytania uzna moje stanowisko za bardzo niesprawiedliwe, czy stronnicze to prosiłbym o doczytanie do dwóch ostatnich akapitów.
Chciałbym rozpocząć od Galileusza. W 1616 roku popadł on w konflikt z Kościołem, ponieważ popierał heliocentryczną teorię Kopernika. Konflikt ciągnął się przez wiele lat. Oto jak inkwizycja ustosunkowała się do jego twierdzeń (cytat za Wikipedią polską i angielską):
Pierwsza teza: Słońce stanowi centrum świata i jest całkowicie nieruchome pod względem ruchów lokalnych.
Cenzura: Teza ta została jednogłośnie uznana za bezsensowną i absurdalną z punktu widzenia filozoficznego i formalnie heretycką, ponieważ sprzeciwia się temu, co mówi Pismo Święte.
Druga teza: Ziemia nie stanowi centrum świata, ani nie jest nieruchoma, lecz obraca się zarówno wokół samej siebie, jak i ruchem dobowym.
Cenzura: Jednogłośnie stwierdzono, że teza ta podlega tej samej cenzurze filozoficznej, z punktu zaś widzenia teologii, jest co najmniej błędem w wierze.
Celowo zaczynam od tego "nieco przedawnionego" przykładu, ponieważ posłuży mi za punkt wyjścia do dalszych rozważań. Zwróćcie uwagę na to, jak Kościół podszedł do sprawy. To, które ciało niebieskie obraca się wokół którego, potraktowano jako "kwestię wiary". Czyli tak, jakby autentyczny stan rzeczy nie zależał od faktów, a od tego w co się wierzy. Jest to oczywiście rozumowanie sprzeczne z rzeczywistością. To tak samo, jak bym wierzył, że mogę skoczyć z dachu wieżowca i nic mi się nie stanie. Oczywiście fakty są inne. Jeśli skoczę, to zginę. To, że wierzę w co innego, nie jest w stanie zmienić rzeczywistości. Jako ciekawostkę podam, że nawet prawo ciążenia Newtona było kwestionowane "jako podważające podstawy religii naturalnej i objawienia" (choć zaznaczam tutaj, że nie było to oficjalne stanowisko Kościoła, a jedynie zdanie Lebnitza).
Kościół w końcu uznał, że Ziemia nie jest centrum wszechświata (to bardzo miło z jego strony). W 1992 Jan Paweł II przyznał, że potępienie Galileusza było błędem wynikającym z "tragicznego wzajemnego niezrozumienia". Kilka miesięcy temu zrobiło się jednak głośno wokół aktualnego papieża Benedykta XVI, za sprawą jego odwołanej wizyty na rzymskim uniwersytecie La Sapienza. Powodem był protest złożony przez część wykładowców i studentów, który argumentowano między innymi wypowiedzią Ratzingera z 1990 roku, dotyczącą sprawy Galileusza. Ratzinger przytacza w niej wypowiedzi kilku filozofów, twierdzących m.in. że "Kościół w czasach Galileusza był bardziej wierny rozumowi, niż sam Galileusz" oraz, że "wyrok Kościoła przeciwko Galileuszowi był racjonalny i sprawiedliwy (...).". Przytaczane są także słowa
Carl'a Friedrich'a von Weizsäcker'a, wybitnego fizyka i filozofa, laureata nieszczęsnej nagrody Templetona, który twierdzi, że można dostrzec bezpośrednią drogę łączącą Galileusza z bombą atomową. Ratzinger mówi także, że pytano go "Czemu Kościół nie podjął bardziej zdecydowanych kroków, by zapobiec nieszczęściom, które musiały nadejść, po tym jak Galileusz otworzyły puszkę Pandory?". Pełną wypowiedź Ratzingera po angielsku znajdziecie
tutaj. Jej ocenę pozostawiam wam.
Obiło mi się kilkukrotnie o uszy, że Kościół w końcu zaakceptował teorię ewolucji, którą uparcie odrzucał. Postanowiłem zgłębić temat i dotarłem do artykułu Dariusza Sagana pt.
"Kardynał Schönborn a stanowisko Kościoła katolickiego wobec sporu kreacjonizmu z ewolucjonizmem". Artykuł nie jest długi, na jego przeczytanie potrzeba ok. 25 minut. Jest bardzo rzetelny (odwołania do źródeł przytaczanych wypowiedzi i poglądów) oraz bezstronny (czego nie można powiedzieć o mojej stronie). Przytoczę tylko fragmenty i ogólne wnioski.
W 1996 papież Jan Paweł II w liście do Papieskiej Akademii Nauk uznał, że wszystkie istoty żywe mogły wyewoluować od wspólnego przodka, jednak dusza została stworzona przez Boga. Tu już pojawia się pierwszy problem, bo "idee Darwina" miały dostarczyć alternatywy dla wersji kreacjonistycznej, a tym samym bez odwołań do jakiegokolwiek boga! Nie mogą go więc uwzględniać. Głośnym echem odbił się artykuł arcybiskupa Wiednia kardynała Christophera Schönborna. Artykuł opublikowano 7 lipca 2005 w New York Times. Schönborn twierdzi, że neodarwinizmu nie da się pogodzić z wiarą chrześcijańską:
Idea ewolucji, jeśli ją rozumieć jako pochodzenie od wspólnego przodka, może być prawdziwa, lecz rozumiana w sensie neodarwinowskim jako niekierowany i nieplanowany proces powstawania przypadkowych zmian i naturalnej selekcji nie może być prawdziwa.
Kardynał uznaje wspomniany list papieża z 1996 za "ogólnikowy i drugorzędny". Jednocześnie twierdzi, że Benedykt XVI również nie popiera ewolucji. Przytacza dokument z 2004 roku stworzony przez Międzynarodową Komisję Teologiczną. Jej przewodniczącym był wtedy nie kto inny jak Ratzinger - obecny Papież. Komisja tak komentuje list Jana Pawła II:
[Listu Jana Pawła II nie można używać] jako przykrywki dla aprobaty wszystkich teorii ewolucji, włączając w nie teorie neodarwinowskiej proweniencji, które explicite zaprzeczają, by Opatrzność Boża grała jakąkolwiek przyczynową rolę w rozwoju życia w Kosmosie.
Podsumowując, zarówno Schönborn jak i Banedykt XVI zdają się wierzyć w teorię inteligentnego projektu. Nie uznają możliwości jakiejkolwiek przypadkowości i co więcej, twierdzą, że w przyrodzie dostrzegalny jest wyraźny zamysł. Artykuł pana Sagana przytacza jeszcze wypowiedzi innych duchownych i teologów. Nie ukrywam, że przyjemnie jest czytać, jak starają się oni (m.in. Michał Heller, o którym
pisałem niedawno) znaleźć miejsce dla religii we współczesnej nauce, często wymyślając tak niesamowite teorie, że przeczą one nawet koncepcji chrześcijańskiego boga.
Widać też, że podejście różnych hierarchów Kościoła do nauki bardzo się różni. O ile Jan Paweł II wydawał się być bardziej kompromisowy, o tyle Benedykt XVI ma bardziej fundamentalistyczne podejście. Już w swoim pierwszym orędziu papieskim powiedział: "Nie jesteśmy przypadkowym, bezsensownym produktem ewolucji. Każdy z nas jest owocem myśli Boga". Przykre jest, że pomimo upływu kolejnych lat, podejście Kościoła do nauki praktycznie nie ulega zmianie. Dziś Kościół akceptuje się odkrycia dokonane kilkaset czy może nawet kilkadziesiąt lat temu, niektóre z nich jednak tylko częściowo. Jednocześnie stara się powstrzymać rozwój współczesnej nauki.
Kolejną plotką jaką usłyszałem, była rzekoma wypowiedź Stephen'a Hawking'a, w której stwierdza, że Jan Paweł II zniechęcał fizyków do badań nad początkiem wszechświata. Zgłębiłem również i ten temat. Dotarcie do wspomnianej wypowiedzi
nie było trudne. Znalazłem nawet stronę, której autor twierdzi, że
Hawking miał przeinaczyć słowa papieża. Ten sam autor cytuje następnie słowa Jana Pawła II, z których wynika dokładnie to co powiedział Hawking! Otóż papież miał powiedzieć, że nauka nie zdoła udzielić odpowiedzi na to, co właściwie stało się w momencie Wielkiego Wybuchu ponieważ to było dzieło Boga. Czy brzmi to jak zniechęcenie? No cóż, jeśli ktoś mówi że nie uda się osiągnąć celu, do którego właśnie się dąży, to brzmi to dla mnie zdecydowanie zniechęcająco. Hawking ani trochę wypowiedzi nie przeinaczył.
Swoją drogą podejście papieża w stylu "nauka nigdy nie wyjaśni X" jest dosyć śmieszne. Jako najlepszą ilustrację można przytoczyć przykład słynnego francuskiego filozofa August'a Comte'a, który napisał w roku 1835: „Nigdy, za pomocą żadnej metody, nie będziemy w stanie badać składu chemicznego ani struktury mineralnej gwiazd”. Nim słowa te zostały opublikowane, Fraunhofer rozpoczął badania składu chemicznego Słońca przy użyciu spektroskopu. Choć może, dla lepszego zobrazowania bezsensowności słów papieża, powinienem przytoczyć "prorocze" słowa Bill'a Gates'a: "640 kilobajtów pamięci powinno wystarczyć każdemu" albo Thomas'a Watson'a, byłego szefa IBM: "Myślę, że jest światowe zapotrzebowanie może na pięć komputerów".
No dobrze, znowu wyszedł długi wpis i można się w nim pogubić. Pora teraz na krótkie podsumowanie. Celowo przemilczałem liczne ostatnio próby wprowadzania kreacjonizmu do szkół jako "teorii" równoprawnej albo nawet lepszej od ewolucji. Jest to temat na osobny wpis i z pewnością kiedyś go poruszę. Jak widać, Kościół nie akceptuje nauki taką jaka jest. Stara się ją jednak częściowo pogodzić ze swoją doktryną. Przyczyna jest raczej oczywista: nauka wyjaśnia świat o wiele lepiej, a przede wszystkim prezentuje bardziej satysfakcjonujący intelektualnie światopogląd. Skoro więc nie możesz kogoś pokonać, należy się do niego przyłączyć. Przykre jest to, że Kościół w wielu kwestiach nadal traktuje naukę tak jak kilkaset lat temu - jako kwestię wiary. Pod tym względem nic się niestety nie zmieniło. Niekiedy również nauka stara się pogodzić z religią. Ciekawym przypadkiem jest stanowisko
American Association for the Advancement of Science (Amerykańskie Stowarzyszenie Rozwoju Nauki) głoszące, że
większość naukowców nie widzi konfliktu między wiarą, a nauką. Jest to dla mnie niezrozumiałe oświadczenie. Jego kłamliwość jest ewidentna - według ankiet przeprowadzonych wśród członków amerykańskiej National Academy of Sciences (Narodowa Akademia Nauk), około 93% z nich to ateiści. To dokładnie odwrotna proporcja, niż dla całego amerykańskiego społeczeństwa. Widać więc, że nauka również w dużej mierze odrzuca religię. Powodem jest jej irracjonalność oraz brak faktów, potwierdzających którekolwiek z twierdzeń religijnych.
Zdaję sobie sprawę, że jest wiele osób, które nie dostrzegają konfliktu pomiędzy religią a nauką i chcą te obie dziedziny pogodzić. Jednocześnie po każdej stronie są osoby, które nie wyobrazają sobie możliwości pogodzenia z drugą. Ja osobiście uważam, że te dwie dziedziny w swojej "czystej" postaci są nie do pogodzenia. Jeśli uważasz, że naukę i religię można połączyć to proponuję po prostu głęboko przemyśleć temat. Spójrz na podstawowe dogmaty religijne a zobaczysz, że stoją one w sprzeczności z nauką. Spójrz na metodykę, jaką posługuje się nauka oraz na fakty a zobaczysz, że w nauce po prostu nie miejsca na objawienia i przeczenie zdrowemu rozsądkowi. W moim odczuciu są to niezaprzeczalne fakty. Oczywiście każda ze stron może potencjalnie pójść na jakieś ustępstwa. Wtedy jednak zarówno religia, jak i nauka stracą swój pierwotny sens. Otrzymamy religię, która nie jest religijna i naukę, która nie jest naukowa. Uważam więc, że kompromis w tym wypadku jest niewskazany dla żadnej ze stron. Nie upieram się oczywiście, że jestem nieomylny i że mam całkowitą rację, dlatego pozostawiam temat wam do przemyśleń.